Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z Monster Hunter Wilds można powiedzieć jedno - to naturalna ewolucja pomysłów z poprzednich części. A przy tym po prostu świetna gra.
Więcej, chcę więcej!
Dziesięciogodzinna, ostatnia sesja z Monster Hunter Wilds przed napisaniem niniejszej recenzji, zakończyła się trwającą blisko pół godziny walką z potężnym bossem, a także wykonaniem kilku aktywności pobocznych. I tak, bólem palców, siedzenia i… ochotą na kolejne potyczki. Syndrom “jeszcze jednego potwora” w najnowszej części kultowej serii jest jak najbardziej obecny. Tym bardziej, że Capcom nie wywraca doskonale znanej formuły rozgrywki do góry nogami, wprowadzając mniejsze i większe zmiany, w efekcie czego otrzymujemy - tak, tak! - najlepszą odsłonę kultowego cyklu. Ale zacznijmy od początku.
Monster Hunter Wilds
Na salony!
Pierwsza część serii Monster Hunter ukazała się na konsoli PlayStation 2 w 2004 roku. I choć z czasem marka trafiła na inne platformy sprzętowe niż te od Sony czy Nintendo za sprawą pobocznych odsłon, tak naprawdę dopiero przy Monster Hunter World z 2018 zdecydowano się w pewnym sensie na miękki reboot i dostosowanie marki do zachodnich odbiorców, udostępniając ostatnią ze wspomnianych gier na PlayStation 4, Xbox One oraz PC. Wydany trzy lata później Monster Hunter Rise trafił pierwotnie jedynie na Switcha, ale niespełna rok później ukazał się także na PC oraz konsolach obecnej i minionej generacji. Teraz natomiast, po długim czasie oczekiwania, otrzymujemy w końcu nową, pełnoprawną część - Monster Hunter Wilds. I jeśli ta nie zachęci graczy do tego, by spróbować swoich sił jako łowca potworów, to żadna inna tym bardziej tego nie uczyni. Dlaczego?
Nowoczesność i archaizmy
Monster Hunter Wilds to oczywiście RPG akcji z perspektywy trzeciej osoby, w którym esencję rozgrywki stanowi walka z napotkanymi przeciwnikami. Tytułowe polowanie na potwory nie jest tam umieszczone na wyrost - w istocie lwia część zabawy skupia się właśnie na eliminowaniu mniejszych i większych stworów, które nierzadko musimy gonić po dużych obszarach. Choć w wielu aspektach Monster Hunter World wyciągał w kierunku nowicjuszy pomocną dłoń, tak samo jak zresztą przywołany wcześniej Monster Hunter Rise, nadchodzący Monster Hunter Wilds sprawia wrażenie najłatwiejszej gry z całej serii. Przynajmniej jeśli chodzi o główną kampanię fabularną, którą można ukończyć w około 30 godzin. Ta z kolei jest wypełniona rozbudowanymi (czasem nawet przesadnie) dialogami, dobrze wyreżyserowanymi przerywnikami filmowymi i nawet dość ciekawymi postaciami. Chce się ją śledzić, ale Oscara za scenariusz nikt z Capcomu na pewno nie dostanie.
Dla wielu graczy dotarcie do napisów końcowych w Monster Hunter Wilds stanowi, rzecz jasna, wyłącznie przedsmak tego, co czeka na śmiałków w endgamie. Od razu warto rozwiać wszelkie obawy - starcia z potężnymi bossami tuż po ujrzeniu listy płac będą stanowić nie lada wyzwanie również dla weteranów. Ci natomiast mogą kręcić nosem na wspomnianą kampanię, ponieważ sam nie zjadłem zębów na innych częściach Monster Huntera, choć oczywiście w nie grałem, a podczas zapoznawania się z historią i eliminowania wrogów mających związek z opowiadaną fabułą, zginąłem raptem dwukrotnie (wspomagając się kompanami SI w trakcie pojedynków z oponentami).
Capcom w tym momencie ewidentnie robi wszystko, aby zachęcić niezdecydowanych do polowania na potwory. Te są widowiskowe, angażujące i niepokojąco przyjemne, nawet jeśli nie dysponujemy najlepszym w danym momencie ekwipunkiem. Jasne, niczym w grach od From Software, takich jak Dark Souls, można sobie utrudnić zabawę na wiele sposobów, choć klasyczne poziomy trudności nie są tu obecne. Tak czy inaczej chociaż ostatni z fabularnych przeciwników powinien sprawić większe kłopoty, prawda? Niestety stało się inaczej i rozprawiłem się z nim przy pierwszej próbie. Czy się chwalę? Absolutnie nie. Zwracam jedynie uwagę na to, w jakim kierunku podążyła seria. Kampania dla nowicjuszy, endgame dla weteranów. Czy wszyscy będą z tego zadowoleni? A może pojawi się “hard mode” w popremierowej aktualizacji? Zobaczymy.
Mimo wszystko, nie wiedzieć czemu, w Monster Hunter Wilds nadal przebijanie się przez ekrany menu, ekwipunku czy też ulepszanie dostępnego wyposażenia, jest jak jedzenie zupy widelcem. Boli. Szkoda, że w tym aspekcie nie zdecydowano się na daleko idące zmiany, bo dodawanie nowych przedmiotów do podręcznego inwentarza, poprawianie statystyk oręża czy też wykonywanie jakichkolwiek innych tego rodzaju czynności zajmuje za dużo czasu. Drzewka rozwoju broni, zarządzanie mapą, dostosowywanie czegokolwiek w obozowym namiocie i craftowanie itemów niepotrzebnie utrudniono. A w zasadzie nie zmieniono w znaczący sposób względem poprzedników, więc o ile sama walka zachęci nowicjuszy, tak nawigowanie po menu może ich odstraszyć.
Mięso panie, mięso! Ja tu mięso mam!
O tych wszystkich przestarzałych czy nieintuicyjnych rozwiązaniach nie zapomina się dość szybko, bo korzystanie z owych systemów to integralna część rozgrywki, ale można się do nich przyzwyczaić. Tym bardziej, że wszystkie wady Monster Hunter Wilds są niczym w porównaniu do trzech największych zalet, czyli systemu walki, projektów lokacji i samych potworów (wśród nich zarówno starzy znajomi, jak i zupełnie nowi wrogowie). To te rzeczy, w połączeniu z idealnie wyważoną pętlą rozgrywki i możliwościami w zakresie dostosowywania swojego łowcy do własnych preferencji (mowa zarówno o wyposażeniu, jak i kosmetycznych dodatkach) sprawiają, że w Monster Hunter Wilds można przepaść bez reszty. A sam Capcom wcale “nie pomaga”, dodając ciekawe nowości.
Monster Hunter Wilds
Monster Hunter Wilds wprowadza tryb skupienia, dzięki któremu po zadaniu określonej liczby obrażeń na ciele przeciwnika w wyznaczonych miejscach pojawiają się rany. To specjalne miejsca do atakowania celem zadania krytycznych obrażeń wrogowi. Nie są one widoczne gołym okiem, musimy skorzystać ze wspomnianej funkcji poprzez naciśnięcie lewego spustu na padzie. Widząc czerwoną poświatę na oponencie wyprowadzamy specjalny, dodatkowy atak pod prawym bumperem. Taki system sprawia, że starcia są znacznie bardziej różnorodne i angażujące - naprawdę, przez kilkadziesiąt godzin gry nie nudziłem się ani przez moment (i to nie tylko podczas walk). Bo sporo czasu w Monster Hunter Wilds spędzimy także oczywiście na eksperymentowaniu. W grze mamy tu aż 14 rodzajów broni, a każda z nich oferuje sporo zgoła odmiennych narzędzi eksterminacji z unikatowymi animacjami. Jest w czym wybierać.
Samo przemierzanie świata w Monster Hunter Wilds to przyjemność w czystej postaci. Zdaje się, że tak pionowych lokacji w cyklu jeszcze nie mieliśmy. A na pewno są one znacznie bardziej otwarte niż kiedykolwiek wcześniej. Dodatkowo przechodzenie między dostępnymi, wielkimi obszarami, odbywa się (prawie) płynnie, bez ekranów ładowania (choć mam wrażenie, że zostały one sprytnie ukryte). Dlatego też do gry trafił również Seikret, czyli wierzchowiec stanowiący połączenie dinozaura z ptakiem, na którym możemy szybciej poruszać się po dostępnych terenach, wspinać po pozornie niedostępnych miejscach, a nawet latać. Co ważne, dzięki jego obecności możemy nosić przy sobie jednocześnie dwie różne bronie, zmieniając je szybko w trakcie walki. To kolejny element, dzięki któremu gra jest piekielnie wciągająca.
GramTV przedstawia:
Seikret będzie podczas walk z przeciwnikami stanowił nieocenione wsparcie - możemy atakować wrogów bez zsiadania z wierzchowca, dodatkowo zapewni on nam dostęp do zaopatrzenia w kryzysowych momentach. Niesamowita sprawa, a na tym nie koniec. Otóż za pomocą procy będziemy szybciej zbierać przedmioty rozrzucone w lokacjach przedmioty. Ciekawym i przydatnym dodatkiem w przypadku naszego ptakozaura jest także system automatycznego poruszania się. Przydaje się między innymi wtedy, gdy gonimy monstrualnego przeciwnika po skomplikowanym, wielopoziomowym terenie, co nie spowalnia tempa starcia i nie wybija nas z rytmu.
Poza tym w Monster Hunter Wilds można grać samemu, z kompanami SI (o których już wspomniałem wcześniej), a także wezwać do pomocy prawdziwych graczy (maksymalnie trzech), by wspólnie z nimi pokonywać maszkary. Wymaga to jednak wystrzelenia flary w powietrze (nie musimy jednak robić tego za każdym razem, możemy zautomatyzować ten proces w menu), co sygnalizuje naszą chęć do zabawy w co-opie. Z poziomu menu trybu multiplayer wyrazimy także chęć pomocy innym graczom, którzy ową flarę wystrzelili i czekają na wsparcie. Prosto i fajnie. Przynajmniej na papierze, bo w przedpremierowych testach nie udało mi się jeszcze z nikim połączyć, choć połączenie z serwerem przebiegało bezproblemowo, a sam widziałem też listę graczy w lobby.
Wszystko wszędzie naraz
Jestem pełen podziwu widząc, jak w Monster Hunter Wilds firma Capcom sprawiła, że poszczególne elementy rozgrywki idealnie się ze sobą komponują, a fabuła nie stanowi wyłącznie pretekstu do pokonywania kolejnych stworów. Obecność poszczególnych monstrów na ekranie wynika ze zdarzeń, których jesteśmy uczestnikami. I nie są to mało interesujące wątki - wprost przeciwnie. Historia traktująca o zaginionym, a następnie uratowanym na granicy Zakazanych Ziem chłopcu imieniem Nata, który uciekł ze swojej wioski, może się podobać. Tym bardziej, że całość ma związek z istnieniem pewnego monstrum, o czym przekonamy się w dalszej części kampanii. Choć zakończenie tej fabuły nietrudno przewidzieć, ciężko spodziewać się tego, kto stanie nam na drodze do osiągnięcia wyznaczonego celu. I tak, całość - mimo wszystko - okraszona jest kilkoma interesującymi zwrotami akcji.
Monster Hunter Wilds
Monster Hunter Wilds to oczywiście nie tylko kampania, ale także - choć dla wielu przede wszystkim - endgame. Zwłaszcza, że gra oferuje przyjemny epilog, a następnie umożliwia nam sprawdzenie swoich umiejętności właśnie w owym endgamie, podczas walki ze znacznie bardziej wymagającymi potworami. Ale i nagrody za ich ubicie są lepsze niż w kampanii, gdzie nie trzeba aż tak przejmować się dostępnym wyposażeniem (no, może z wyjątkiem dwóch, trzech sytuacji). Łatwo wpaść w pętlę “pokonywania mocniejszych stworów, by zdobyć lepsze wyposażenie, by móc pokonać jeszcze mocniejsze stwory” i tak przez kilkaset godzin. Jak już wspomniałem, to zasługa kapitalnego systemu walki, ciekawie zaprojektowanych lokacji i wielu opcji w zakresie rozwoju postaci. Pod tymi względami nowy Monster Hunter nie ma sobie równych. Ale zaraz, zaraz - czas na kluczowe pytanie:
Co nie zagrało w Monster Hunter Wilds?
Tak patrząc na całokształt, to ciężko się jednoznacznie do czegokolwiek przyczepić (tutaj nawet fabuła się broni), no może poza topornym menu. Można jednak mieć zarzuty do zbyt niskiego poziomu trudności w kampanii fabularnej, ale warto docenić obecność dobrze zrealizowanych samouczków (system podpowiedzi obecny nawet w trakcie walk naprawdę się przydaje). Poza tym, nawet podczas wizyty w kuźni możemy skorzystać z zakładki przedstawiające zalecane wyposażenie, dzięki czemu nie musimy sprawdzać statystyk poszczególnych broni czy elementów zbroi. To naprawdę przydatne funkcje, ale walki mogłyby być trudniejsze. Owszem, nie mam nic przeciwko stopniowemu wprowadzaniu nowych graczy do Monster Huntera, ale w Wilds chyba poszło to odrobinę za daleko. Elden Ring od From Software, który jest zarazem najbardziej przystępnymi i najtrudniejszymi “soulsami” wypadł w tym aspekcie znacznie lepiej od recenzowanej produkcji Capcomu.
Monster Hunter Wilds - kwestie techniczne
Pod względem oprawy wizualnej Monster Hunter Wilds wypada bardzo nierówno. Od momentów, w których zastanawiałem się, czy aby na pewno mamy 2025 rok, do chwil, w których gra najzwyczajniej w świecie wprawiła mnie w pozytywne osłupienie. Eksplorując przepiękne zalesione tereny nie mogłem nacieszyć oczu wspaniałą kolorystyką, ale będąc chwilę wcześniej w jednym z obozów i patrząc czy to na ziemię, czy też na niektóre elementy zbroi moich rozmówców zastanawiałem się, czy za grafikę nie odpowiadają może dwie ekipy. Projekty wrogów także potrafią zachwycić, ale chwilę później, nawet w trakcie walki, spoglądamy na znajdujące się nie aż tak daleko od nas elementy krajobrazu i znów mamy lekki zgrzyt, bo tekstury skał są wątpliwej jakości.
W tych przepięknych otwartych lasach, na wielkiej pustyni, podczas wspinania się po wysokich klifach czy w mrocznych jaskiniach, już abstrahując od jakości grafiki, będziemy świadkami zmiennych warunków pogodowych. Jak się później okaże, obecność tychże mocno powiązana jest z głównym wątkiem fabularnym, a same w sobie nie są jedynie kosmetycznym dodatkiem i mają realny wpływ na to, co dzieje się na ekranie. W wypełnionych lawą miejscach musimy schłodzić się za pomocą napoju, tak samo zresztą w miejscach, gdzie czyhają na nas lodowi przeciwnicy, dostosowując temperaturę naszego ciała do warunków panujących w danym miejscu. Sporo tutaj kombinowania w związku z obecnymi w grze żywiołami. Generalnie świat w Monster Hunter Wilds tętni życiem, zwłaszcza że walcząc z jednym przeciwnikiem możemy nieopatrznie wdać się w starcie z innym wrogiem, a zaatakowanie pozornie randomowego stwora może aktywować nowe zadanie.
Wracając jednak do oprawy wizualnej Monster Hunter Wilds należy wspomnieć o kilku dostępnych trybach graficznych dostępnych w testowanej przeze mnie wersji na PlayStation 5. Ostatecznie całość ogrywałem w wydajnościowym i 60 klatkach na sekundę (przez kilkadziesiąt godzin zabawy liczbę momentów, w których gra nieco zwolniła można policzyć na palcach jednej ręki), ale sprawdziłem także wariant jakościowy w 30 FPS-ach na tym samym monitorze w rozdzielczości 4K. Owszem, różnice między jednym i drugim były widoczne, ale jednocześnie nie na tyle duże, aby rezygnować z dodatkowych 30 klatek na sekundę i to w tak dynamicznej grze. Możemy jeszcze, niczym w Dragon’s Dogma II, zdecydować się na coś pomiędzy, a więc 40 FPS-ów, co stanowi ciekawy kompromis.
Podsumowanie
Monster Hunter Wilds to przeogromna i najzwyczajniej w świecie wspaniała gra, choć niepozbawiona kilku wad. W zasadzie wszystko napisałem już w poprzednich akapitach. Mogę tylko dodać, że jest to jeden z tytułów, który się kocha albo nienawidzi. Jeśli dotychczas nie sprawdziliście jeszcze hitowej serii Capcomu, to nadarza się ku temu najlepsza z możliwych okazji. Tylko pamiętajcie - jeśli złapiecie bakcyla, to możecie zapomnieć o kupowaniu innych tytułów w tym roku. A może nawet w przyszłym. Zwłaszcza, że twórcy planują już popremierowe aktualizacje z dodatkową zawartością.
Monster Hunter Wilds
9,0
Monster Hunter Wilds na dowód na to, że Capcom wie, jak rozwijać tę serię i - pomimo niewielkich zgrzytów - robi to niemalże idealnie.
Plusy
syndrom "jeszcze jednego potwora" - gra wciąga bez reszty
świetny system walki
tryb skupienia i tryb ataku sprawiają, że starcia są niesamowicie angażujące
mnóstwo opcji w zakresie rozwoju postaci
obecność Seikreta, czyli wierzchowca, dzięki któremu nie tylko szybciej poruszamy się po mapach
wielopoziomwe, kapitalnie zaprojektowane lokacje
intrygująca historia
ciekawie połączone z fabułą zmienne warunki pogodowe mające realny wpływ na przebieg starć
bardzo dobra optymalizacji na PlayStation 5
oprawa wizualna momentami zachwyca, a czasem...
Minusy
grafika sprawia wrażenie przedpotopowej
zbyt niski poziom trudności w kampanii fabularnej
masakrycznie toporne menu
dlaczego postać chowa broń, kiedy musi się uleczyć?
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.
Nigdy nie grałem w żadną część serii, ale ta recenzja mnie zachęciła i już dodana do biblioteki, dzięki!
Sosna88
Gramowicz
25/02/2025 13:27
Monster Hunter... To jedna z tych gier, które mnie bardzo kuszą, ale gdy już po nie sięgam to nie umiem się wkręcić. Potem odkładam, znów o takim Hunterze myślę i znów się odbijam. Może ta część będzie dla mnie przełomowa? :)
Silverburg
Gramowicz
25/02/2025 09:50
Jak w tej części wygląda gra mieczem i tarczą? Bardzo lubię ten styl, ale w poprzedniej części, w którą grałem (MH: World) ta broń była tak żałośnie słaba, że żal rzyć ściskał.