Długo musieliśmy czekać na nowy film reżysera nagrodzonego Oscarem Parasite. Oceniamy, czy Mickey 17 nie przeleżał w zamrażarce zbyt długo.
Donald Trump wyrusza na podbój galaktyki
Mogłoby się wydawać, że zdobycie Oscara w najważniejszej kategorii otworzy na oścież drzwi każdemu twórcy do jeszcze większej kariery. Tym bardziej komuś tak doświadczonemu, jak koreańskiemu reżyserowi Joon-ho Bongowi, który wcześniej miał na koncie Snowpiercera oraz Okję. Jednak Warner Bros. rządzi się swoimi prawami i chociaż nowe kierownictwo prowadzi firmę od 2022 roku, to nadal w wytwórni panuje wielki bałagan. Niestety dla Bonga jego najnowszy film wpadł w spiralę braku decyzyjności, kontrowersji i wielu branżowych problemów, przez co gotowa już produkcja przeleżała ewidentnie zbyt długo w zamrażarce, a na domiar złego wydaje się, że została odgrzana w zwykłej mikrofalówce. Kino potrzebuje wysokobudżetowego, ambitnego i skłaniającego do refleksji science fiction, którego wciąż jest za mało zarówno na dużym, jak i małym ekranie. Mickey 17 nie wypełnia tej luki, nie tylko ze względu na sam wątpliwej jakości scenariusz, ale również polityczne komentarze, które są spóźnione o co najmniej parę lat.
Mickey 17
Mickey Barnes (Robert Pattinson) wraz z przyjacielem Timo (Steven Yeun) muszą uciekać z Ziemi przed groźnym przywódcą lichwiarskiego syndykatu. Decydują się wziąć udział w misji zorganizowanej przez kongresmena i niedoszłego prezydenta Kennetha Marshalla (Mark Ruffalo), którego celem jest podbicie nieprzyjaznego świata – śnieżnej planety Niflheim. Mickey nie ma żadnych szczególnych umiejętności, a żeby dostać się na statek kosmiczny, zgłasza się jako „wymienialny” – osoba, na której prowadzone będą testy i badania, aby lepiej zrozumieć nowe środowisko. Wymienialny nie może jednak umrzeć, jako że po każdej jego śmierci na nowo drukowane jest jego ciało i przywracane wspomnienia. Mężczyzna jednak nie wie, w co naprawdę się wpakował. Podczas lotu poznaje miłość swojego życia, Nasha Barridge (Naomi Ackie), agentkę bezpieczeństwa, która pomimo odmienności charakteru, pozostaje zakochana w mało inteligentnym, neurotycznym i introwertycznym chłopaku. Podczas jednej z misji coś jednak idzie nie tak i Mickey zamiast zginąć, zostaje uratowany przez inteligentną rasę obcych.
W swoim najnowszym filmie Bong skupia się przede wszystkim na skutkach i zagrożeniach wynikających z klonowania. Gdy dodamy do tego, że za całe przedsięwzięcie odpowiada prywatna firma prowadzona przez populistycznego polityka, który wytworzył wokół siebie prawdziwy fanatyczny kult, raczej nietrudno będzie wywnioskować, że tym razem reżyser powraca do stylistyki znanej z Okji, gdzie kwestie fabularne podszyte są dużą dozą ironii, sarkazmu, żartów, ale i satyry. Niestety w tym wszystkim gubi się to, co mogłoby stanowić o sile Mickey 17, czyli głębsze wniknięcie w temat, które popychałoby do rozmyślań, może i nawet bardziej filozoficznych, dotyczących natury człowieka i tego, co tak naprawdę nas określa i definiuje. Chociaż w filmie przewijają się różne motywy dotyczące klonowania i czy kolejne wersje głównego bohatera są w zasadzie ludźmi, czy już tylko produktami, to jest tego zwyczajnie za mało.
Mickey 17
Nieco lepiej wypada więc samo korporacyjne podejście do tematu, gdzie jest nieco więcej ostrych komentarzy, ale one również nie mają zbyt wielkiej siły przebicia i stają się lakoniczne, tym bardziej pod wpływem przeszarżowanej i egzaltowanej roli Marka Ruffalo, jako ekranowej karykatury Donalda Trumpa połączonej z Elonem Muskiem i szemranym teleewangelistą. Nawiązania do obecnie urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych są zbyt oczywiste i miejscami nazbyt toporne, aby mogło to jeszcze bawić. I tu pojawia się wielki problem z Mickey 17, który najwyraźniej miał uderzać w Trumpa i szefów wielki korporacji dysponującymi setkami miliardów dolarów, ale zaproponowana przez Bonga satyra w obecnych czasach raczej już nikogo nie bawi, chociaż, gdy jeszcze niewielu wierzyło, że Trump wygra wybory po raz drugi, mogłoby to uderzyć zdecydowanie mocniej. Za taki stan rzeczy możemy niestety winić jedynie Warner Bros. i złe decyzje wytwórni.
Śnieżna pustynia
Jednak studio nie miało aż takiego wpływu na jakość Mickey 17, który jest filmem nudnym, opartym na melodramatach, w którym ani jeden wątek nie został satysfakcjonująco poprowadzony. Okja o wiele lepiej radziła sobie z obraną tematyką, doskonale balansując na granicy poważnego dramatu z przesłaniem a celnej komedii. W Mickey 17 żartów jest zbyt wiele, które i tak stanowią główne danie, zlepiające mało ciekawą i nieangażującą historię. Oprócz klonowania, w tym problemu „zwielokrotnienia”, czyli momentu, gdy istnieją dwie lub więcej wersji tego samego człowieka, korporacyjnej zachłanności, która za nic ma ludzkie życie, czy miłosnych rozterek na zamkniętym statku, mamy również wątek obcej rasy, która zamieszkuje Niflheim. Film nieco bardziej skupia się na tym motywie w trzecim akcie, ale ciężko nie odnieść wrażenia, ze jest on wprowadzony wyłącznie po to, aby przedstawić jakąkolwiek akcję i nieco zdynamizować opowieść. Niestety reżyser popełnia tu szereg błędów, a najbardziej jaskrawa z nich jest wielka kulminacja, która nie ma absolutnie żadnej spójności z tym, jakie zagrożenie czyhało na bohaterów.
Mickey 17
GramTV przedstawia:
Może i Mickey 17 nie wyrwie nikogo z butów pod względem wizualnym, ale to całkiem ładny film, któremu brakuje nieco charakteru. Efekty specjalne są dopracowane, zarówno statku, niegościnnej planety, czy obcych form życia, ale oprócz naprawdę świetnych kostiumów budujących cały klimat, brakuje tu czegoś, co pozwoliłoby zapamiętać tę produkcję na dłużej. Niektóre sci-fi potrafiły wyróżnić się przynajmniej ścieżką dźwiękową, ale na ten aspekt też nie bardzo można liczyć. W zasadzie to gdyby nie ten osobliwy satyryczny styl Bonga, to ciężko byłoby wskazać, że to właśnie jego produkcja.
Film nie sprawa również dobrego wrażenia pod względem aktorskim. Neurotyczny Robert Pattinson szybko zaczyna irytować, chociaż sam aktor bardzo dobrze wywiązał się ze swojego zadania. Podobnie Mark Ruffalo, który niestety tworzy jednowymiarową, absurdalną postać, którą Bong nie potrafił odpowiednio poprowadzić, aby nie była jedynie słabą karykaturą. Wszyscy w Mickey 17 są dosyć osobliwi, zarówno Naomi Ackie jako Nasha, Steven Yeun jako Timo, czy Toni Collette w roli Yify, żony Kennetha Marshalla, która wywiera na niego ogromny wpływ, sama mając fiksację na temat sosów do dań. Takie niedorzeczności, jak cała postać Yify byłyby o wiele ciekawsze, gdyby były jedynie dodatkiem, a nie jednym ze zbyt wielu gagów składających się na fabułę filmu.
Mickey 17 to potężne rozczarowanie. Już teraz rozumiem, dlaczego Warner Bros. nie wierzyło w tej projekt i wydawało się, że w nieskończoność będzie przekładać jej datę premiery. Na szczęście film trafił do kin i zdjęto to jarzmo z pleców Joon-ho Bonga. Mam nadzieję, że koreański reżyser da nam jeszcze tak udane filmy jak Parasite, Okja, czy Snowpiercer, a Mickey 17 pozostanie jedynie drobną wpadką. Chociaż nie lubię tego określenia, to ten film rzeczywiście wydaje się rozciągniętym do ponad dwugodzinnego metrażu skeczem z Saturday Night Live. I jako kilkuminutowy gag sprawdziłby się znakomicie.
4,0
Fani ambitnego science fiction nie mają czego w Mickey 17 szukać.
Plusy
Pierwsze dwadzieścia minut jest udane i pokazuje wszystko, co film ma do zaoferowania
Motywy klonowania i korporacyjnego wyzysku są powierzchowne, ale nieźle ujęte
Robert Pattinson i Mark Ruffalo starają się jak mogą
Efekty specjalne dają radę
Minusy
Scenariusz oparty na niemal samych żartach i satyrze