Grzesznicy – recenzja filmu. Świt żywych wampirów

Radosław Krajewski
2025/04/17 07:00
0
0

Reżyser Czarnej Pantery, w przerwie między kolejnymi superbohaterskimi produkcjami, stworzył horror o wampirach. Oceniamy, czy to chwalebny powrót słynnych krwiopijców.

Impreza z motywem wampirów

Ryan Coogler postanowił zrobić sobie przerwę od kręcenia kolejnych superbohaterskich filmów i związał się z Warner Bros., aby zrealizować swój tajemniczy projekt, o którym zrobiło się głośno właśnie przez trzymanie wszelkich szczegółów w sekrecie. Dopiero gdy ruszyły prace na planie, otrzymaliśmy pierwsze zdjęcia, a także doniesienia o fabule. Z jednej strony sprawiło to, że Grzesznicy stali się filmem, na którym trzeba było mieć oko, ale z drugiej wytwórnia nie mogła pozwolić sobie na tak dużą kampanię marketingową, jak w przypadku Diuny, czy ostatnio Minecrafta. Reżyser wziął sobie na cel przywrócenie dawnej chwały wampirów, którzy w ostatnich latach stali się obiektem kpin, a nie potworów, które miały budzić strach i przerażenie. Opakował to w stylistykę kina gangsterskiego i konwencję blaxploitation, aby nadać całości oryginalny i na swój sposób unikalny klimat. Coogler na szczęście nie stracił swojego społecznego zaangażowania przez nakręcenie dwóch filmów dla Marvela i oprócz postawienia nacisku na rozrywkowy aspekt Grzeszników, to również produkcja, która ma wiele do powiedzenia na temat nierówności rasowych, pokoleniowych traum, podążania własną ścieżką, czy walki ze złem, ale również kulturowego przywłaszczania.

Grzesznicy
Grzesznicy

Smoke i Stack (Michael B. Jordan) to bliźniacy, którzy powracają do rodzinnego miasteczka w Luizjanie, aby odciąć się od gangsterskiego życia z Chicago i rozpocząć wszystko od nowa. Od byłego członka Ku Klux Klanu kupują porzucony tartak, aby go wyremontować i otworzyć knajpę, która byłaby bezpieczną przystania dla swoich czarnych pobratymców. Organizują ekipę, wśród których wchodzi ich młody kuzyn Sammie Moore (Miles Caton), który jest zdolnym bluesmanem, a także muzyczną legendę Delta Slima (Delroy Lindo), lokalnych sklepikarzy Bo (Yao) i Grace (Li Jun Li) Chow, a także potężnego Cornbread’a (Omar Benson Miller), który ma pilnować porządku. Zapraszają również byłą partnerkę Smoke’a Annie (Wunmi Mosaku), a ich śladem podąża także Mary (Hailee Steinfeld), z którą Stack miał romans. Gdy zabawa na dobre się rozkręca, pojawia się trójka białych muzyków pod przywództwem Remmicka (Jack O'Connell), którzy proszą tylko o jedno: zaproszenie. Smoke odmawia, nie wiedząc, że ocalił wszystkich, ale niedługo później dochodzi do pierwszej tragedii. Armia wampirów powiększa się, a bohaterowie będą musieli dotrwać do świtu, aby przeżyć. Remmickowi najbardziej zależy na zdobyciu Sammiego, mając w tym swój osobisty cel.

W zasadzie Grzeszników możemy podzielić na dwie części, gdzie pierwsza jest bardziej obyczajowa, dramatyczna, przedstawiająca bohaterów, moralne i rasowe konteksty historii, a także podbudowująca dramatyczne wydarzenia, które dopiero mają nadejść. Coogler nieśpiesznie przedstawia dwójkę głównych bohaterów, korzystając ze starego jak świat patentu rozróżnienia bliźniaków poprzez przeciwności. Gdy Smoke jest tym rozsądniejszy, spokojniejszym i bardziej pragmatycznym, ale też również bezlitosnym, tak Stack wyróżnia się charyzmą, przebojowością, ale również chciwością i złudnym przeświadczeniem, że jest w stanie wyjść cało z każdej opresji. Jest to dosyć schematyczne, ale działa i to nie tylko za sprawą świetnego Michaela B. Jordana w obu tych rolach, ale również dzięki interakcji bohaterów z innymi postaciami. Zanim dojdzie do imprezy, bracia muszą „zebrać drużynę” – rozdzielają się, aby wszystko przygotować do wielkiego otwarcia. To moment, kiedy możemy ich lepiej poznać, ale również innych bohaterów, czy sam świat, który kreuje przed nami Ryan Coogler.

To był pierwszy moment, gdy pomyślałem, że Grzesznicy mogliby stać się kolejną wielomilionową franczyzą z kontynuacjami, prequelami, czy serialowymi spin-offami. I chociaż po obejrzeniu całego filmu już nie jestem tego taki pewny, to siłą pierwszej połowy filmu jest nakreślenie relacji między postaciami, poznanie ich charakterów, ale również często skomplikowanej przeszłości pełnych traum i historycznego piętna. Łatwo więc zrozumieć, dlaczego stają się nieufni wobec jakichkolwiek białych, co nie jest oznaką rasizmu, ale zwykłego strachu przed tym, że prawo nie jest po ich stronie i w przypadku jakichkolwiek problemów, to oni poniosą konsekwencje, nawet jeżeli będą niewinni. To, co film buduje przez pierwszą połowę, procentuje w drugiej, ale nie oznacza to, że reżyser nie popełnia błędów i sztucznie nie wydłuża kilku scen, które można byłoby skrócić, aby nieco zdynamizować narrację.

Grzesznicy
Grzesznicy

W drugiej połowie wszystko staje się już jasne i najpierw otrzymujemy wręcz produkcją z pogranicza filmu muzycznego, ale i imprezowego, gdzie oprócz kolejnych występów lokalnych gwiazd, zaczynają się również różne problemy, miłosne rozterki, czy konflikty – czyli wszystko to, czego nie może zabraknąć na wiejskiej zabawie. Moment ten psuje dosyć kuriozalne wymieszanie epok, gdzie za pomocą muzyki Coogler prezentuje wkład czarnoskórych na światową muzykę, poczynając od gry na bębnach, przez blues i jazz, aż po nowocześniejsze brzmienia, włącznie z hip-hopem. W pewnym momencie reżyser tworzy samoświadomą kakofonię, włączając w to zalążek kultury chińskiej za sprawą państwa Chow, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że w tym chaotycznym miszmaszu coś nie wyszło. Wydaje się to pretensjonalne i psuje imersję świata czerpiącą pełnymi garściami z nurtu southern gothic. Na szczęście nie szybko się to kończy.

Od zmierzchu do świtu

Na właściwą akcję będziemy musieli trochę poczekać, ale warto, choć z pewnymi zastrzeżeniami, że w tym momencie film staje się mało logiczny, a nawet trochę głupkowaty. Początkowo ataki wampirów są niezwykle klimatyczne, czysto horrorowe, z pełnym budowaniem napięcia, gdzie można drżeć losy o bohaterów. Długo to jednak nie trwa i Coogler tworzy swój własny Świt żywych trupów w stylu blaxploitation, ale zamiast zombie mamy wampiry. Te mają jednak w sobie nieco więcej kultury i zamiast dobijać się do drzwi, czy okien, grzecznie czekają, aż ktoś ich zaprosi do środka, aby rozpocząć krwawą rzeź. Nieprzypadkowo przewodzi im Irlandczyk, co reżyser również wykorzystuje, dając nam genialną scenę z tańcem wampirów w rytm klasycznej irlandzkiej muzyki. Zresztą za ścieżkę dźwiękową odpowiada Ludwig Göransson, prawdziwy kompozytorski mistrz i Grzesznicy to kolejne jego wielkie dzieło.

Grzesznicy
Grzesznicy

GramTV przedstawia:

Ale co z tym atakiem wampirów? W końcu dochodzi do wielkiego starcia i tym razem Ryan Coogler zapatrzył się na Od zmierzchu do świtu Roberta Rodrigueza. Z jednej strony reżyser oddaje hołd tym wspomnianym wcześniej produkcjom, wykorzystując ich główne motywy, ale z drugiej przerabia je, aby dopasować do własnej historii. Pomimo tego czuć, że Coogler zapożycza zbyt wiele i chociaż prezentuje to wszystko z perspektywy historii o czarnych, podkreślając ich historię, to jednak Grzesznicy składają się z elementów, które już wcześniej gdzieś widzieliśmy. Dużo pretensji mam też do samego finału, który obfituje w tanie chwyty i szczęśliwe zbiegi okoliczności, chociaż nie miałyby prawa się wydarzyć. Same sceny walk bywają niestety chaotyczne, mało pomysłowe i nie wzbudzają większych emocji, co też sprawia, że o wiele lepiej wspomina się pierwszą połowę filmu, niż samo zakończenie, w którym reżyser chciał zawrzeć zbyt wiele.

Film stoi mocnymi aktorskimi występami i jak wcześniej chwaliłem już Michaela B. Jordana w podwójnej roli, tak warto również wspomnieć o debiutującym Milesie Catonie, który wyróżnia się świetnym głosem. Dobrze sprawdzają się w swoich rolach Wunmi Mosaku, Delroy Lindo, Omar Benson Miller, czy Li Jun Li, ale trochę rozczarowany jestem Hailee Steinfeld, która po prostu ma ładnie wyglądać. Jest to wina scenariusza, a nie samej aktorki, ale Mary początkowo wydawała się ciekawą postacią, żeby w dalszej części filmu utraciła swoją głębię. Przez to Steinfeld niewiele ma okazji do pokazania swoich umiejętności. Zupełnie odwrotnie niż Jack O'Connell, który rozkręca się z każdą kolejną minutą, od momentu pierwszego pojawienia się na ekranie.

Grzesznicy mają kilka irytujących bolączek, które można byłoby wyeliminować lub dopracować, aby bardziej pasowały do całości. Sama historia jest trochę porwana, jakby Coogler nie mógł zdecydować się, na którym z wielu motywów chce skupić swoją uwagę. To jednak udany, niezwykle klimatyczny horror, który po Nosferatu, również przysłuży się wampirom, oddając im swój pierwotny kształt. Do tego bardzo wysoka jakość produkcyjna ze świetnymi zdjęciami i muzyką Göranssona, który długo nie potrafi wyjść z głowy. Oby więcej tak autorskiego kina, jakie zaserwował nam Ryan Coogler, nawet jeżeli musimy pogodzić się z tym, że będzie wiązało się z kilkoma niedociągnięciami.

7,5
Wampiry znów atakują, tym razem w mieszance Świtu żywych trupów i Od zmierzchu do świtu w historii rodem z blaxploitation.
Plusy
  • Świetnie napisani i zagrani bohaterowie
  • Sporo tu kulturowych i rasowych kontekstów
  • Wciągająca historia, szczególnie w pierwszej połowie
  • Niezwykły klimat grozy
  • To mieszanka kina obyczajowo-dramatycznego ze Świtem żywych trupów i Od zmierzchu do świtu
  • Wampiry w końcu odzyskują swoje klasyczne znaczenie
  • Podwójna rola Michaela B. Jordana
  • Zdjęcia i wysoka jakość produkcyjna
  • Ludwig Göransson jest geniuszem i znów to udowadnia swoją ścieżką dźwiękową
Minusy
  • Historia czasami łapie zadyszkę, a sam reżyser nie wie, na czym powinien się skupić
  • Trochę dłużyzn w pierwszej połowie
  • Sceny akcji mogłyby być lepsze
  • Sporo zapożyczeń z innych filmów o wampirach, czy nawet zombie
  • W ostatecznym starciu wkrada się trochę absurdów i nielogiczności
  • Kiepskie zakończenie
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!