Konsolowa wersja jednego z najpopularniejszych sieciowych shooterów z kampanią od Remedy. Co mogło pójść nie ta? Zagadka rodem z Archiwum X.
Konsolowa wersja jednego z najpopularniejszych sieciowych shooterów z kampanią od Remedy. Co mogło pójść nie ta? Zagadka rodem z Archiwum X.
Nie wiem co się stało. Serio, to co zobaczyłem w CrossfireX jest tak niezwykłym zjawiskiem, że nie potrafię go wyjaśnić. Na dobrą sprawę całą recenzję mógłbym zamienić w opis przedziwnych decyzji firmy Smilegate Entertainment. Koreańczycy mają w rękach podobno jedną z najpopularniejszych gier sieciowych na świecie. Niekoniecznie jednak w naszej części globu. Przygoda z CrossfireX mogła być więc okazją do poszerzenia horyzontów i być może nawet odkrycia czegoś, co chociaż troszkę namiesza na opanowanym przez kilka gier-usług rynku. Do tego wszystkiego doszła kampania fabularna od samego Remedy, co samo w sobie stanowi wielką atrakcję. Efekt? Sentymentalny powrót do ery Xboksa 360 i PlayStation 3, w której produkcja gier nie była tak horrendalnie droga i ryzykowna, przez co czasami do sprzedaży trafił jakiś poczciwy średniak. Niby nic nadzwyczajnego, ale do pogrania między dużymi hitami (których i tak nie ma wcale aż tak dużo) sprawdzi się idealnie. Do tego wszystkiego dodajmy jeszcze solidny mindf**k na widok kilku decyzji wydawcy i dewelopera. Jest tego sporo, a więc zacznijmy od tego, co tutaj teoretycznie powinno być najważniejsze.
Świat CrossfireX to konflikt dwóch stron – Black List oraz Global Risk. Dwie ogromne korporacje militarne, ciężko wskazać która jest dobra, a która zła. Troszkę jak terroryści i antyterroryści w Counter-Strike, ale w zdecydowanie mniej czarno-białej formule. Multi to klasyczne potyczki między tymi dwoma frakcjami. To, co początkowo najbardziej rzuca się w oczy to dwa tryby – Classic oraz Modern. Chciałbym zacząć od tego, który jest większym rozczarowaniem, ale jakoś nie potrafię się zdecydować. Spróbujmy może z opcją nowoczesną, która dostosowuje klasyczny Crossfire do realiów współczesnych konsol. Do wyboru mamy – uwaga – dwa tryby gry. DWA TRYBY! W dodatku każdy dostępny jest tylko na jednej mapie. Search & Destroy to typowy pojedynek na kilka rund, w którym jedna z drużyn musi podłożyć ładunki wybuchowe. Point Capture to z kolei zdobywanie dwóch punktów kontrolnych na mapie. W planach jest jeszcze tryb Escort, ale na razie musimy na niego poczekać.
Bieda, co nie? Co gorsza, w obu trybach nie ma niczego pasjonującego. W pierwszym gracze i tak bardziej polują na siebie niż podkładają bomby. W końcu to i tak szybszy sposób na wygranie rundy, w której każdy ma jedno życie. W drugi trybie w sumie jest podobnie, ale wygląda to bardziej na klasyczny deathmatch, w dodatku taki w którym respawn po zgonie trwa dosłownie ułamek sekundy. Obie dostępne mapy są też bardzo proste i dają minimalną liczbę ścieżek, po których można się poruszać. Myślę, że każdy już się domyśla jak bardzo odstaje to od współczesnych standardów. Szkoda, bo strzela się całkiem fajnie. Co jak co, ale CrossfireX ma niezły gun play. Szkoda tylko, że w wersji Modern treści jest tak mało, że po pół godzinie zabawy można zobaczyć wszystko.
Co z kolei skrywa wersja Classic? To już klasyczny Crossfire żywcem przeniesiony na konsole. Odczucia z grania są takie jakby ktoś odpalił CS-a na padzie. Nawet przycelowania nie ma, przez co każdy mój pojedynek z przeciwnikiem kończył się strzelaniem na oślep z nadzieją, że trafię. Na konsolach gram od lat i nie mam najmniejszych problemów ze sterowaniem kontrolerem w FPS-ach. Mimo wszystko tryb Classic był dla mnie niegrywalny. Nie pomagają też dostępne tryby. Search & Rescue to powtórka z trybu Modern. W Spectre jeden zespół broni się, a drugi musi przetransportować bombę mając tylko nóż oraz niewidzialność. Po jednym meczu nie miałem najmniejszej ochoty do tego wracać. Team Deathmatch z kolei rozgrywa się na mapie zbudowanej z jednego szerokiego korytarza wypełnionego kontenerami, przez co strategia zawsze jest taka sama – obie grupy idą przed siebie i wybijają się na środku. Ostatni tryb gry to Nano, w którym bronimy się przed sterowanymi przez SI potworami. Zabijając zamieniają nas w identyczne monstra, przez co sami zaczynamy polować na innych graczy. Wytrzymałość przeciwników jest jednak tak absurdalna, że ginie się momentalnie. Kompletnie nieprzemyślany i pozbawiony sensu tryb.
To tyle. Multiplayer nie oferuje nic więcej. Podsumowując, tryb Classic jest prawie w całości niegrywalny na padzie, a minimum połowa trybów jest nieprzemyślana i nudna. W wersji Modern z kolei jeszcze bardziej cierpimy na brak zawartości. Twórcy zdążyli dodać Battle Pass, sklep i czarny rynek, a więc opcje mocno związane z dodatkową monetyzacją gry. Zabrakło jednak czasu na to, aby umieścić zawartość, która utrzyma zainteresowanie graczy. Do tego wszystkiego mapy są bardzo proste i odstają o kilka długości od standardu znanego z innych shooterów. Trzeba więc mieć świadomość, że CrossfireX bliżej do CS-a niż Call of Duty. Nie ma jednak większego sensu dłuższe rozwodzenie się o dostępnych broniach, odczuciach ze strzelania czy systemie poziomów (levelowanie jest zresztą strasznie wolne). W tej grze po maksymalnie dwóch godzinach po prostu nie ma co robić. Nie mam pojęcia jakim cudem ktoś zdecydował się na wydanie gry w takim stanie. Ona działa, nie wiesza się, i nie ma większych błędów. Wszystko jest względnie dopracowane. Co jednak z tego, skoro tutaj nie ma w ogóle zawartości! Nie wyobrażam sobie, że ktoś zostanie w CrossfireX na dłużej. Nowe rzeczy na pewno się pojawią. Pytanie czy do tego czasu ktokolwiek zostanie w tej grze. Nawet osiągnięcia, jak na grę sieciową, są wyjątkowo proste, dotyczą ciągle tego samego (kończenie meczy, zabijanie przeciwników, zaliczanie headshotów) i nawet ich liczba jest równie mała co dostępnych trybów. Ba, kampania single player nie ma ani jednego własnego achievementa.