Kevin Costner wydał niemałą fortunę na zrealizowaniu swojego projektu życia. Oceniamy, czy ta inwestycja się opłacała.
Serialowe perspektywy
Żeby zrealizować ten projekt Kevin Costner nie tylko zrezygnował z dalszego udziału w jednym z obecnie najpopularniejszych seriali, ale również przeznaczył na niego 38 mln dolarów z własnej kieszeni. Powracający do reżyserii po 21 latach Costner wiele więc ryzykował, ale ciężko oczekiwać, że znaleźliby się chętni na wielką, trwającą co najmniej sześć, jak nie dwanaście godzin epopeję osadzoną w czasach Dzikiego Zachodu. Takie projekty obecnie nie mają racji bytu… chyba że na streamingu. Costner najwyraźniej niechętny był, aby jego dzieło życia skończyło jako pocięty na kawałki miniserial, który będzie po prostu jedną z wielu dostępnych na platformach produkcji. A szkoda, bo Horyzont byłby świetnym serialem w klimacie Red Dead Redemption 2, ale niestety otrzymaliśmy pocięty film, który ma równie wiele zalet, co wad.
Horyzont to prawdziwy amerykański sen rodem z reklam, gdzie każdy może znaleźć swój własny raj na ziemi. Chciwy zarządca nie informuje jednak klientów, że w pobliżu zamieszkują Apacze, którzy nie godzą się na przejmowanie ich terytorium. Wkrótce dochodzi do wielkiej rzezi, z której niewielu mieszkańców miasteczka wychodzi cało. Przy życiu zostaje Frances Kittredge (Sienna Miller) i jej córka Elizabeth (Georgia MacPhail), którzy podróżują wraz z garnizonem amerykańskiej armii, dowodzonej przez Trenta Gepharta (Sam Worthington). W międzyczasie do górniczego miasteczka przybywa Hayes Ellison (Kevin Costner), który szybko miesza się w krwawe porachunki i rodzinną zemstę. Ucieka wraz z Marigold (Abbey Lee) i jej małą siostrzenicą, próbując ocalić swoją skórę przed groźnym gangiem Sykes’ów, którego najgroźniejszym ogniwem jest najstarszy syn Junior (Jon Beavers). Ze spalonego miasteczka Horyzontu wyrusza również grupa mężczyzn, która chce wymierzyć sprawiedliwość Indianom, nie pozostawiając żadnego z nich przy życiu.
Film od pierwszych minut aż puchnie od wątków i postaci, nie do końca potrafiąc wprowadzić widza w całą opowieść. Mimo to tempo jest nieśpieszne i stara się nie pomijać niczego ważnego do dalszego rozwoju historii. Costner jednak szybko wpada we własne sidła, nie potrafiąc ujarzmić swojej westernowej epopei. Już po pierwszej godzinie robi się z tego chaotyczna Gra o Tron pod względem konstrukcji fabuły, gdzie przeskakujemy pomiędzy kolejnymi bohaterami i ich wątkami bez większego składu i ładu. I aż szkoda, że pierwsza godzina jest naprawdę udana i atak Indian na mieszkańców Horyzontu jest nie tylko widowiskowe, ale i emocjonujące. To właśnie wtedy Costner buduje swoje dwie bohaterki, czyli Frances i Elizabeth Kittredge, niestety porzucając je dla wprowadzenia bohatera, w którego przyszło mu się wcielić.
Jeszcze zanim dojdzie do wielkiej masakry, zostaje zarysowany drugi z najistotniejszych wątków, w którym kobieta imieniem Ellen atakuje samotnego mężczyznę, porywając mu dziecko. Dużo później dowiadujemy się, po co ta scena w ogóle pojawiła się w filmie i co ma z tym wspólnego Hayes Ellison oraz Marigold. Na domiar złego jest jeszcze trzeci wątek, czyli próba zemsty na Apaczach, która nie ma żadnego przewodniego bohatera poza nastoletnim chłopcem, który dopiero zda sobie sprawę, jak okrutny potrafi być świat. Wszystkie te wątki, które poruszają dosyć trywialne dla gatunku westernu motywy, jak zemsta, miłość, czy odwieczna walka o terytorium, dużo lepiej sprawdziłyby się właśnie w serialowej formie, gdzie można byłoby je ułożyć z większą logiką. Innym plusem takiego rozwiązania byłoby brak konieczności czekania dwóch miesięcy na kolejną część, która powinna dokończyć przynajmniej część wątków.
Klimat jak w Red Dead Redemption 2
Chociaż w przypadku Horyzontu nikt widza nie okłamuje i wyraźnie ma napisane, że to dopiero pierwszy rozdział, więc zgodnie z literacką nomenklaturą, nie powinien spodziewać się wyraźnego zakończenia głównych wątków właśnie w tym filmie, to mimo wszystko Rozdział 1 nie do końca trzyma się filmowych ram. Zakończenie filmu lepione jest na ślinę, a puszczony tuż przed wjechaniem napisów końcowych zwiastun drugiej części może wprowadzić niektórych widzów w skonfundowanie. Mimo to powątpiewam, czy kontynuacja zdoła zaoferować widzom satysfakcjonujący finał, gdyż wątki rozgrzebane są nie tyle w połowie, co dopiero ledwo zarysowane. Co prawda, drugi film będzie trwał kolejne trzy godziny, ale jeżeli Costner nie zwiększył tempa narracji i nie wyciął tych wszystkich niepotrzebnych, a przy tym nudnych scen, to nie widzę tego w jasnych barwach.
GramTV przedstawia:
Już pierwsza część Horyzontu mogłaby trwać o pół godziny mniej, gdyby pozbyto się wszystkich dziwnych scen, które nie pasują do stylistyki reszty filmu. Każda taka scena w jakiś sposób łączy się z jednym z wątków, skupiając się na drugoplanowych postaciach, ale to niestety te gorsze fragmenty filmu, których bez większego żalu można byłoby się pozbyć. Costnerowi dobrze jednak wychodzi brak pośpiechu, dając poczuć widzom klimat późnego Dzikiego Zachodu. Przywodzi to trochę na myśl Red Dead Redemption 2 z tymi wszystkimi małymi miasteczkami, stepami i potężnymi rodzinnymi gangami, wśród których znalazł się nawet odpowiednik Micah Bella. Co prawda RDR2 nie skupia się na samej amerykańskiej armii i konfliktu z Indianami, ale jest w Horyzoncie wiele podobieństw do gry Rockstara.
Film zawodzi za to aktorsko, szczególnie wśród głównych postaci. Największym rozczarowaniem jest Kevin Costner, który gra, jakby mu się nie chciało. Z jednej strony jest twardym i doświadczonym kowbojem, ale z drugiej próbował jak najbardziej uciec od stereotypów. Jego bohater jest więc zawieszony gdzieś pomiędzy, a sam Costner nie pomaga, aby jego Hayes Ellison miał choć krztę charyzmy. Niezła jest Sienna Miller, ale tylko na początku, później zupełnie nie mając co grać. Podobnie jak Sam Worthington, który w wielu scenach po prostu jest poprawny. Rozczarowuje również rola Jeny Malone, chociaż sama aktorka robi co może, aby zaznaczyć swoją obecność na ekranie, to scenariusz nie dał jej wiele ekranowych minut. Może zmieni się to w nadchodzącej drugiej części. Film ma niestety za dużo postaci, które można byłoby ciekawie rozwinąć w serialu, ale nawet trzygodzinna produkcja to niestety za krótko, przez co Costner zmarnował wielu utalentowanych aktorów, którzy mają raptem po kilka scen.
I taki właśnie ten wielki projekt Kevina Costnera jest. Horyzont od początku powinien zostać zaplanowany jako serial premium, wysokobudżetowy western, który wcale nie musiałby się skończyć na jednym sezonie. Niestety reżyser uparł się na film i wszystko wskazuje na to, że będzie to kolejna ambitna porażka, nie tylko twórcza, ale także finansowa. A szkoda, bo pierwsza część Horyzontu ma przebłyski czegoś ciekawego, chociażby w wątku Indian, pozwalając z nieco innej perspektywy spojrzeć na ich konflikt z osadnikami. Wątpię, aby kontynuacja naprawiła problemy pierwszej części i już teraz Costner ma pracować nad trzecim i czwartym rozdziałem. Nie ma jednak szans, aby Costner znalazł na kolejne filmy dystrybutora, który zdecydowałby się wprowadzić je do kin.
5,0
Pierwsza część Horyzontu to zalążek niezłego serialu, ale z jakiegoś nielogicznego powodu nadal kontynuowany będzie w filmowej formie.
Plusy
Świetny klimat późnego Dzikiego Zachodu
Pierwsza godzina dostarcza emocji
Sporo ciekawych wątków
Wygląda i brzmi doskonale
To byłby udany serial…
Minusy
…ale jest pociętym na kilka części bardzo długim filmem
Nadmiar wątków i postaci
Sporo dziwnych i niepotrzebnych scen
Nudny bohater grany przez Kevina Costnera
Reszta postaci, a w tym i aktorów, ma niewiele do roboty
Jak się widzi takie recenzje https://www.thedailybeast.com/obsessed/kevin-costners-horizon-review-a-misogynistic-racist-mess to nie można poważnie traktować krytyków.
To jeden z tych filmów które planuje obejrzeć. Spodziewam się solidnego Westernu, a negatywne opinie krytyków tylko mnie zachęcają do obejrzenia (bo dzisiejsi krytycy zaczynają recenzje od "za dużo białych mężczyzn". W Westernie :/). Wszystkie filmy które idą pod prąd dzisiejszym trendom mają u mnie bonusa na start.