Na ponad dwa tygodnie przed premierą ogrywamy pierwsze godziny nowych przygód Kratosa.
Mniej więcej pięć godzin zajęło mi przejście fragmentu God of War: Ragnarök, który Sony pozwala opisać na potrzeby pierwszych, przedpremierowych wrażeń. Niby sporo, ale przy skali takiej gry trzeba pamiętać, że w pełnej wersji czeka mnie jeszcze całe mnóstwo atrakcji. Pięć godzin to jednak wystarczająco dużo, aby ocenić kierunek w jakim poszedł zespół Sony Santa Monica. Kierunek bezpieczny, ale też mocno zrozumiały. Soft reboot był już w 2018 roku, a więc teraz czas kontynuacji i szlifowania znanych mechanik. Tych, które 4 lata temu zapewniły deweloperowi tytuł gry roku na The Game Awards. Kto jak kto, ale kalifornijski zespół ma prawo nieco odpuścić z innowacjami.
Ragnarök zaczyna się bardzo podobnie do poprzedniej części. To zresztą rzecz, która w finalnej recenzji pewnie pojawi się wielokrotnie. Kratos razem z Arteusem ukrywają się w swoim domu i przygotowują na nadejście nieuniknionego. Trwa Fimbulwinter, długa i mroźna zima, która poprzedza Ragnarök. Jego powstrzymanie lub przetrwanie to nie jedyny problem głównego bohatera. Bóg wojny sam musi się zmienić i podjąć ważne decyzje - czy chce uchronić swojego syna przed własnymi błędami z młodości czy być dla niego takim ojcem jakiego Arteus w tym momencie oczekuje? Chociaż trudno na God of War patrzeć tylko przez pryzmat relacji na linii ojciec-syn, ten wątek będzie pełnił w Ragnarök ważną rolę. W końcu minęło troszkę czasu, obaj bohaterowie są starsi i bardziej doświadczeni. Ich zachowanie będzie się więc zmieniać.
Wielkich zmian nie będzie za to w kwestii rozgrywki. Ragnarök nie wprowadza żadnej rewolucji, a jedynie dopracowuje systemy znane z 2018 roku. Teraz jednak od samego początku będziemy mieli do dyspozycji nie tylko topór, ale i ostrza. Pojawiają się oczywiście nowe umiejętności, czy to dla Kratosa czy Arteusa. Osobiście najmocniej dostrzegłem to, że przeciwnicy są bardziej wytrzymali, przynajmniej w moim odczuciu. W trakcie przygody widać jednak dlaczego. Gra mocno premiuje mieszanie ataków, głównie korzystanie z pomocy syna. Często pozwala to ogłuszyć wroga i szybko dobić. Jest jeszcze jeden mechanizm, który w tej kwestii jest ważny, ale o nim nieco później. Z grubsza można jednak napisać, że w kwestii ogólnych odczuć z walki (dynamika, zakres możliwości, skala) nie zaszły wielkie zmiany. To nadal ten sam God of War. Może tylko przeciwników jest jakby nieco mniej, ale z tym wolę wstrzyma się do recenzji. Możliwe, że to tylko kwestia pierwszych godzin rozgrywki.
Wielkich zmian nie ma też w kwestii tempa akcji i różnorodności rozgrywki. Nadal fabuła, oskryptowane sceny, zagadki logiczne i walka przeplatają się w podobnych proporcjach. Nawet krótko po rozpoczęciu gry mamy większy pojedynek z bossem, bardzo mocno przypominający ten z Baldurem w prologu poprzedniej części. Na najwyższym poziomie nadal jest też historia i scenariusz. Sony Santa Monica ma niezwykły dar wprowadzania nowych postaci i widać to też w Ragnarök. Każdorazowo kiedy pojawia się ktoś nowy, reżyseria stoi na najwyższym poziomie. Bardzo podoba mi się też fakt, że od samego początku jest z nami Mimir. Poruszanie się z nim jest znacznie ciekawsze, bo zawsze ma coś interesującego do powiedzenia. Arteus też się odzywa, ale jego dialogi mają inny cel niż opisywanie szczegółów świata i wyjaśnianie jego tajemnic.