Druga część przygód Pana Kleksa debiutuje w kinach. Oceniamy, czy widzowie mogą liczyć na poprawę jakości względem poprzedniej odsłony serii.
Technologia zła
Przygody Pana Kleksa autorstwa Jana Brzechwy, a także trylogia ekranizacji z lat 80. ubiegłego wieku, to nasze polskie dobro narodowe. Nic więc dziwnego, że jeszcze przed premierą rebootu z 2023 roku autorstwa Macieja Kawulskiego pojawiło się mnóstwo niepewności i niezadowolenia z prezentowanych materiałów promocyjnych. Niestety sam film według wielu recenzentów i widzów nie prezentował wymaganej jakości, ale mimo to produkcja odniosła spektakularny sukces, stając się jedną z największych polskich premier w ostatnich latach. Sami twórcy filmu nie mogli być zaskoczeni takim przebiegiem spraw i jeszcze przed kinowym debiutem w sklepach pojawiło się sporo produktów na licencji Akademii Pana Kleksa, a druga część serii już znajdowała się w produkcji. Pan Kleks miał stać się wielką marką, polską franczyzą, z której moglibyśmy być dumni. Jeżeli za pierwszym razem to się nie udało, to może warto dać Kawulskiemu i reszcie drugą szansę? Kleks i wynalazek Filipa Golarza trafił już przedpremierowo do kin, ale zdecydowanie nie jest to tytuł, którym chcielibyście zakończyć obecny rok.
Rozpoczyna się kolejny rok nauki w Akademii Pana Kleksa, ale nie będzie on taki zwyczajny. Ada Niezgódka (Antonina Litwiniak) odkrywa, że Albert (Konrad Repiński) jest robotem, o czym informuje swoją mamę Annę (Agnieszka Grochowska), a także Doktora Paj-Chi-Wo (Piotr Fronczewski) oraz samego Ambrożego Kleksa (Tomasz Kot). Tytułowy bohater odkrywa tajemniczy symbol w środku Alberta, który niepokoi go do tego stopnia, że postanawia rozpocząć śledztwo. Musi odszukać golarza Filipa (Janusz Chabior), byłego przyjaciela i jednego z czterech byłych obrońców akademii. Pod jego nieobecność zajęcia prowadzi Mateusz (Sebastian Stankiewicz), dla którego jest to wielkie wyróżnienie. Nie wiedzą jednak, że wszystko to jest częścią wielkiego spisku, który ma na celu zniszczenie bajek. Wkrótce Kleks odkrywa, że Filip nie jest tym, za kogo się podaje, ciągle nim manipulując, aby nie mógł wrócić do szkoły. Ada musi zrobić wszystko, aby powstrzymać golarza i jego nikczemną armię.
Sam pomysł na historię był niezwykle ciekawy i idealnie pasowałby na środkową część trylogii, aby stać się swoistym Imperium kontratakuje dla uniwersum Kleksa i baśniowego świata. Niestety twórcy filmu, na czele z reżyserem Maciejem Kawulskim z tego nie skorzystali, woląc prezentować na ekranie obrzydliwe żarty i karykaturalne, groteskowe oraz zwyczajnie głupie postacie. Pogrążony w chaosie świat bajek, z licznymi ich bohaterami, którzy muszą uciekać do akademii, która dodatkowo opanowana jest przez znanych złoczyńców, to strzał w dziesiątkę. Lubujący się w hollywoodzkim patosie Kawulski mógł wykorzystać wszystkie swoje działa, aby nadać emocjonalny kontekst wszystkim wydarzeniom, jeszcze bardziej podkreślając potęgę Filipa i tarapaty, w jakie wpadł Kleks oraz Ada. Ale kompletnie nic z tego nie wyszło, bo jak szybko ten motyw się pojawia, tak równie szybko znika, służąc jedynie jako tani zapychacz, będący zakończeniem. Przed premierą wielokrotnie podkreślano, jak bardzo golarz jest zły i ile to nie wyrządzi krzywdy. Ale na ekranie wcale tego nie widać i Filip w rzeczywistości nie ma żadnej mocy sprawczej, będąc jedynie kolejnym trybikiem w wielkiej kleksowej machinie.
Jeszcze gorzej wypada współczesny wątek, w którym Kawulski i spółka w najbardziej tendencyjny, pozbawiony jakiejkolwiek głębi i toporny sposób próbują pokazać, jak ta cała technologia, a przede wszystkim telefony są złe i teraz dzieci tylko na te ekrany patrzą, „a kiedyś to było…”. Istnie dziadowskie podejście, które nawet nijak nie jest pogłębione, czy to psychologicznie, czy nawet emocjonalnie. Mamy po prostu powiedziane, że „technologia be” i lepiej, żeby „te gówniaki wróciły do czytania bajek, bo będą głupie”. Reżyser sprzedaje nam najgorszy dydaktyzm, wpadając we własne sidła. Gdy pod koniec jeden z bohaterów mówi coś w stylu, że dobra historia zawsze się obroni i pozostanie w pamięci, aby można było przekazać ją dalszym pokoleniom, zdaje się, że sam pod sobą dołek kopie. O pierwszym i drugim Kleksie mało kto będzie chciał pamiętać, skoro oferuje tak złą, pozbawioną rozrywki historię, do tego z masą głupot i obrzydliwych żartów.
Brzydko, paskudnie, głupio, ale jest czego posłuchać
Kompletnie zmarnowano tu potencjał na ciekawe postacie, szczególnie Kleksa, który w wykonaniu Tomasza Kota jest mocnym kandydatem, aby trafić do Choroszczy. Identycznie jak szpak Mateusz, który irytuje jeszcze bardziej niż w pierwszej części serii. Zresztą mógłbym się wyzłośliwiać i obśmiać dosłownie każdą postać, włącznie z przerysowanym Filipem, czy absurdalną personifikacją aplikacji Xela, która w filmie kompletnie nic nie robi i jest równie potrzebna, jak moja obecność na seansie tego filmowego paszkwilu. Warto jednak podkreślić, że wszystkie te postacie są winą tylko i wyłącznie twórców Kleksa i wynalazku Filipa Golarza, dlatego też nie mam aktorom za złe, szczególnie tym młodszym, że wypadli tak źle w swoich rolach. Z lepszym scenarzystą i reżyserem mogliby pokazać, na co naprawdę ich stać.
GramTV przedstawia:
Jest to niebywałe, ale Kleks i wynalazek Filipa Golarza wygląda jeszcze gorzej niż pierwsza część. Ta przynajmniej miała kilka momentów, które mogły się podobać pod względem wizualnym. Dwójka nie ma w tej materii nic nowego do zaoferowania. Akademia wygląda tak samo, a jedyna bajka, do której się udajemy wraz z bohaterami, to Pinokio, do którego zastosowano filtr graficzny znany jako “Meksyk”. Twórcy nie mieli żadnego pomysłu na ciekawe i kreatywne ukazanie naszego świata, jak również technologii stworzonej przez golarza Filipa. Rozumiem odwołania do lat 80., ale dzisiaj takie sztuczki już po prostu nie działają i wygląda to tanio i tandetnie. Podobnie jak jedna scena ze smokiem, który mógłby konkurować z legendarną bestią z polskiej ekranizacji Wiedźmina.
Chociaż na seansie Kleksa i wynalazku Filipa Golarza już po jakichś 15-20 minutach miałem dość, czując same negatywne emocje do tej produkcji, gdzie sformułowanie, że film jest niczym tortura, nie byłoby wypowiedziane w tym przypadku na wyrost, to jest jednak jeden plus całej tej produkcji. Muzyka i niektóre piosenki naprawdę dają radę. Co prawda Kawulski kompletnie nie radzi sobie z ich inscenizacją i pasują one do prezentowanych na ekranie obrazów jak pięść do oka, ale same kompozycje wpadają w ucho, podobnie jak „Leń” w interpretacji Czesława Mozila. Ten film nie zasługuje na tak udaną ścieżkę dźwiękową, której niejedna hollywoodzka produkcja by się nie powstydziła.
Kleks i wynalazek Filipa Golarza marnuje cały potencjał, jaki był w tej produkcji na beznadziejnie napisane i zagrane postacie, słabą historię, absurdalny współczesny wątek i masę naprawdę okropnych żartów. Szkoda, że motyw niszczenia bajek pojawił się na późno i w zasadzie nic z niego nie wynika, podobnie jak z samego golarza Filipa, który mógłby być głównym antagonistą całej serii. Dostaliśmy film jeszcze gorszy od pierwszej części, którego oglądanie sprawia fizyczny i intelektualny ból. Masa niepotrzebnych występów gościnnych miała niby zrewanżować dorosłym widzom wybranie się na ten film do kina wraz ze swoimi dziećmi, ale takie kwiatki, jak stojący w niebieskiej kurtce Marcin Najman był zabawny, ale dwa lata temu. Żal jedynie dobrej ścieżki dźwiękowej, która zasługuje na więcej uwagi i wykorzystanie jej w lepszym filmie.
1,0
Oglądanie filmu Kleks i wynalazek Filipa Golarza powoduje fizyczny i intelektualny ból.
Plusy
Ścieżka dźwiękowa
Leń w interpretacji Czesława Mozila wpada w ucho
Minusy
Zmarnowany potencjał na historię
Beznadziejny scenariusz
Reżyser nie potrafił ujarzmić całego tego chaosu
Irytujące lub pozbawione znaczenia postacie
Współczesny wątek o złym wpływie technologii na dzieci
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!