Nowy film Ridleya Scotta zadebiutował w kinach. Oceniamy, czy tym razem wylosowała się dobra produkcja od tego reżysera.
To się zategesuje wersją reżyserską
Ostatnie dziesięciolecie w wykonaniu Ridleya Scotta to prawdziwa sinusoida. Na jeden dobry film przypada jeden słaby, a że w 2021 roku otrzymaliśmy świetny Ostatni pojedynek i kiepski Dom Gucci, nie wiadomo było, jaki los zostanie wylosowany dla Napoleona. Mając jednak w obsadzie Joaquina Phoenixa i Vanessę Kirby można było spodziewać się widowiska z kategorii tych lepszych, tym bardziej że Scott akurat w przypadku historycznych produkcji rzadko chybiał. Dodatkowo reżyser otrzymał wsparcie od Apple’a, który najlepiej wie, jak smakują Oscary, więc wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że nie ma się o co martwić. Jednak podczas seansu Napoleona rozczarowanie przychodzi bardzo szybko i nie opuszcza aż do samego końca. To mogła być nie tylko widowiskowa, ale również świetna biografia najwybitniejszego francuskiego wodza, ale Scott wyraźnie podjął złe decyzje już na etapie koncepcyjnym.
Dni Marii Antoniny (Catherine Walker) są podzielone. Wielkiej rewolucji przygląda się Napoleon (Joaquin Phoenix), który widzi dla siebie szansę awansować nie tylko w strukturach armii. Jego zwycięskie bitwy stają się powodem radości dla francuskiego ludu, którzy widzą w nim przyszłość dla całego kraju. Gdy Bonaparte jest bystrym strategiem i na polu bitwy nie lęka się niczego, a jego chorobliwa wręcz ambicja popycha do kolejnych wielkich czynów, staje się zupełnie nieśmiałym, zahukanym kochankiem dla Józefiny (Vanessa Kirby). Oboje szybko się do siebie zbliżają - jedna strona z miłości, druga widząc w tym raczej interes, pozwalający odmienić jej swoje życie. Napoleon zrobi jednak wszystko dla Józefiny, ale jego prawdziwą miłością jest Francja. Gdy małżonka nie chce dać cesarzowi upragnionego dziedzica, zaczynają się problemy, które sprowadzają na wybitnego generała pasmo nieszczęścia.
Historia w głównej mierze skupia się na miłości Napoleona i Józefiny, pozostawiając francuskie podboje z końcówki XVIII i z początku XIX wieku na drugim planie. Była to bardzo zła decyzja, gdyż Ridley Scott nie radzi sobie z odpowiednim nakreśleniem relacji między kochankami. Ich wspólny wątek jest mechaniczny, pozbawiony emocji i uczucia, co zapewne było celem reżysera, ale wyraźnie z tym przysadził i zamiast skomplikowanej, wielowarstwowej historii miłosnej, otrzymujemy nudne, pozbawione polotu drugie z oblicz Napoleona, który w niczym nie przypomina siebie z pola bitwy. Kontrast ten rzecz jasna działa, ale zdaje się zbyt nachalny, odbierający temu bohaterowi powagi.
Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku scen mniejszych i większych bitew, w których Ridley Scott nie zawiódł. Szkoda, że w porównaniu do głównego wątku są jedynie miłym dodatkom, a nie stanowią największej atrakcji filmu. Szczególne wrażenie robi bitwa pod Waterloo, której na szczęście poświęcona wiele miejsca. Są jednak długie fragmenty, gdzie nie uświadczymy żadnego starcia między Francuzami a ich przeciwnikami. Scott najwyraźniej wyszedł z założenia, że ważniejsza od Bonaparte jest sama Józefina, tyle że tej wielkości nie potrafił pokazać na ekranie. Część tej winy ponosi szarpana narracja i wyraźnie widać, że czterogodzinna wersja reżyserska może część problemów naprawić, ale też nie na tyle, aby całkowicie zmienić nie najlepszy odbiór całości.
A taki dobry strateg z niego był
Największym problemem Napoleona są główni bohaterowie, którym brakuje naturalności, swobody i uczłowieczenia. Bonaparte ma tylko dwa stany, a w każdym z nich Joaquin Phoenix przemycił coś z Jokera. Z kolei Józefina jest bezbarwna, pozbawiona kolorytu, służąca jedynie za narracyjne narzędzie w rękach twórców. Na drugim planie przewijają się inne postacie, ale nie otrzymują one wystarczająco dużo czasu, aby można było kogokolwiek tu polubić i przejmować się jego losem. Trzeba jednak przyznać, że Phoenix jako Napoleon-dowódca jest naprawdę niezły i początkowo nawet próbuje jakoś urozmaicić tę postać, ale im dalej, tym mniej tu samej gry, a więcej ustawiania odpowiednich min i postaw.
GramTV przedstawia:
Ridley Scott nigdy nie był wizualnym purystą, ale jego filmom daleko było do brzydoty. Dlatego ciężko uwierzyć, jak pozbawiony kolorów Napoleon wypada pod tym względem dosłownie blado. Ustalona przez reżysera ponura stylistyka w żaden sposób nie współgra z opowiadaną historią. Nie zmienia się ona pod wpływem stanu Napoleona i jego dokonań i film od początku do końca pozostaje ciemną, mroczną masą, jakby ktoś przesunął suwaki odpowiadające za kolory w złą stronę. Gdy pałacowym intrygom niespecjalne to szkodzi, tak wielkim, efektownym bitwom, z niezłymi efektami specjalnymi już tak. Oby w wersji reżyserskiej zostało to naprawione.
Napoleon miał wszystko, aby stać się widowiskiem nie gorszym od legendarnego Gladiatora. Ale Ridley Scott chciał uczynić z biografii Napoleona historię nie tylko o nim, ale również Józefinie, zupełnie nie mając pomysłu na tę postać. Historyczne przekłamania zdają się więc mało istotną błahostką przy licznych problemach całego filmu, gdzie fabuła nie angażuje, a widowiskowe bitwy stanową jedynie smaczny deser, a nie danie głównym, którym można się nasycić. Dobra wiadomość jest taka, że teraz reżyser zaserwuje nam ten lepszy film ze swojego repertuaru i wszystko wskazuje na to, że wypadnie na Gladiatora 2.
5,0
Może wersja reżyserska będzie lepsza, ale kinowy Napoleon nie zachwyca.
Plusy
Bitwy robią wrażenie
Scenografie, kostiumy, etc. stoją na bardzo wysokim poziomie