Ubisoft dostarczył naprawdę solidną produkcję z bardzo dobrze zaprojektowaną rozgrywką. Fabularnie jest już trochę gorzej.
Na pewno większość z Was pamięta sceptyczne reakcje społeczności, gdy Ubisoft ujawnił po raz pierwszy grę Prince of Persia: The Lost Crown nieco ponad siedem miesięcy temu. Wielu graczy praktycznie od razu uznało, że marka oficjalnie umarła. Czy tak się stało? Definitywnie nie – choć może niekoniecznie jest to produkcja, która spodoba się najzacieklejszym miłośnikom serii, tak jest to raczej produkcja, która powinna przypaść do gustu tym, którzy cenią sobie dobrą zabawę i potrafią przymknąć oko na parę kwestii, przede wszystkim fabularnych. Zacznijmy jednak od początku.
Nowy książę Persji bez grywalnego księcia Persji
Prince of Persia: The Lost Crown to przygodowa gra akcji, która została zrealizowana w formie metroidvanii 2.5D. Oczywiście, w sieci trwa dyskurs na temat tego, czy jest to pełnoprawna metroidvania, czy też po prostu platformówka z elementami metroidvanii. Jeśli pójdziemy drogą definicji, The Lost Crown ma to, co mają metroidvanie – świat w formie jednej wielkiej mapy, która składa się z licznych obszarów, jakie w pierwszej kolejności musimy odblokować poprzez zdobycie odpowiednich umiejętności czy przedmiotów. Nie ma tutaj żadnej rewolucji w kwestii mechanik i rozgrywki – z małymi wyjątkami.
Produkcja przenosi nas do starożytnej Persji przepełnionej elementami fantasy, gdzie wcielamy się w Sargona, jednego z Nieśmiertelnych, czyli elitarnych wojowników królewskiej gwardii. Cała historia zaczyna się od momentu, w którym chroniony przez Nieśmiertelnych książę Persji, Ghassan, zostaje porwany. Tutaj pojawia się pierwsza rzecz, którą można uznać za kontrowersyjną – tytułowy książę Persji nie jest ani grywalną postacią, ani nawet postacią ważną. Jest raczej elementem niezbędnym do popchnięcia fabuły i tym samym głównym powodem, dla którego eksplorujemy coraz więcej obszarów. Ja, jako że nie mam wyjątkowo nostalgicznej czy silnej relacji z serią, nie mam z tym większego problemu, ale zdaję sobie sprawę z tego, że dla kogoś może być to bardzo trudne do zaakceptowania.
W dużym skrócie: Ghassan zostaje porwany, a w całą sprawę zamieszana jest z jakiegoś powodu mentorka Sargona, Anahita (co było pokazane w wielu materiałach, więc w zasadzie nie jest jakimś wielkim spoilerem). Naszym zadaniem jest odnaleźć Anahitę, co tym samym pozwoli nam dowiedzieć się, gdzie przetrzymywany jest wspomniany książę. W tym celu wyruszamy jej tropem – ten prowadzi nas na górę Qaf, czyli do głównego miejsca akcji. Fabuła w Prince of Persia: The Lost Crown jest jednak elementem drugorzędnym, ponieważ najważniejszą i zarazem najlepszą atrakcją jest tutaj świat gry, którego równie dobrze możemy uznać za jednego z głównych bohaterów.
Niektórym na pewno nie spodoba się aura Prince of Persia: The Lost Crown – i mam tutaj na myśli przede wszystkim samego Sargona i pozostałych Nieśmiertelnych, którzy na pierwszy rzut oka przypominają drużynę superbohaterów rodem z Kinowego Uniwersum Marvela (lub uniwersum DC). Główny bohater jest wyraźnie kreowany na muskularnego zbawcę napakowanego dziwacznym testosteronem, który włada fantastycznymi mocami i potrafi z podejrzaną lekkością sprzedać wielkiemu bykowi kopniaka w pysk z taką siłą, że oboje zostają wystrzeleni w powietrze na wysokość pięciu metrów. Gdy dołożymy do tego średniej jakości narrację (czasami naprawdę miałem wrażenie, że czytam tekst napisany przez sztuczną inteligencję), która tworzy średnio angażującą historię i zignorujemy całkowicie aspekt rozgrywki, Prince of Persia: The Lost Crown to po prostu średniak.
Fabuła to nie wszystko
No właśnie. Fabuła to nie wszystko – dowód na prawdziwość tego stwierdzenia stanowi cała masa najróżniejszych gier na rynku, w których często nie ma nawet wyraźnej narracji. Gdy więc przestaniemy skupiać się na tym aspekcie w przypadku Prince of Persia: The Lost Crown, wówczas bardzo łatwo zorientować się, że mamy do czynienia z naprawdę świetną produkcją, która zapewni nam długie godziny dobrej zabawy, zagadek i wyzwań. Świat gry, czyli wspomniana góra Qaf (razem z niektórymi postaciami czy przeciwnikami), garściami czerpie z perskiej kultury, co definitywnie widać i jest to porządnie dopracowane. Warto jednak zaznaczyć, że Ubisoft garściami czerpał nie tylko z tego, ale również w wielu innych gier, przez co część lokacji mocno przypominała m.in. serię Ori (a przynajmniej tak pomyślałem, gdy zobaczyłem drzewa wak-wak). To jednak nie musi oznaczać czegoś negatywnego. Eksplorując kolejne obszary, zachwycała mnie ich szczegółowość oraz, w wielu przypadkach, widowiskowość. Zwłaszcza gdy w lokacje wplecione zostały elementy związane z manipulacją czasu i na żywo widziałem np. jak przed moimi oczami wielki rozbity posąg zaczyna ponownie składać się w całość.
Wspomniane elementy metroidvanii robią swoje – świat The Lost Crown jest naprawdę spory, a podczas jego eksploracji spotykamy obszary, które na samym początku są dla nas niedostępne. Odblokowujemy dopiero później poprzez zdobycie odpowiedniej umiejętności lub przedmiotu. Jedyną zmorą może dla niektórych okazać się powracanie do poprzednich lokacji, ale nie jest to aż tak uciążliwe, jakby mogło się wydawać. Co ważniejsze, nie miałem tutaj wrażenia, że w którymś momencie idę gdzieś bez celu, ponieważ prędzej czy później zawsze znalazło się coś ciekawego – nawet gdy dana rzecz nie była związana z głównym wątkiem fabularnym (tak, są w tej grze misje poboczne!).
A skoro o eksploracji mowa, muszę chociaż wspomnieć o naprawdę świetnej mechanice, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Ze względu na rozmiar świata oraz ilość zagadek, w pewnym momencie gry otrzymujemy możliwość dosłownie robienia zdjęć otoczenia, aby następnie te zdjęcia zostały automatycznie umieszczone na mapie – dzięki temu pamiętamy, gdzie chcemy wrócić i po co.
GramTV przedstawia:
Jeśli chodzi o walkę, moim największym problemem – przynajmniej w początkowej fazie gry – było to, że twórcy niewiele nam wyjaśniają lub też wyjaśniają dane kwestie z opóźnieniem. Koniec końców dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że Sargon może po wybiciu przeciwnika kopniakiem w powietrze automatycznie kontynuować atakowanie go nad ziemią, gdy przytrzymamy odpowiedni przycisk. To były raczej niuanse, których nauczyłem się gdzieś po drodze siłą rzeczy, ale uważam, że mogłoby to zostać rozwiązane znacznie lepiej. Koliduje to bowiem z poziomem trudności. Początkowo wybrałem najwyższy poziom trudności, czyli poziom nieśmiertelny, aczkolwiek nie minęło dużo czasu, gdy musiałem go zmienić na normalny, bo po prostu zbyt długo bym tę grę przechodził. Poziom normalny wydaje się jednak czymś, co nie powinno sprawić znaczącej większości graczy problemów ani z sekwencjami zręcznościowymi, ani z sekwencjami logicznymi, ani też z samą walką.
Momentami miałem też wrażenie, że zaczynam się trochę gubić w tym, co mogę już robić, a czego jeszcze nie. Czasem też gubiłem się w tym, jak zrobić to, co już zrobić mogę. Nie wiem, czy to kwestia mojego kontrolera (korzystam z najzwyklejszego pada przeznaczonego do Xboksów, a więc z tej „biedniejszej” wersji, czyli nie Elite), ale wielokrotnie sterowanie wydawało mi się nieco niezdarne. Sytuacja oczywiście poprawia się z czasem – kiedy już zorientujemy się, co zapewniają konkretne kombinacje guzików oraz zapamiętamy, że możemy użyć konkretnych zdolności, walka jest prawdziwą przyjemnością.
Możliwości jest naprawdę wiele; oprócz podstawowych ataków, kontrowania czy uników mamy też ataki ładowane, podrzuty, ciosy w powietrzu czy też ataki kierunkowe. Do tego dochodzi też walka na dystans – gra oddaje nam do dyspozycji łuk oraz czakram, które z drugiej strony wielokrotnie pomagają w rozwiązywaniu zagadek. Prawdopodobnie najbardziej denerwującym aspektem było dla mnie parowanie. Muszę jednak to sprostować: mówię to dlatego, że w dużej mierze należę do tych, którzy potrzebują więcej czasu na to, aby nauczyć się parować ciosy w odpowiednim momencie. Na wyższym poziomie trudności uciekałem się po prostu do uników, które są znacznie łatwiejsze do ogarnięcia.
Dalej mamy kwestię rozwoju postaci. Mamy amulety, które pozwalają zwiększyć zdrowie, energię, czy też wzmocnić konkretne mechaniki. Zarówno amulety, jak i oręż możemy ulepszać u kowala poprzez wykorzystywanie sztab stali damasceńskiej. Zbierając konkretne znajdźki, możemy poszerzyć pasek życia Sargona, a za kryształy i kserksesy (monety) zwiększamy liczbę oraz moc eliksirów leczących. Gdy umrzemy, odradzamy się przy tak zwanych drzewach wak-wak, gdzie możemy też w każdej chwili uzupełnić zdrowie czy zapas strzał, a także zmienić noszone aktualnie amulety czy fale Atry (zdolności przypisane do konkretnych przycisków). Nie jest tego ani za mało, ani za dużo.
Co pozostało? Grafika i muzyka. To pierwsze to rzecz niemal w pełni zależna od Waszych osobistych preferencji – osobiście nie uważam, żeby w oprawie graficznej The Lost Crown było cokolwiek złego, ale niektórym na pewno nie przypadnie do gustu. Co innego z muzyką, która szybko mnie oczarowała.
Gdybym miał to wszystko podsumować i wyciągnąć jakiś generalny wniosek… Prince of Persia: The Lost Crown to solidna gra, która na pewno nie nudzi i zapewnia dobrą zabawę na wiele godzin dzięki wspaniałej różnorodności świata oraz licznych ciekawych mechanik do odkrycia i zrozumienia. To produkcja, która wraca do korzeni marki, aczkolwiek robi to w dość kontrowersyjny sposób, jeśli spojrzymy na jej otoczkę, przez co nie będzie to raczej wielki hit roku, na który czekali absolutnie wszyscy.
7,5
Mimo że nie jest to raczej arcydzieło pod względem fabuły, tak na pewno jest to niezwykle przyjemna gra z ogromem możliwości i interesującej zawartości w kwestii rozgrywki.
Plusy
piękny, różnorodny i pełen perskiej mitologii świat
interesująca eksploracja, która bardzo rzadko ogranicza gracza
mnóstwo zagadek logicznych i wyzwań środowiskowych
dopracowany i angażujący system walki
świetna mechanika robienia zdjęć otoczenia w celu zapamiętania miejsc, które aktualnie są niedostępne
brak błędów/problemów technicznych
stabilność i wysoka jakość nawet na słabszych sprzętach
Minusy
niezbyt dobra narracja
fabuła na pewno nie pozostanie w mojej pamięci
nie wszystkie umiejętności czy możliwości w walce są wytłumaczone
sterowanie jest czasem irytujące
powracanie do wcześniej niedostępnych miejsc może być męczące
Redaktor serwisu Gram.pl od lipca 2019 roku i student groznawstwa. Na co dzień zajmuję się newsami, ale czasem napiszę coś dłuższego. Jestem absolutnie uzależniony od kawy, muzyki i dobrych RPG-ów!
Najgorzej właśnie jak gra próbuje na siłę robić coś co jej nie wychodzi :D
"czasami naprawdę miałem wrażenie, że czytam tekst napisany przez sztuczną inteligencję" - problem polega na tym że poziom wielu zatrudnianych obecnie scenarzystów nie odbiega, a czasem nawet odstaje, od poziomu AI xD
wiko napisał:
Jeśli chodzi o fabułę, być może po prostu ja mam wrażenie, że sama gra stara się przyłożyć do tego większą wagę aniżeli potrzebne, przez co mimo wszystko gdzieś tam musiałem się interesować historią, ale było to dość ciężkie.
To jest gra Ubi. Nie zdziwiłbym sie gdyby zaczęli już wkorzystywać AI do dialogów. Jakiś czas temu było głośno o ich planach.
wolff01
Gramowicz
18/01/2024 08:40
wiko napisał:
Jeśli chodzi o fabułę, być może po prostu ja mam wrażenie, że sama gra stara się przyłożyć do tego większą wagę aniżeli potrzebne, przez co mimo wszystko gdzieś tam musiałem się interesować historią, ale było to dość ciężkie.
Najgorzej właśnie jak gra próbuje na siłę robić coś co jej nie wychodzi :D
"czasami naprawdę miałem wrażenie, że czytam tekst napisany przez sztuczną inteligencję" - problem polega na tym że poziom wielu zatrudnianych obecnie scenarzystów nie odbiega, a czasem nawet odstaje, od poziomu AI xD
No właśnie nie wiem czy powinno się poświęcać aż tyle uwagi jakiejś fabułce w takiej grze. Ale tu pytanie czy gram ma ingame sklep za prawdziwe pieniądze jak assassyny i farcrayie?
Nie. Przynajmniej na razie nie ma żadnych mikrotransakcji czy innych syfów. :)
Jeśli chodzi o fabułę, być może po prostu ja mam wrażenie, że sama gra stara się przyłożyć do tego większą wagę aniżeli potrzebne, przez co mimo wszystko gdzieś tam musiałem się interesować historią, ale było to dość ciężkie.