Clint Eastwood ponownie zaprasza do refleksji nad moralnością.
Ci jest ważniejsze – dobro, czy prawda? To pytanie zdaje się być punktem wyjścia do refleksji nad moralnością i pokręconą ludzką naturą, do której zaprasza nie kto inny, a sam Clint Eastwood. Przestrzenią tych rozważań jest jego najnowsze (ostatnie?) dzieło, film Przysięgły nr 2, dostępny na Max. Za wyprodukowanie filmu odpowiada studio Warner Bros.
Tego wiekowego już twórcę (na karku 94 lata, a wciąż pozostaje aktywny) moralność interesowała od zawsze. Już w Bez przebaczenia to zasygnalizował, gdy stanął w obronie oszpeconych prostytutek, szukając zemsty na ich oprawcach, poniekąd zastanawiając się też nad istnieniem elementarnej sprawiedliwości. Jej obrońcą był zawsze, czy pojawiał się na ekranie jako aktor, czy stawał po drugiej stronie kamery jako reżyser. W jednym ze swoich ostatnich filmów, pt. Richard Jewell, Eastwood zwracił uwagę, że pomimo dobrych intencji wciąż możesz zostać uznany za winnego, tylko dlatego, że stwarzasz takie pozory.
Bohater walczy sam ze sobą
W Przysięgłym nr 2 zostaje to odwrócone. Bohater filmu robi wszystko, by nie tworzyć pozorów, by przypadkiem nie stać się ofiarą sądowego procesu. Obiera wygodną perspektywę. Jest ławnikiem w sprawie o zabójstwo, opiniuje, sądzi, ale nie jest w centrum uwagi. Sam jednak targany jest moralnymi dylematami. W toku zapoznawania się ze sprawą dochodzi do wniosku, że może, choć wcale nie musi, mieć jakiś związek z ofiarą zabójstwa. Czy prawda powinna wyjść na jaw? Czy ujawnienie jej sprawi, że wygra dobro? I co właściwie to oznacza?
Film oparty jest na sprawdzonej konwencji dramatu sądowego. Doskonale znamy zasady tego spektaklu. Poznajemy oskarżonego, poznajemy ofiarę, poznajemy okoliczności zajścia. Wkrótce potem na scenę wchodzą prokurator i adwokat, którzy zaczynają swoją grę. Bohater, w którego kreuje wyjątkowo powściągliwy Nicholasa Houlta, zostaje, wbrew swojej woli, wytypowany na tytułowego przysięgłego, choć wolałby towarzyszyć swojej ciężarnej żonie. Choć ma poczciwą aparycję, skrywa w sobie mroczny sekret. W przeszłości miał problemy z alkoholem, a w jeszcze bliższej przeszłości znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
12 gniewnych ludzi przypomina się podczas seansu
Podczas seansu nasunęły mi się pewne skojarzenia. Przysięgły nr 2 przypomniał mi znakomity Werdykt Sidneya Lumeta. Paul Newman, mierzący się w filmie ze sprawą błędu w sztuce medycznej, także był bohaterem dalece niejednoznacznym, choć stojącym po stronie prawa. Co ciekawe, moralne zagubienie postaci Newmana i w tym wypadku zostało zobrazowane skłonnością do zaglądania do kieliszka. Gdy jednak Przysięgły nr 2 nabiera rozpędu, karty zostają rozdane, a ławnicy stają przed wyborem, film wysyła pozdrowienia do innego dzieła Lumeta, jeszcze bardziej znaczącego – 12 gniewnych ludzi.
GramTV przedstawia:
Kiedy film już w pierwszym akcie komunikuje, że wszystko zostało już ujawnione, a profil bohatera nie jest dla nas tajemnicą, można być pewnym, że twórca szykuje na koniec jakąś woltę. I tak też się dzieje, choć wciąż w subtelny sposób, wpisując się w bardzo poważny, a zarazem spokojny ton filmu. Przysięgły nr 2 nie podąża drogą narracyjnych fikołków – historia rozgrywa się liniowo i konsekwentnie, prowadząc do celu. Znamienny jest brak wiodącego motywu muzycznego, jakby Eastwood chciał wyciszyć wszelkie rozpraszacze uwagi. Nie obyło się jednak bez stopniowania napięcia. W kulminacji otrzymujemy zaskoczenie, choć nie wynikiem procesu, a raczej… no właśnie, sposobem, w jaki reżyser stawia kropkę.
Czy to ostatni film Clinta Eastwooda?
To niedopowiedzenie trzeba traktować jako zabieg celowy, w kinie, zwłaszcza w dramatach sądowych jest metodą narracyjną spotykaną nierzadko. Rzecz w tym, by dostrzec, że wynik procesu to tylko jedna strona medalu. To informacja, której domaga się żądna krwi opinia publiczna. Czy jeśli decyzja ławników jest satysfakcjonująca, to oznacza, że jest ona sprawiedliwa? Eastwood zdaje się sugerować, że nie zawsze idzie to w parze. Oskarżony otrzymał sprawiedliwy proces? Miał prawo do obrony? 12 niezależnych ławników podjęło decyzję? Życie toczy się dalej. Temida znowu pozostaje ślepa i bezstronna wydając wyrok, ale akurat w tym wypadku trudno powiedzieć, czy można traktować to jako wartość. Jeden z bohaterów wznosi nawet toast za system sprawiedliwości, podkreślając, że pomimo wad, nic lepszego nie wymyślono.
Nie wiem, czy film Eastwooda będzie ostatecznie tym ostatnim. Jeśli tak się stanie, to Przysięgły nr 2 będzie może mało efektowną, ale jednak wyważoną klamrą domykającą karierę tej legendy kina. Nie wiem też, czy Warner Bros. faktycznie popełniło błąd, nie wypuszczając filmu do szerokiej, kinowej dystrybucji – bo takie głosy pojawiają się w jego kontekście. Faktycznie jest tak, że to bardzo kameralne, wręcz telewizyjne kino, także w sposobie opowiadania, stojące blisko emocji bohaterów, którzy akurat są na ekranie. Wiem jednak, że jest w tym jakaś szczerość i chęć ponownego zwrócenia uwagi na zawiłość ludzkiej natury, w której, co poniektórych może wciąż zaskakiwać, dobro przenika się ze złem, a nie jest od niego odseparowane.
7,0
Jeśli to ostatni film Eastwooda, to może i jest mało efektowny, ale jest też bardzo wyważony i solidny.
Plusy
Nicholas Hoult gra powściągliwie, ale przekonująco
Historia płynie w sposób liniowy, mało zaskakujący, bezpiecznie prowadząc do celu
Minimalizm ostatniej sceny mówi więcej niż 1000 słów
Drugi plan aktorski równie solidny, błyszczy, nie po raz pierwszy, Toni Collette
Zachowano idealne tempo narracji, 2 godziny seansu upływa bez zastojów
Minusy
Ci, któzy oczekują zwrotów akcji, mogą poczuć się zawiedzeni
Film jest mało spektakularny także w sposobie wyrazu, w dystrybucji kinowej by raczej przepadł
Film z kategorii tych solidnych, acz nie mówiąch nic odkrywczego, raczej z dużą szansą na odejście w zapomnienie
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!