Mario zbiera drużynę i wyrusza na poszukiwania księżniczki Peach w izometrycznym erpegu sprzed prawie 30 lat. Rzecz tylko dla nostalgicznych weteranów czy niekoniecznie?
Czy to się kiedyś skończy? Taka myśl mnie naszła, gdy na moim Switchu zadomowił się kolejny remake. Nie zliczę, ile razy w ostatnich latach grałem w odgrzewane kotlety “udające” nowości. Na szczęście w większości przypadków były to bardzo udane produkcje (żeby tylko wspomnieć o The Legend of Zelda Link's Awakening czy Live A Live). Tę dobrą passę kontynuuje Super Mario RPG, które przeżywa drugą młodość na Nintendo Switch.
Jeżeli macie w pamięci obraz lat 90. w Polsce, to Super Nintendo zapewne nie jest jego częścią. Kiedy zachodni gracze zagrywali się na swoich SNES-ach, a co bogatsi przesiadali na pierwsze PlayStation, w kraju nad Wisłą królowały Amigi i Pegasusy. Na każdym osiedlu trafił się ktoś, kto dostał SNES-a, MegaDrive’a czy Gameboya od rodziny z Niemiec. Ale w 1996 roku, gdy Japończycy i Amerykanie zachwycali się Super Mario RPG z podtytułem Legend of the Seven Stars, przeciętny Polak kojarzył Mario ze skaczącymi pikselami na kartridżu “168 in 1”.
I nie wynikało to wyłącznie z faktu, że SNES był u nas słabo dostępny/drogi/niepopularny. Super Mario RPG w ogóle nie zostało wydane w Europie (i Australii) aż do 2008 roku, kiedy ten klasyk trafił do biblioteki Virtual Console na Wii. Zostawmy jednak zamierzchłą przeszłość za sobą, bo oto Nintendo zaserwowało nam nową-starą grę w takim stylu, że bez żadnych zgrzytów i konieczności przebijania się przez archaizmy może się w niej zakochać współczesny gracz.
GramTV przedstawia:
Super Mario RPG było pierwszym mariażem hydraulika Nintendo z gatunkiem gier fabularnych. I to nie byle jakim, bo choć SNES obfitował we wszelkiej maści produkcje jRPG (Final Fantasy VI, Chrono Trigger, Secret of Mana i wiele innych), to propozycja Nintendo potrafiła się wyróżnić na ich tle. Krótko mówiąc, Super Mario RPG nie było łatwym skokiem na kasę fanów, polegającym na zrobieniu generycznego RPG-a z doklejeniem popularnej marki. Mieliśmy tam do czynienia – i mamy nadal – z prawdziwą perełką.
Historia Super Mario RPG (remake stracił podtytuł o legendzie siedmiu gwiazd) to klasyczne ratowanie księżniczki Peach przez wąsatego hydraulika, który wparowuje do zamku Bowsera. Szybko jednak następuje zwrot akcji, bo odwieczny nemesis Mario tym razem nie jest czarnym charakterem. Na scenę wkracza zupełnie nowe zagrożenie, które ma kształt wielkiego miecza, zwie się Exor i robi ogromne zamieszanie w świecie gadających grzybów i kolczastych żółwi.
Pominę zdradzanie 27-letniej fabuły, która może i nie jest zbyt angażująca i zaskakująca, ale nawet dziś robi dobrze to, co do niej należy. Czyli jest lekkim, fajnym, obfitującym w gagi pretekstem do przemierzania kolejnych krain i przeżywania przygód w towarzystwie Mario i jego znajomych. Gdy już wiemy, że Bowser nie jest “tym złym”, ruszamy na ratunek Peach i staramy dowiedzieć się czegoś więcej o dziwacznym przybyszu z nieba. Po drodze zbieramy członków drużyny, jak na rasowe RPG przystało. W trzyosobowej ekipie oprócz Mario może się również znaleźć Peach, Bowser oraz dwójka postaci stworzonych specjalnie na potrzeby tej gry: Geno i Mallow.
Wyciskają ze starej konsoli siódme poty, a potem ekrany wczytywania po 15 sekund. Dawać tu nową generację, bo nakupuję kadridży i się okaże, że nie będą kompatybilne.