Miało być tak pięknie, a wyszło jak wyszło – jeśli macie stare płyty z “trylogią” Grand Theft Auto, to warto je odkurzyć i zapomnieć o Definitive Edition.
Miało być tak pięknie, a wyszło jak wyszło – jeśli macie stare płyty z “trylogią” Grand Theft Auto, to warto je odkurzyć i zapomnieć o Definitive Edition.
Wiem, że większość z was kliknęła w ten tekst głównie po to, aby potwierdzić to i owo. Ewentualnie spodziewała się krwawego rozprawienia się z tym, co zgotowali twórcy odświeżonej „trylogii” Grand Theft Auto. Bo trzeba powiedzieć to sobie w wprost – ani to jest dobry remaster, ani to jest dobry remake. Próbując nawet rozgryźć obydwie definicje, to w którą stronę by nie pójść, to i tak wszystko działa na niekorzyść oskarżonego.
Głównie dlatego, że w ostatnich latach oddano w ręce graczy wiele świetnych remake’ów i całą masę remasterów, dzięki którym mogliśmy wyruszyć w nostalgiczną wyprawę pełną wspomnień sprzed lat. Oczywiście, można dyskutować o tym czy w przypadku legend takich jak np. Mafia powinno się to w ogóle robić, ale jest to dyskusja czysto akademicka. W tym przypadku Grove Street Games stanęło w rozkroku, a efekt sam w sobie jest niestety mierny.
Grand Theft Auto: The Trilogy – Definitive Edition pokazuje idealnie jak tych klasyków nie odświeżać wypuszczając produkt, który sprawia wrażenie zrobionego na kolanie. Do tego stopnia, że chcąc wypisać wszystkie problemy i tak znajdzie się kilkanaście kolejnych po drodze. Z drugiej strony cała ta sytuacja pokazuje również, jak łatwo jest złamać serca milionów graczy na całym świecie i nadwyrężyć reputacji, którą budowano między innymi na sukcesie „trylogii”. Tym samym Rockstar Games dołącza do „panteonu” wielkich, którzy zaliczyli poważne wpadki na kultowych markach. Problem w tym, iż mając na względu podobne historie z ostatniego nawet roku łatwo dojść do wniosku, że pewnej reputacji i zaufania do twórców nie da się tak łatwo odbudować. Nawet, gdyby w tym momencie Rockstar Games zapowiedziało GTA VI czy Red Dead Redemption 3 to na bank znajdzie się spora grupa tych, którzy będą na każdym kroku wypominać to, co zrobiono z GTA III, Vice City i San Andreas w Definitive Edition. Zwłaszcza, że ich oryginalne wersje również zostały usunięte ze sklepów cyfrowych.
Tak naprawdę od wystawienia najniższej możliwej noty czy „zera” powstrzymuje mnie to, że tak właściwie w te gry jakoś można zagrać. Co prawda w przypadku GTA III oraz Vice City momentami jest to szalenie szkodliwe dla nerwów (niekoniecznie przez poziom trudności misji, a raczej bugi i glitche w trakcie ich wykonywania), ale za to San Andreas w jakimś stopniu nadal się broni. Nawet mając baczenie na problemy odświeżonej wersji potrafiłem usiąść na kilkanaście godzin, chłonąć ten świat i dobrze się bawić, co w przypadku pozostałych dwóch gier zmieniało się jak w kalejdoskopie. Raz lepiej, raz gorzej.
I oczywiście, mimo usunięcia wielu różnych utworów nadal te tytuły potrafią się bronić klimatem – ten powiew starych czasów w każdej z odsłon jest odczuwalny. Nawet fakt pojawiania się konkretnych sformułowań czy błędów (co może brzmieć absurdalnie) sprawia, że to takie trochę zbudowanie na nowo pewnego skansenu growego. Dlatego też te dwa oczka w górę postanowiłem wrzucić. Za to, że każda z tych gier w jakim stopniu przypomniała mi dawne czasy oraz to, ile godzin spędziłem grając w te tytuły na przestrzeni wielu lat. To dobra wycieczka w stronę wspomnień, nawet jeśli zamienia się ona momentami w hardkorowy offroad przez czarnobylską Zonę.
Tylko mimo wszystko nie za taką cenę. Te 270 zł można wydać w o wiele lepszy sposób, a i po mocnych obniżkach nadal bym się zastanawiał czy tak odświeżone klasyki bym kupił. Najlepiej wyjdą mimo wszystko na tym posiadacze Xbox Game Pass – GTA San Andreas jest dostępne w usłudze i z całego zestawu wypada najlepiej na tle GTA III oraz Vice City, które swoimi archaicznymi rozwiązaniami oraz błędami mogłyby odstraszyć wielu. Szkoda również, że Rockstar Games ostatecznie nie zdecydowało się na pełen remake każdej z tych odsłon. Może byśmy nie uniknęli dyskusji na temat tego, czy w ogóle powinno się pewne świętości tykać, ale mogłoby to wyjść zdecydowanie lepiej niż w przypadku Definitive Edition.
Czasami jednak zastanawiałem się czy czasem… tak właśnie miało nie być. Wiecie, przez wzgląd na stare czasy i chęć oddania podobnych emocji – problemów graficznych, spadków wydajności, dziwnych bugów i glitchy. Może to wszystko miało tak działać?