Rainbow Six: Extraction - recenzja - w alternatywnym świecie...

Ku mojemu zaskoczeniu Rainbow Six: Extraction broni się w podobny sposób, jak Siege w dniu premiery – przede wszystkim świetnym i wciągającym gameplayem. Ale czy to wystarczy?

Rainbow Six: Extraction - recenzja - w alternatywnym świecie...

Na początku było wydarzenie w Rainbow Six: Siege. Później ktoś wpadł na pomysł stworzenia osobnej gry bazującej na podobnej koncepcji starć graczy z nieznanym wcześniej zagrożeniem biologicznym i tak w 2019 roku zostało zapowiedziane Rainbow Six: Quarantine, które dziś nazywa się Rainbow Six: Extraction. Najnowsza gra studia Ubisoft Montreal za łatwo w tym czasie nie miała, a i patrząc na przedpremierowe zainteresowanie tytułem można było mieć wrażenie, że gracze raczej szykują się na kolejne miesiące wypełnione wielkimi premierami. Mimo wszystko jednak, jeśli macie trochę wolnego czasu i szukacie tytułu skupiającego się wyłącznie na trybie PvE z domieszką taktycznego podejścia do starć z nieprzewidywalnymi hordami przybyszy z zupełnie innego świata, to Rainbow Six: Extraction powinniście dać szansę.

Przy okazji – w tej recenzji postanowiłem nagrać kilka dłuższych fragmentów rozgrywki. Głównie po to, aby lepiej pokazać niektóre elementy, których nie zawsze da się wyłapać zrzutem ekranu. Mam nadzieję, że wam się spodoba!

Niby ten sam, ale inny oddział.

Jakkolwiek to nie zabrzmi dziwnie, to w przypadku Rainbow Six: Extraction pierwszy kontakt z tytułem może być bardzo… trudny. Nie jest to bowiem typowa gra w z elementami zombie/zarażonych, gdzie kasujemy wrogów liczonych w setkach, jeśli nie w tysiącach sztuk. Tutaj wszystko jest zdecydowanie spokojniejsze, wolniejsze, a im ciszej podejdziemy do tematu, tym większa szansa powodzenia misji. Oczywiście, nie zawsze jest to możliwe (o tym za chwilę), ale w większości przypadków odpowiednie rozpoznanie terenu, przeciwnika oraz zrozumienie zleconego przez REACT zadania to klucz do sukcesu.

GramTV przedstawia:

I tym właśnie Rainbow Six: Extraction wyróżnia się na tle innych kooperacyjnych tytułów w podobnym stylu. Okazuje się, że pewne mechaniki oraz możliwości operatorów znane ze Siege świetnie wpisują się w Extraction, ale też formuła daje kilka pomysłów od siebie. Podobnie zadania takie jak chociażby uratowanie jednego z naukowców, którzy zostali na miejscu badań – całość prezentuje się praktycznie jak tradycyjne ratowanie zakładnika z tą różnicą, że zamiast terrorystów mamy chodzących gruntów czy spikerów tajemniczych Archaeans. Można również połączyć bezpośrednie wymiany ognia z obroną punktów czy też starć z bossami, choć nadal pamiętać trzeba o tym, że ryzyko związane z nimi jest duże. Łatwo bowiem jest się zatracić, nie zauważyć nadbiegającego przeciwnika lub też takiego, który postanowi wejść sufitem. Tym bardziej, że typów przeciwników jest całkiem sporo, a każdy z nich ma kilka słabych i mocnych punktów, na których warto się skupić. Pierwsze spotkanie z Tormentorem czy Smasherem potrafi narobić kłopotów, a tym bardziej, gdy przy sporym oblężeniu potrafi ich wyskoczyć po kilka sztuk z każdej strony.

W tym elemencie również pojawia się jednak pewien zgrzyt, ponieważ mimo wszystko jednak Extraction zdaje się na pierwszym miejscu promować ciche rozwiązania lub też takie, które nie wywołają zbyt wielkiego chaosu… a z drugiej wrzuca do kombinacji zadań szybką eliminację gniazd, obronę materiałów wybuchowych przed przeciwnikami lub też starcia z Proteanami (przeciwnikiem, który naśladuje pod niektórymi względami operatorów R6). Gdy dołożymy do tego mechanikę związaną ze znajdującym się w wielu miejscach szlamem, który spowalnia operatorów, a wzmacnia Archaeanów, to potrafi się zrobić niezwykle gorąco – zwłaszcza na wyższych poziomach z losowymi modyfikatorami z mutacji. Dlatego też powiedziałbym, że Rainbow Six: Extraction jest raczej grą skierowaną do tych, którzy z jednej strony dobrze znają się z mechanikami Rainbow Six: Siege i jest to dla nich naturalne środowisko, a z drugiej tych, którzy nie widzą siebie w starciach sieciowych i chcieliby się pojawić ze znajomymi w PvE bez większej spiny (chyba, że spinamy się w kierunku pokonania konkretnych przeciwników kierowanych przez AI – w takim wypadku jest ona jak najbardziej wskazana).

Operatorzy zresztą to również ta sama, dobrze znana i lubiana wesoła ekipa. Jest nasza operatorka Ela, jest Hibana, jest również sam Lord Tachanka ze swoim słynnym rozstawianym karabinem maszynowym. Łącznie osiemnastu operatorów, których odblokowujemy wraz z postępami w rozgrywce. Pojawia się jednak mały twist w postaci faktu, że utracone zdrowie w trakcie misji regeneruje się tylko i wyłącznie w bazie REACT. Oznacza to również, że czasami gracz jest zmuszony zostawić na jedną czy dwie misje swojego ulubieńca i przełączyć się na innego (zdobyte doświadczenie jest przeliczane później na odzyskane punkty zdrowia). Zwłaszcza, że zdobywanie kolejnych poziomów operatorów odblokowuje również dodatkowe cechy, wzmacnia pancerz/mobilność lub też oddaje w ręce gracza nowe uzbrojenie, więc warto jest jednak rotować swoim składem w miarę często.

Podobnie jest w przypadku, gdy operator zostanie pokonany w trakcie wykonywania zadania. Sytuacja wtedy może się rozwiązać na dwa sposoby – pozostali członkowie drużyny mogą odeskortować nieprzytomnego do miejsca ewakuacji i zdobyte w misji punkty nie przepadają (nasz operator musi swoje odchorować w bazie) lub też w najgorszym wypadku zostaje uznany za zaginionego w akcji. Wtedy zadaniem graczy jest go odbić w lokacji, w której był ostatnio widziany. Jeśli w tym momencie zadajecie sobie pytanie „a co jeśli skończą mi się operatorzy?”, to spokojnie – teoretycznie gra w tak tragicznej sytuacji uwalnia operatora, który zaginął jako pierwszy w kolejności. Sęk w tym, że wraca on tylko i wyłącznie z częścią doświadczenia zdobytego w trakcie całej „kampanii”. Podobnie jest w przypadku, gdy akcja odbicia operatora zakończy się klęską (jest na to określona liczba prób).

Zarządzanie swoim zespołem jest więc kluczowe, a gra zachęca do grania również innymi operatorami. Jednym takie rotowanie ekipą się spodoba (zwłaszcza w przypadku ogrywania Maelstorm Protocol), ale jestem w stanie zrozumieć tych, którym będą leżały najbardziej jedna czy dwie postacie i będą zmuszeni przemęczyć się grając Pulse czy Sledge. Na szczęście ta mechanika nie utrudnia aż tak zabawy i nie wymaga żmudnego grindu punktów życia po dwa-trzy punkty na misję, co zapewne wielu by odstraszyło od dalszej zabawy w obawie przed koniecznością grania kompletnie niepasującymi do stylu zabawy bohaterami.

Komentarze
2
TobiAlex napisał:

Tylko czy aby na pewno? Czemu ma tam być jakiś endgame? Czy klasyk L4D2 ma end game? Czy obecne gierky co-op jak Alien, B4B, World War Z itp. mają jakiś end game?

Tylko też B4B czy Alien: Fireteam Elite mają zupełnie inną strukturę rozgrywki - mają dodatkowe tryby zabawy urozmaicające całość. Mają też tryb fabularny, który można rozegrać na wyższym poziomie trudności i zebrać dodatkowe graty po drodze. Jest tam co robić po tym pierwszym przebiegu.

W przypadku Rainbow Six Extraction tego nie ma - zostaje tak naprawdę tylko klikanie "quick game" po odbiciu wszystkich pieczątek. Teoretycznie zadania tygodniowe czy też Maelstorm Protocol powinny załatwić sprawę, ale wydają się one trochę sztuką dla sztuki. To nie jest tak, że każda gra MUSI mieć coś więcej czy typowy endgame, ale w tym przypadku świetnie by to pasowało, gdyby wprowadzono tryb "rogalikowy" nieco bardziej rozbudowany niż to, co jest dostępne.

TobiAlex
Gramowicz
29/01/2022 00:29

Rozczarowujący Maelstorm Protocol oraz brak faktycznego endgame.

Tylko czy aby na pewno? Czemu ma tam być jakiś endgame? Czy klasyk L4D2 ma end game? Czy obecne gierky co-op jak Alien, B4B, World War Z itp. mają jakiś end game?