Nowe wejście smoka - recenzja Dragon Ball: Sparking! Zero

Jakub Zagalski
2024/10/09 17:00
2
0

Ktoś w końcu zebrał smocze kule i wypowiedział życzenie związane z wielkim powrotem serii Dragon Ball Z: Budokai Tenkaichi. Pytanie: czy to faktycznie wielki powrót, czy żerowanie na nostalgii?

Nowe wejście smoka - recenzja Dragon Ball: Sparking! Zero

Dragon Ball Z: Budokai Tenkaichi to dla mnie jeden z fenomenów ery PlayStation 2. Pewnie jak wielu polskich graczy pamiętam płytkę z demami dołączaną do jednego z magazynów, na której to znajdował się fragment trójwymiarowej nawalanki w uniwersum DBZ. Prawie dwie dekady temu zbierałem szczękę z podłogi, widząc po raz pierwszy bohaterów ulubionej mangi/anime, naparzających się pod moje dyktando jak w serialu na RTL7. Co prawda u kolegi grałem wcześniej w Mugena z plejadą gwiazd Dragon Ball Z, jednak przeskok do trzech wymiarów, jaki oferował Budokai Tenkaichi, prowadził do zupełnie nowej jakości.

Od wydania ostatniej (trzeciej) części Dragon Ball Z: Budokai Tenkaichi minęło już 17 lat. Co prawda gracze zakochani w świecie Akiry Toriyamy nie mieli powodów do narzekania – w ostatnich latach wyszły takie hity jak Dragon Ball FighterZ, Dragon Ball Z: Kakarot czy dwie części Xenoverse. Ale aż 17 lat musiało minąć, by ekipa Spike Chunsoft wróciła do marki Budokai Tenkaichi. A właściwie do Sparking!, bo właśnie taki podtytuł ta seria nosi w Japonii od samego początku istnienia.

Dragon Ball: Sparking! Zero jest nie tylko wyczekiwaną kontynuacją uwielbianej serii, ale także pod pewnymi względami nowym początkiem. Gra śmiga na Unreal Engine 5, więc w porównaniu do DBZ:BT3 znanego z PS2 i Wii przeskok jakościowy jest kolosalny (grałem na PlayStation 5). Sparking! Zero po raz pierwszy wprowadza również postacie i wydarzenia znane z mangi/anime Dragon Ball Super, powiększając tym samym listę wojowników do absurdalnej liczby 182. Dla porównania, DBZ:BT3 miał “tylko” 98 postaci w 161 formach.

Na szczęście w parze z ilością idzie również jakość. Oczywiście n-ta wersja tej samej postaci posiada wspólny mianownik ze swoim “pierwowzorem”. Jednak twórcy postarali się, by każdym wojownikiem grało się - w mniejszym lub większym stopniu - inaczej. U swoich podstaw Dragon Ball: Sparking! Zero pozostaje niesamowicie spektakularnym mordobiciem na wielkich trójwymiarowych arenach. Elementy otoczenia rozsypują się na kawałki po każdym celnym trafieniu pociskiem energetycznym, wojownicy naparzają się w powietrzu/pod wodą/na ziemi, szukając chwili wytchnienia na naładowanie energii Ki. Brzmi jak przepis na casualową nawalankę dla fanów Dragon Balla? Pierwsze wrażenie może właśnie takie być, jednak pod płaszczykiem widowiskowej, acz chaotycznej bijatyki Dragon Ball: Sparking! Zero kryje pokłady złożonych i sprytnie pomyślanych reguł gry. I wcale niełatwych do ogarnięcia.

Nie chcę przez to powiedzieć, że Sparking! Zero jest przede wszystkim hardcore’owym mordobiciem dla turniejowych wyjadaczy. O potencjale esportowym tego tytułu przekonamy się dopiero za jakiś czas, ale już teraz widać, że przy nowym Dragon Ballu będą się dobrze bawić zarówno niedzielni gracze jak i osoby szukające wyzwania i głębi.

Opisywanie wszystkich nowych mechanizmów wprowadzonych do formuły sprzed 17 lat mija się z celem, szczególnie że chętni będą się ich uczyć z całkiem rozbudowanych tutoriali. Dość jednak powiedzieć, że twórcy odrobili lekcje i dorzucili szereg istotnych rozwiązań, które znacząco wpływają na skuteczność w defensywie i ofensywie. Ładowanie paska Ki i używanie Blastów (specjale) to nadal podstawa, ale do tego dochodzi umiejętne wykorzystanie Skill Count, zabójczo skuteczny Vanishing Assault (wskakujemy przeciwnikowi za plecy), Revenge Counter (kontrujemy nawet podczas ataku), Short Dash czy Super Perception.

Dragon Ball: Sparking! Zero to również szereg nowych trybów i atrakcji dla samotników i fanów gry wieloosobowej. Na dzień dobry dostajemy walki epizodyczne, czyli coś na wzór minikampanii z kilkoma grywalnymi postaciami (nie wszyscy są dostępni od razu). Każdy z herosów toczy kolejne pojedynki zainspirowane fabułą serialu – po raz pierwszy nie tylko DBZ, ale również Dragon Ball Super. Fajne jest to, że jeśli zatniemy się na którymś epizodzie, możemy przeskoczyć do innego wątku i tam próbować swoich sił.

GramTV przedstawia:

Walki wyciągnięte z anime są gratką dla fanów, ale najciekawsze w tym wszystkim są sytuacje “co by było, gdyby...”. Twórcy wyszli bowiem poza ramy kanonu i dodatkowo zaprojektowali scenariusze, które niejako przenoszą nas do alternatywnej rzeczywistości DBZ. Wypadło to świetnie i dla samych tych “gdybanych” walk warto poświęcić czas na odblokowanie konkretnych fragmentów.

Jakby tego było mało, walki epizodyczne możemy tworzyć własnoręcznie w całkiem rozbudowanym edytorze. W tym trybie sami ustawiamy, kto z kim i gdzie się będzie naparzał (walki 1 na 1, a nawet 5 na 5), intro i outro, układamy dialogi (z wybranych fraz), muzykę w tle i wiele więcej. Nasza radosna twórczość może być później udostępniona na serwerach, więc tkwi w tym ogromny potencjał. I jeśli wszystko dobrze pójdzie, to gracze dostaną niewyczerpane źródło nowych epizodów.

Kamehamehą między oczy

Jak w każdym rasowym mordobiciu w Dragon Ball: Sparking! Zero nie mogło zabraknąć standardowych trybów treningowych, versus czy turniejowych. Do tego dochodzą misje i wyzwania od Whisa i Zen-O (Król Wszystkiego), sklepik z ciuchami/skórkami i pomocnymi gadżetami do wykorzystania w trakcie walki, a nawet miejsce, w którym wykorzystujemy zebrane smocze kule do przyzwania jednego ze smoków i wypowiedzenia życzenia (sic!). Fani Oolonga czy Boskiego Miszcza niestety będą zawiedzeni, bo nie można poprosić o damskie majteczki (a może o czymś nie wiem...). Zamiast tego smok chętnie obsypie nas kasą, odblokuje jakąś postać, zwiększy poziom doświadczenia naszego wojownika, dorzuci nowy strój itp.

Jeśli jeszcze nie wybrzmiało to z mojego tekstu, to podkreślam, że Dragon Ball: Sparking! Zero stanowi spełnienie marzeń fanów kultowego serialu. To prawdziwy list miłosny napisany po wielu latach, zawierający tonę smaczków i drobiazgów, które wywołują uśmiech na twarzy wielbicieli Goku i spółki. Weźmy na przykład encyklopedię, gdzie poza przeglądaniem informacji na temat poszczególnych postaci, możemy posłuchać, co na ich temat do powiedzenia mają Videl, Bulma i Chichi. Genialna rzecz!

Wracający po 17 latach Dragon Ball: Budokai Tenkaichi to nie tylko świetny i rozbudowany sequel, ale także nowe spojrzenie na uwielbianą (choć raczej niszową) niegdyś serię. Grając solo lub w lokalnym multiplayerze bawiłem się świetnie, choć nie ukrywam, że zdarzało mi się walczyć z kamerą (dziwnie się ustawia i czasami nie nadąża za akcją). Bywały momenty, że blokowałem się w jakimś fragmencie otoczenia i męczyłem ze sterowaniem. Sporo czasu zajęło mi też przyswojenie niektórych technik, co dla niektórych może być wadą. Dragon Ball: Sparking! Zero nie aspiruje jednak do miana luźnego party game i momentami bywa naprawdę wymagającą bijatyką.

O warstwie sieciowej niewiele jeszcze można napisać, choć miałem już okazję sprawdzić multiplayer po uruchomieniu wczesnego dostępu. Prawdziwy sprawdzian wydajności rozpocznie się jednak dopiero po oficjalnej premierze (11.10). Na ten moment bywa różnie - regionalne walki odbywały się bez większych problemów, ale trafiały się też zgrzyty. Poza tym duży wpływ na żywotność Dragon Ball: Sparking! Zero z pewnością będzie miało twórcze zaangażowanie graczy. Już nie mogę się doczekać, kiedy serwery zaleją fanowskie epizody i będzie można wyławiać prawdziwe perełki. Choć i bez tego Dragon Ball: Sparking! Zero zawiera masę różnorodnej zawartości, od której trudno się oderwać. Szczególnie, jeśli uwielbia się materiał źródłowy znany z ekranów i czarno-białych stronic mangi.

8,1
Na taki powrót Budokai Tenkaichi warto było czekać
Plusy
  • Wygląda i brzmi cudnie
  • Mnóstwo trybów, postaci, wyzwań
  • System walki z nowymi patentami
  • List miłosny do fanów Dragon Balla
  • Polskie napisy
Minusy
  • Nowicjuszy może odrzucić chaos
  • Kamera czasem zawodzi
Komentarze
2
MisticGohan_MODED
Gramowicz
Wczoraj 18:30

Wolę bijatyki w bardziej klasycznym wydaniu jak FighterZ.

sc
Gramowicz
Wczoraj 17:53

Starocjuszy też może odstraszyć chaos. Nein, danke.