Pathfinder: Kingmaker pojawiło się w mojej bibliotece gier dopiero rok po swojej premierze. Pojawiło się w niej z powodu, który na pewno dla niektórych jest dość głupawy: jedyny streamer, którego oglądam prawie że codziennie, zatopił się w tej grze całkowicie i tym samym zachęcił mnie do zakupu. Choć debiutanckie dzieło studia Owlcat Games nie było oczywiście pierwszym erpegiem, z jakim miałam do czynienia, tak okazało się jedną z niewielu produkcji, jakie zapamiętam do końca życia. I mnie również gra pochłonęła całkowicie – końca nie było widać. Kiedy więc wspomniany zespół ujawnił grę Pathfinder: Wrath of the Righteous, ucieszyłam się na tę wieść ogromnie i z niecierpliwością wyczekiwałam początku września.
Zanim jednak przejdę do szczegółów, zaznaczę, że podobnie jak prawie cała społeczność, obawiałam się samej premiery. Pathfinder: Kingmaker w dniu debiutu był pełen najróżniejszych błędów, często takich, które wręcz uniemożliwiały rozgrywkę. Mnóstwo problemów technicznych, jeszcze więcej niedociągnięć, niezbalansowane pojedynki (lub totalny brak jakiegokolwiek balansu w ogóle)… Lista ciągnęła się i ciągnęła. Co jednak ciekawe, mimo tych wszystkich kwiatków gracze pokochali Pathfinder: Kingmaker. Dlaczego?Moim zdaniem zawartość okazała się znacznie ważniejsza od opakowania – społeczność doceniła opowiedzianą przez twórców historię, świetnie napisanych bohaterów (kto nie polubił Amiri, ten nie czytał wszystkiego, co miała do powiedzenia), interesujące lokacje i smaczki. Przede wszystkim jednak (mam takie wrażenie) gracze dostrzegli, że Pathfinder: Kingmaker to gra, która została stworzona z miłości do gier. Miłości do opowiadania historii. I to okazało się znacznie ważniejsze od błędów.
Podobnie jak debiutanckie dzieło utalentowanego studia Owlcat Games, Pathfinder: Wrath of the Righteous to gra ogromna – zarówno pod względem dosłownej wielkości mapy czy poszczególnych lokacji, jak i pod względem ilości tekstu. To produkcja, która nie przypadnie wszystkim do gustu, chociażby ze względu na sekwencje książkowe, gdzie czytanie jest główną atrakcją. Ja właśnie to uwielbiam, ale doskonale rozumiem, że ktoś może mieć zupełnie inne zdanie. Nic nie zmienia jednak faktu, że Owlcat Games nie zawiodło. Ba, odrobiło pracę domową i oddało nam w ręce coś niesamowitego.