Turtle Rock Studios powróciło do klimatów zombie apokalipsy i to w świetnym stylu – w Back 4 Blood warto zagrać, a zwłaszcza z grupą dobrych znajomych!
Turtle Rock Studios powróciło do klimatów zombie apokalipsy i to w świetnym stylu – w Back 4 Blood warto zagrać, a zwłaszcza z grupą dobrych znajomych!
Można byłoby powiedzieć, że doczekaliśmy się wreszcie kolejnej odsłony Left 4 Dead… tylko nazywa się Back 4 Blood. I nawet nie ma co udawać czy silić się na brak ewentualnych porównań, bo nowa gra od Turtle Rock Studios swoim klimatem i pomysłem na siebie jest kolejną ewolucją poprzedniej gry wydawanej pod skrzydłami Valve. A to z kolei jest z jednej strony błogosławieństwem, a z drugiej przekleństwem.
Kilka świeżych pomysłów może się podobać, ale również odstraszyć mogą nowe mechaniki, które wymagają od gracza czegoś więcej niż radosnego prucia ołowiem do kolejnych zarażonych. Nie zmienia to jednak faktu, że po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z tym tytułem każdego wieczora myślę, czy nie odpalić matchmakingu i nie postrzelać do Riddenów. A to już znak, że udało się stworzyć tytuł, który potrafi wciągnąć nie tylko na jedno posiedzenie wieczorem po pracy.
Back 4 Blood nawet nie kryje się z tym, że tak naprawdę jest czymś, co ewoluowało z poprzednich gier, choć mimo wszystko próbuje. Zmieniono co prawda kilka elementów, aby te podobieństwa nie podpadały pod plagiat (pochodzenie Ridden, zabawa kartami, więcej losowości), ale ci, którzy przegrali setki godzin w Left 4 Dead powinni się poczuć prawie jak w domu, a nowości w ramach rozgrywki zachęcają do eksperymentów na większą skalę.
Tymi nowościami są dodatkowe cechy każdego z bohaterów dla niego i całej drużyny, karty cech dodatkowych oraz modyfikatory etapów, jak również zbieranie kasy i wydawanie jej na nową broń oraz ulepszenia. Do tego cała masa różnych skrzynek z uzbrojeniem i modyfikacjami, na które można trafić po drodze. Na papierze wszystko prezentuje się tak, jakby Left 4 Dead dogoniło aktualne trendy w grach komputerowych. I nawet przemierzając te same miejsca po raz kolejny karty utrudniające rozgrywkę czy losowo rozrzucane przedmioty sprawiają, że rozgrywka może się układać na wiele różnych sposobów.
Dlatego też wiele zależy od tego, jakie decyzje podejmą nie tylko pojedynczy gracze wybierając konkretne zabawki (bo może się okazać, że build z kartami pod karabiny szturmowe czy LKMy będzie bezużyteczny, gdy w grze będą pojawiać się same strzelby), ale również cała drużyna inwestując zebrane pieniądze w ulepszenie leczenia czy podbicie statystyk wytrzymałości. To natomiast może odstraszyć tych, którzy cenili sobie w Left 4 Dead pewną prostotę i brak większego rozkminiania najlepszych strategii. Co prawda można po prostu wskoczyć i strzelać do wszystkiego co się rusza, ale idąc na ślepo łatwo jest również zapędzić się w kozi róg, wystrzelać się z całej amunicji w mgnieniu oka czy wypluć płuca biegając na wciśniętym sprincie, a wtedy horda robi z zabłąkaną duszą co tylko ze chce.
Zresztą, myślenie trzeba również zmienić w przypadku hordy, która jest o wiele bardziej upierdliwa, a Mutacje potrafią pojawiać się nie tylko w kluczowych momentach rozgrywki. Czasami tzw. Tallguys czy Stalkerzy zalewają areny z taką częstotliwością, że kasowanie ich jest totalnym priorytetem. O ile jest to w miarę łatwe w dużych i otwartych przestrzeniach, tak w zamkniętych i ciasnych domkach niekoniecznie. Gdyby jeszcze w nich pojawiały się głównie zwykli lub mniejsi Riddeni, to dałoby się to zrozumieć. Natomiast trzech wysokich w pokoiku wielkości mikrokawalerki, którzy weszli przez malutkie okienko na dachu… to już jest trochę przegięcie.
Nie mniej jednak im dalej w las, tym więcej kart, a tym samym łatwiej idzie się dostosować do reguł rządzących rozgrywką. A w kolejnych etapach i aktach, gdy przeciwnicy są o wiele groźniejsi, a specjalne Mutacje pojawiają się w ilości sztuk kilku nie robią aż takiego wrażenia. Tym bardziej, że wiadomo po pewnym czasie czego tak naprawdę szukać lub czy jest sens wymiany karabinu ze wszystkimi, mocnymi modyfikacjami na ten wyższego poziomu, który nie ma ich praktycznie wcale. Zresztą, to chyba jeden z zarzutów, które mam do Back 4 Blood jako takiego – brak możliwości zarzadzania ekwipunkiem tak, aby wszelkie modyfikacje przenosić na nową broń, jeśli są one kompatybilne. Wtedy prawdopodobnie byłoby idealnie, a tak niestety trzeba kombinować. Zwłaszcza, że do niektórych typów broni oraz tego, jak one działają w praktyce warto się przyzwyczaić. Nie jest to bowiem model kompletnie zręcznościowy, a taki, który pewne statystyki z modyfikacji łączy z konkretnym odrzutem w przypadku chociażby karabinów szturmowych.
Warto pamiętać również o tym, że granie kampanii w pojedynkę nie nagradza ani punktami zaopatrzenia (które pozwalają odblokowywać karty, skórki i inne elementy z kolekcji), ani też osiągnięciami. Przynajmniej tak jest w momencie pisania tej recenzji na dwa tygodnie po premierze. Co prawda można ten temat obejść grając z botami na zamkniętym lobby, ale mimo wszystko warto o tym pamiętać, gdybyście nie mieli ochoty grać z losowym matchmakingiem w trybie solo campaign.
Back 4 Blood oferuje również tryb Swarm, który jest bezpośrednim starciem graczy wcielających się nie tylko w Sprzątaczy, ale również i Mutacje.
Zabawa jest o tyle ciekawa, że o ile w przypadku tego typu trybów zazwyczaj przed oczami mam drastyczną przewagę jednej ze stron, to tutaj tego praktycznie nie odczułem. Bez względu na to, czy byłem po stronie ludzi czy zarażonych, to i tak najwięcej zależało w tym wszystkim od zgrania zespołu. Nawet rozwijając wybraną mutację maksymalnie wcale nie musi to oznaczać, że druga strona mnie nie załatwi błyskawicznie tuż po pojawieniu się na mapie. Zresztą, sam fakt tego, że mapy same w sobie są małe, a zawężająca się i wędrująca momentami strefa szarańczy skutecznie utrudnia działania Sprzątaczy sprawiają, że nie ma miejsca na kalkulowanie i chowanie się po kątach.
Dodatkowo do tego dochodzą karty w taliach do Swarma (na podobnych zasadach co w kampanii), a czas rozgrywki na jedną sesję również nie jest przesadnie długi. Wyskoczyć na kilka rundek warto. Głównie dlatego, aby sprawdzić, jak wygląda świat Back 4 Blood wygląda po drugiej stronie konfliktu. Przecież nic tak nie rozluźnia momentami jak miotanie graczami na lewo i prawo.