Rozgrywka troszkę z Call of Duty, sposób wydania z CrossfireX. Idealny przykład na to, że przed zakupem czasami warto sprawdzić recenzje.
Rozgrywka troszkę z Call of Duty, sposób wydania z CrossfireX. Idealny przykład na to, że przed zakupem czasami warto sprawdzić recenzje.
Jeśli miałbym wskazać jakiś większy plus z premiery Bright Memoty: Infinite, będzie to na pewno (prawdopodobnie) zakończenie tej dziwacznej historii. Gra początkowo promowana była jako dzieło jednego człowieka, co oczywiście zazwyczaj nie jest prawdą. Faktem jest jednak to, że FYQD Studio to faktycznie jeden chiński twórca, który wziął na swoje barki przygotowanie większości elementów gry. Do tego doszedł dziwaczny sposób wydania. Najpierw otrzymaliśmy zwykłe Bright Memory, które było rozgrywką na 45 minut i miało, przynajmniej w założeniach, wprowadzać do większej produkcji o podtytule Infinite. Ona właśnie trafiła na konsole.
Podstawowa wersja Bright Memory wyszła na początku tej generacji i wtedy też miałem okazję ją sprawdzić. Fabuły dokładnie nie pamiętam, ale grając w Infinite nie czułem w ogóle powiązań. Najnowsza produkcja z serii przedstawia główną bohaterkę, świetnie wyszkoloną komandoskę, która zostaje wezwana na tajną misję. Gdzieś na świecie pojawiają się dziwne zjawiska atmosferyczne. Na miejscu okazuje się, że odpowiedzialna za zamieszanie jest czarna dziura, która przyciąga nie tylko wszystko co znajdzie się w jej okolicy, ale i zwabiła żołnierzy bliżej nieokreślonej organizacji. My trafiamy na miejsce celem rozwiązania problemu i uratowania świata przed katastrofą.
Może nie pamiętam w szczegółach pierwszej gry z serii, ale i tak widzę, że nijak ma się ona do fabuły Infinite. To co teraz prezentuje FYQD Studio to zamknięta opowieść, do zrozumienia której nie potrzeba znajomości prologu. To też powoduje, że tamta historia jak nie miała sensu tak nie ma go dalej. Infinite z kolei sprawia wrażenie nie całej gry, a jednej, dłuższej misji. Trafiamy na miejsce zdarzenia, rozwiązujemy problem i wracamy do normalności. Nie ma znaczenia, że chodziło o czarną dziurę, z której wychodziły dziwne stworzenia (ludzie?) z tarczami i mieczami, a ich dowódca używał tajemniczych mocy. Najwidoczniej w tym świecie takie rzeczy są możliwe. Fabuła wyglądała więc jak kolejny odcinek serialu Miłość, śmierć i roboty na Netflixie. Jedna, krótka historia, bez opowiadania o genezie świata i jego założeniach. Jaki koń jest każdy widzi i musimy to zaakceptować, bo nie ma czasu na wyjaśnienia.
Nie ma więc specjalnie sensu ociągać się ze zdradzeniem największej tajemnicy Bright Memoty: Infinite. To nie jest duża przygoda na kilka godzin. Przejście całości zajęło mi godzinę i 40 minut (na końcu gra podaje taki wynik). Później można ją przechodzić jeszcze raz, ale jaki ma sens robienie tego w liniowej produkcji? Z tego względu dzieło FYQD Studio oceniam bardziej jako jeden, dłuższy rozdział większej całości. W tym momencie wychodzą wszystkie bolączki gry tworzonej przez jedną osobę. Poszczególne elementy składowe faktycznie robią ogromne wrażenie, ale na koniec po prostu brakuje zawartości. Kto więc zdecyduje się na wydanie kasy na tak krótką przygodę? Rozumiem, gdyby na końcu czekała chociażby wstrząsająca historia, która wyciska łzy i sprawia, że inaczej patrzymy na swoje życie. Bright Memory: Infinite to jednak tylko zwykły shooter.