Sonic z niejednego pieca już chleb jadł, ale nigdy wcześniej nie zawitał do gry z otwartym światem. Twórcy Sonic Frontiers postanowili to zmienić i choć sporo można im wytknąć, to eksperyment okazał się zaskakująco udany.
Co za dużo, to niezdrowo?
Tej pomysłowości i różnorodności towarzyszy szacunek do przeszłości Sonica (weterani w wielu miejscach dostrzegą cytaty i hołdy złożone klasycznym grom z Niebieskim). Ale jak na rewolucję przystało, Sonic Frontiers nie mógł się obyć bez zupełnie nowych elementów i rozwiązań. Niestety - często nietrafionych.
Główną wtopą jest system walki. Sonic na swojej drodze napotyka mnóstwo bliźniaczo podobnych adwersarzy, których zwykle trzeba potraktować prostym combosem. Jest to nudne i żmudne, zarówno w przypadku szeregowych mobów, jak i większości minibossów. Ci kręcą się po okolicy i tylko szukają zaczepki. I choć niektórzy swoją aparycją mogą obiecywać ciekawe starcie, to są to tylko pozory.
Wyjątek stanowią pojedynki z bossami. Nie będę zdradzać szczegółów, ale skojarzenie z Shadow of the Colossus nasuwa się samo. Walki z ogromnymi i bardzo zróżnicowanymi szefami są spektakularne, zawsze z odmiennym pomysłem i stanowią jedne z najfajniejszych momentów w całej grze.
GramTV przedstawia:
Tego samego nie można niestety powiedzieć o tym, jak Sonic Frontiers się prezentuje. Projekty niektórych poziomów i przeciwników są fenomenalne, ale w otwartym świecie dominuje powtarzalność i brak polotu. Technicznie najbardziej doskwiera notoryczne doczytywanie się obiektów na naszych oczach. I to nie jakiejś góry na linii horyzontu, ale pobliskich platform czy ogromnych konstrukcji, które wyrastają “po sąsiedzku”. Grałem na PlayStation 5 i z bólem serca przyjąłem to jako standard. Niezależnie od tego, czy gra się w 30 fps i 4K, czy “jedynej słusznej” dla takiej gry płynności 60 fps z niższą rozdzielczością, Sonic Frontiers technicznie wypada średnio.
Na szczęście sama rozgrywka z superszybkim pokonywaniem kolejnych torów przeszkód nie jest częstym źródłem frustracji. I właśnie to ratuje Sonic Frontiers w moich oczach. Twórcy w wielu miejscach się nie popisali, poszli na skróty albo nie umieli czegoś dopieścić. A jednocześnie dostarczyli bardzo przyjemną zręcznościową piaskownicę. Nie tylko dla fanów Sonica, choć oni wyciągną z fabuły i “multimedialnych cytatów” najwięcej.
Koniec końców uważam Sonic Frontiers za udany eksperyment i przetarcie szlaku dla kolejnych prób przeszczepienia elementów charakterystycznych dla Niebieskiego do gier z otwartym światem. Pierwsze koty za płoty. Daleko tej grze do ideału, a miejscami nawet do przyzwoitej gry, ale patrząc całościowo, nie mogę stwierdzić, że żałuję czasu spędzonego z Sonic Frontiers. Można się wynudzić, bywają frustrujące momenty, ale czysta radość, która wylewa się z innych fragmentów, rekompensuje złe/średnie doznania.