Ostatnia w tym roku produkcja Marvela zadebiutowała w kinach. Oceniamy, czy Marvels to naprawdę taka tragedia, na jaką film od dawna wyglądał.
Zamiana miejsc
Miesiące mijają, kolejne filmy i seriale debiutują, ale ciężko w nich odnaleźć „starego, dobrego Marvela”. Nikłym światłem w tunelu był całkiem udany drugi sezon Lokiego, który jednak samotnie nie jest w stanie wymazać z naszej pamięci, że po Avengers: Koniec gry niewiele było naprawdę dobrych projektów z MCU. Raczej nikt nie oczekiwał, że nagle sytuację odmieni Marvels, a raczej wręcz przeciwnie, że grubą kreską podkreśli wszelkie mankamenty rozwoju uniwersum. Studio podjęło wszystkie niezbędne, jak i te całkowicie niewłaściwe środki, aby uratować swoją produkcję. Czy ta sztuka im się udało? Oczywiście, że nie, ale Marvels nie jest aż taką porażką, jak wiele innych filmów i seriali Marvela z ostatnich dwóch lat.
Kapitan Marvel (Brie Larson) samotnie podróżuje po galaktyce, chroniąc jego mieszkańców. Na jednej z planet odkrywa zniszczony artefakt powiązany z bransoletą Ms. Marvel (Iman Vellani) i „heksagon wiedźmy”, który dotyka w tym samym czasie co Monica Rambeau (Teyonah Parris) w innym zakątku kosmosu. Wszystkie trzy bohaterki zostają w niewyjaśniony sposób połączone – gdy jednocześnie korzystają ze swoich mocy, zamieniają się miejscami, bez względu na dystans, jakie je dzieli. Rodzi to mnóstwo problemów, które superbohaterki przy pomocy Nicka Fury’ego (Samuel L. Jackson) muszą jak najszybciej rozwiązać. Swoje wzajemne powiązania mogą jednak wykorzystać w walce z Dar-Benn (Zawe Ashton), która chce uratować swoją planetę Halę. Ale Carol Danvers nie jest przyzwyczajona do działania w grupie, a na domiar złego jej relacje z Monicą nie są najlepsze. Stawką jest jednak życie wielu mieszkańców wszechświata, nie tylko naszego wymiaru.
W wielu momentach filmu wyraźnie widać, że Marvel do ostatnich chwil pracował przy filmie, aby poprawić jego jakość. Brakuje tu spójnej wizji, która od początku do końca niosłaby Marvels, pomimo wszelkich starań Nii DaCosty, aby nakręcić jak najlepszy film. Jest to zaskakujące, gdyż reżysersko produkcja nie wypada wcale źle, a wręcz przeciwnie, widać tu zaangażowanie, ciekawe pomysły i inscenizacyjną odwagę, która jednak została przysłonięta przez korporacyjne wyliczenia, aby uczynić z Marvels ważną część MCU. Zupełnie zbędnie, bo wszystkie te powiązania w ostatniej scenie i scenie po napisach nie są potrzebne, robiąc wyłącznie za czysty fanserwis i zapowiedź kolejnych produkcji Marvela.
Wielkim problemem jest również sama historia, a raczej to, co z niej zostało z pierwotnych planów. Jest ona zbyt prosta, nieangażująca i pozostawiająca widza obojętnym, bo który to już raz widzimy „ratowanie świata”. Gdyby to jeszcze było jakkolwiek ciekawie podbudowane, ale motywacje głównej antagonistki zostały przedstawione po macoszemu, chociaż tkwił w tym ciekawy wątek ukazania drugiej strony superbohaterskich działań. Dla jednych, jak Kamali Khan, Kapitan Marvel może uchodzić za legendę, ikonę, wzór do naśladowania, ale dla innych jawi się jako Anihilacja, „niszczycielka światów”, która sprowadziła na nich zagładę. To motyw, który zdjąłby superbohaterów z piedestału, ale niestety Marvel nie skorzystał z tej możliwości.
McMarvel
Prawdopodobnie dlatego, że zaplanowali Marvel jako miły, przyjemny odmóżdżacz, który całkiem dobrze się ogląda, ale o którym jeszcze podczas napisów końcowych nie ma ochoty się myśleć. Kolejny film z MCU do odhaczenia, który ma prawo się podobać, ale nie wypełniający głodu prawdziwego kinowego doświadczenia i obcowania z czymś wartościowym. Ale i takie produkcje czasem są potrzebne, nawet jeżeli jawią się jako nieskomplikowany filmowy fast food. I właśnie taki jest Marvels, który dostarcza sporo niezłego humoru, sceny akcji są miłe dla oka, a czasem trafi się lepszy kąsek, w postaci całkowicie szalonej sceny na wodnej planecie, w której znajdą co dla siebie fani klasycznych animacji Disneya.
GramTV przedstawia:
Nieźle wypadają również główne bohaterki, szczególnie relacje pomiędzy nimi. Niekwestionowanym sercem Marvels od samego początku staje się Kamala Khan, która swoją energią rozsadza ekran. Iman Vellani jest doskonała jako Ms. Marvels, co udowodniła już w serialu, ale w kinowej produkcji zdała egzamin jeszcze lepiej. Jej beztroskość, odwaga, ale i naiwność świetnie pasuje do tej postaci, a młoda aktorka dobrze potrafi oddać wszystkie emocje towarzyszące jej bohaterce. Ciekawym, ale niewykorzystanym wątkiem jest trudny związek między Kapitan Marvel a Monicą Rambeau, który zostaje rozwiązany zbyt szybko i za prosto. Tkwił w tym spory potencjał, ale twórcy nie poświęcili temu więcej czasu, aby rozwinąć to w ciekawym kierunku. Mimo to film dobrze działa, gdy wszystkie trzy bohaterki są razem na ekranie. Problem zaczyna się, gdy zostajemy sam na sam z Brie Larson i jej kreacją Carol Danvers. Wtedy można być zły na Marvela, że nie zdecydowali się na film poświęcony Ms. Marvel, gdzie Kapitan Marvel i Monica Rambeau zostałyby zepchnięte na dalszy plan.
Mimo to na Teyonah Parris nie można narzekać i aktorka daje radę w swojej superbohaterskiej roli. Żadnych zarzutów nie można mieć także do Samuela L. Jacksona, który doskonale wiedział, w jakim filmie bierze udział, więc dał się temu porwać i chociaż Nick Fury nie jest najpotrzebniejszą postacią w Marvels, to wypada dużo lepiej od głównej gwiazdy widowiska. Niestety najgorszym elementem produkcji jest Zawe Ashton jako główna antagonistka. Aktorka tworzy kolejną przeciwniczkę, którą nie ma za co zapamiętać. Nawet jej broń podobna jest do tej, którą władał Ronan ze Strażników Galaktyki, o którym wszyscy też zdążyli już zresztą zapomnieć.
Marvels dobitnie pokazuje, z jakimi problemami mierzy się współczesne kino superbohaterskie. Zamiast postawić na autorskość i zaufać swoim twórcom, to po nakręceniu materiału wchodzą ludzie w białych kołnierzykach z czapką z daszkiem na głowie i dostosowują film do swojej wizji, przy okazji robiąc wszystko, aby zadowolić fanów, osiągając rezultat odwrotny do zamierzonego. Marvels dostarcza jednak rozrywki, nawet pomimo wielu błędów, kiepskiej antagonistki i historii, nie potrafiącej wywołać żadnych emocji. Ma jednak świetną Ms. Marvel, trochę dobrego humoru i ciekawy koncept zamiany bohaterek, który można było jeszcze kreatywniej wykorzystać. To zdecydowanie lepszy film niż Kapitan Marvel, więc to już jest jakiś sukces.
4,0
W Marvels zabrakło spójnej wizji, a niepotrzebne cameo jedynie pokazują, w jakiej desperacji był Marvel, aby uratować swoją produkcję.
Plusy
Ms. Marvel kradnie każdą scenę…
…stając się sercem filmu i głównym pokładem energii
Nia DaCosta reżysersko się obroniła
Relacje między głównymi bohaterkami dają radę
Iman Vellani jest doskonała
Samuel L. Jackson też nie zawodzi
Udane sceny akcji, szczególnie z zamianami bohaterek
Wizualna poprawa względem poprzednich produkcji Marvela…
Minusy
…ale jak na tak duży budżet czasami zalatuje telewizyjnym tytułem
Poszatkowany scenariusz z masą niewykorzystanych wątków, motywów i bzdurnych decyzji podjętych podczas postprodukcji
Patrzenie jak jadą pod tym gniocie i na te "rekordowego" wyniki to czysta przyjemność. I ten cope wszystkich mainstreamowych mediów że to dalej wina toksycznych fanów i ich wrogiej narracji.
wolff01
Gramowicz
10/11/2023 13:51
Nie mogę sie już doczekać... moich ulubionych streamerów jadących po tym badziewiu.
Parafrazując ich słowa: "możemy to tylko wyśmiewać i zamieniać w coś co nam chociaż dostarczy śmiechu, bo inaczej pozostałyby nam tylko łzy (z powodu tego jak niszczy się adaptacje komiksów)..."
beetleman1234
Gramowicz
10/11/2023 08:21
Kapitan Marvel mogliby wzorować na tej z gry Midnight Suns, tam jest świetna. Ale co Disneya obchodzi dobre kino.