Co za tym idzie, płyta główna wraz ze swoim całym osprzętem, w tym zintegrowaną kartą dźwiękową, zestawem portów i alternatywnymi standardami łączności, zostaje z nami przeważnie ponad 5 lat.
To w połączeniu z perspektywą ulepszenia procesora z i5 do i7 albo i9, gdy ich ceny spadną na rynku wtórnym, nadaje sporego sensu konstrukcjom takim jak MSI Z690 TOMAHAWK WIFI DDR4, które mają jeden z najlepszych współczynników ceny do jakości.
MSI Z690 TOMAHAWK WIFI DDR4 – to ma sens w tym i przyszłym roku
Seria TOMAHAWK od MSI cieszy się dużą popularnością już od czasów B450, kiedy większość wysokowydajnych jednostek z procesorami od AMD budowano właśnie na niej, bądź jej mniejszej pochodnej – MORTAR.
Od tamtych czasów niewiele się zmieniło, TOMAHAWK z generacji na generację dostawał coraz lepsze sekcje zasilania i bogatszy osprzęt, gotowe na każdą rękawicę, rzucaną przez najnowsze jednostki.
Wraz z powiększającą się ilością i jakością komponentów wzrosła też znacząco jego cena, szczególnie przy flagowych chipsetach, jak opisywany tu Z690.
Za niecałe 1500 zł otrzymujemy w 2021 roku potężną sekcję zasilania w układzie 16+1+1, której żaden procesor konsumencki nie straszny.
System, składający się z 70-amperowych faz, w pełnym obciążeniu po znacznym podkręceniu na konwencjonalnym chłodzeniu, nie ma szans na przebicie 90 stopni Celsjusza, a zapewne utrzyma się w okolicy 80 nawet przy najmniej przewiewnej obudowie.
Takie wyniki pozwolą sekcji zachować poprawność działania przez bardzo długi czas, bo na jej degradację wpływa właśnie ciepło, które w przypadku TOMAHAWKa jest odbierane przez duży, solidny radiator.
Jeżeli chodzi o wspominaną już łączność, na pokładzie mamy zarówno Wi-Fi 6, oferujące przepustowość, sięgającą 2,4 Gbps, jak i Bluetooth 5.2, kompatybilny wstecznie ze wszystkimi swoimi poprzednikami.
Do stołu przynosi za to dalsze ulepszenia w oszczędności energii oraz kanały izosynchroniczne, które pozwoli w przyszłości na równoległą obsługę wielu urządzeń, przypisując im na przykład konkretne kanały, a nie wszystkie, jak to ma miejsce obecnie.
Jak już jesteśmy przy dźwięku, to MSI Z690 TOMAHAWK WIFI DDR4 ma na pokładzie chip ALC 4080, który oprócz topografii niewiele różni się od starego, dobrego ALC 1220.
Napędzenie większości słuchawek (do 600 Ohm) nie będzie żadnym problemem, ich opór zostanie odczytany automatycznie przez układ, co oszczędzi Ci dodatkowych machinacji. Jeżeli dźwięk będzie dla Ciebie za słaby, możesz zawsze podbić charakterystykę mocy na “Najwyższą” w MSI Center.
Jeżeli chodzi o opcję rozbudowy peryferii i magazynu danych, do dyspozycji są:
- 1 x PCI-E 5.0
- 1 x PCI-E 3.0 x4
- 1 x PCI-E 3.0 x1
- 1 x PCIe 3.0 x1
- 6 x SATA
- 3 x M.2 PCIe 4.0 x4
- 1 x M.2 PCIe 3.0 x4
Wydaje mi się, że taki zestaw wystarczy nawet najbardziej wymagającym użytkownikom. Alder Lake pod tym względem jest dużym skokiem wobec Z590.
W kwestiach obsługi pamięci trzymam się na razie DDR4 przy swoich rekomendacjach na tę generację, bo różnice w wydajności między nimi a DDR5 nie są warte zachodu.
Co gorsza, płyty główne z DDR5 mogą mieć zdecydowanie więcej kłopotów z działaniem, gdyż technologia dopiero co trafiła na rynek konsumencki. Problemy wieku dziecięcego jej nie ominął, szczególnie gdy na rynku pojawi się większa różnorodność kości.
Pod względem portów MSI Z690 TOMAHAWK WIFI DDR4 ma wszystko, co dusza zapragnie, włącznie z cyfrowym wyjściem audio. Najbardziej jednak cieszy mnie obecność HDMI 2.1, bo to oznacza, że można sobie teraz kupić starszą kartę graficzną i dalej cieszyć się 120 Hz w 4K za sprawą tej zintegrowanej w procesor.
Obecność DisplayPort 1.4 utwierdza mnie w przekonaniu, że TOMAHAWK ma dzisiaj najwięcej sensu, jako że jest w stanie obsłużyć popularny układ dwóch monitorów o wysokiej rozdzielczości nawet kompletnie bez dedykowanej karty graficznej.
Zdaje sobie sprawę z tego, że wielu z Was będzie wstrzymywało się z zakupem GPU, więc możliwość działania na dwóch monitorach do tego czasu przyjmiecie za dobrą monetę.
Standardowych portów USB też jest w bród, a dzięki 12. generacji większość z nich może pochwalić się potężnymi transferami. Na samej płycie jest też oddzielny HUB dla portów USB 2.0, który oprócz jednego na tyle jest jeszcze w stanie obsłużyć cztery przez łącza wewnętrzne.
Taka ilość łączności powinna spokojnie wystarczyć na parę ładnych lat, nawet jeżeli stanowisko znacznie się rozrośnie.
Płyty główne kupuję raz a dobrze
Od zawsze staram się kupować przyzwoite płyty główne, których nie będę musiał wyrzucać na śmietnik, gdy zmienię procesor. Jak na razie wszystkie moje płyty od ostatnich 17 lat mnie nie zawiodły (TLB Bug się nie liczy), więc mam wrażenie, że jestem odpowiednią osobą do ich polecania.
A Ty, jak wybierasz płyty główne? Wolisz oszczędzić czy celujesz w droższe modele?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!