Długo przyszło nam czekać na Diablo IV, ale doczekaliśmy się – Blizzard Entertainment wraca do wielkiej formy sprzed lat i to z wielkim rozmachem.
Sanktuarium inne, ale problemy podobne…
Akcja Diablo IV ma miejsce 50 lat po wydarzeniach z Diablo III: Reaper of Souls. O tym, że Lilith ponownie nawiedza Sanktuarium już wiemy, ale motywy jej działań poznajemy na całej długości kampanii, a to, co najbardziej się rzuca w oczy to fakt, iż po raz pierwszy w serii bohater nie jest tylko i wyłącznie narzędziem do kasowania kolejnych potworków i tego ostatecznego bossa na końcu. Nie będę ukrywał, że z moją nekromantką Madileth zżyłem się nie tylko dlatego, że zestaw umiejętności oraz design mi się podobał najbardziej. Blizzardowi udało się bowiem stworzyć kreację bohatera, który ma pewną osobowość i tworzy relację z innymi bohaterami tego świata bez względu na stronę konfliktu między niebem a piekłem, bo jak dobrze wiemy – Sanktuarium to nie jest jasny podział na dobrych i złych, a pewne motywacje mogą mieć mocno uzasadnione podłoże. Dlatego też Diablo IV jako historia o tych, którzy są po środku tego całego konfliktu jest tak interesująca. Oczywiście, naszym celem jest zrobić wszystko, aby Sanktuarium nie stało się wielkim polem bitwy, ale koniec końców to historia głównie o tych pomiędzy w tym zamieszaniu.
To, co jednak jest najważniejsze to fakt, że ukończenie tej historii w spokojnym tempie zajęło mi około 40 – 45 godzin wraz z wykonywaniem zadań pobocznych czy też wydarzeń w świecie gry. Bez względu na to czy były to zadania dodatkowe z prawdziwego zdarzenia podzielone na proste „fedexy” oraz nieco dłuższe wątki jak np. ten związany z pewną egzorcystką w jednym z miast, czy też piwnice, lochy oraz wydarzenia publiczne w świecie gry. Tych dodatkowych zadań obok głównego wątku fabularnego na szlaku jest całe mnóstwo i trudno jest nie zboczyć z głównej ścieżki po to, aby sprawdzić co tym razem trapi ludność tego miejsca, a przy okazji zarobić trochę grosza i doświadczenia. Jeśli dołożymy do tego fakt, że świat poza pierwszym aktem historii jest naprawdę pokaźnych rozmiarów, to wyczyszczenie wszystkich znaczników regionalnych może zająć bardzo dużo czasu. Tym bardziej, że wykonywanie tych zadań również dodają sławy, która później odblokowuje dodatkowe profity takie jak dodatkowe mikstury lecznicze czy też punkty umiejętności. Dlatego też przykładowo: zaczęliście grać nekromantą, ale po przejściu gry i skorzystaniu z opcji pominięcia kampanii zaczniecie grać barbarzyńca, to do odbioru będą czekały dodatkowe punkty umiejętności zdobyte na poprzedniej postaci. Podobnie jest w przypadku kosmetycznych zestawów broni i ekwipunku, jak również i w przypadku wierzchowca, którego dostajemy po dotarciu w odpowiednie miejsce w ramach fabuły.
I tak, Diablo IV pozwala na kompletne pominięcie fabuły i rozpoczęcie gry od stanu „endgame”, ale warto wyjaśnić jedno – nie oznacza to, że automatycznie wasza postać zostanie podbita do maksymalnego poziomu na drugim poziomie trudności świata gry. Ten trzeba również wbić samemu, co może niektórym pomieszać w planach na szybkie doładowywanie postaci. Jednak po tym, ile czasu spędziłem w Diablo IV doszedłem do wniosku, że ta tradycyjna droga z dobijaniem fabuły nowymi bohaterami wcale nie jest taka zła. Zawsze w międzyczasie można przemyśleć czy rzeczywiście chcemy działać w konkretnych aspektach drzewka umiejętności. Poza tym jest w tym odrobina „oldschoolu” oraz całość starcza na zdecydowanie dłużej.
Tym bardziej, że mimo wszystko Diablo IV angażuje zdecydowanie bardziej niż poprzednie odsłony serii, jak również mam wrażenie, że zdecydowanie lepiej zarysowana jest warstwa fabularna gry. W przypadku Diablo III wystarczyło tej pary na jakieś kilka godzin w ramach pierwszego aktu, może kawałek drugiego. W przypadku Diablo II pewien zarys fabularny był, ale ostatecznie większość graczy, która nie zagłębiała się w meandry lore wraz z książkami kojarzyłoby go na schemacie „Mroczny Wędrowiec zły, Diablo trzeba zabić, tam jeszcze Bhaal się pojawił”. Z kolei Diablo IV wykorzystuje w bardzo dobry sposób to, że sposobów na storytelling jest zdecydowanie więcej niż tekst. I również nie przeszkadza tutaj fakt, że wielu bohaterów pojawiających się w Diablo IV to zupełnie nowe postacie w tym uniwersum. Wiem jednak, że na pewno pewne decyzje związane z fabułą wywołają spore dyskusje w ramach społeczności. Niekoniecznie dlatego, że są to złe decyzje – raczej dlatego, iż pewne wydarzenia mogą zaskakiwać, a niektóre wybory bohaterów wywoływać całą masę pytań, na które odpowiedź prawdopodobnie dostaniemy w ramach historii sezonowych.
GramTV przedstawia:
Również to, co zdecydowanie wypada na plus to fakt, że wiele ze starć z bossami to tak naprawdę połączenie gry zręcznościowej niż ślepego nabijania obrażeń do zera. Najlepszym porównaniem może być fakt, że wiele z tych walk są pod względem skomplikowania podobne do chociażby starcia z Malthaelem z Reaper of Souls… tylko na nieco bardziej spektakularną skale. I trudno powiedzieć kto będzie miał w tym wypadku trudniej – czy gracze grający za pomocą klawiatury i myszki, czy gracze korzystający z padów. Mimo wszystko jednak czasy, gdy stało się w miejscu i naciskało prawy przycisk myszy, a później uciekało się na z góry upatrzone pozycje dawno minęły. Teraz tej zwinności trzeba zdecydowanie więcej, tak samo jak warto rozważnie dysponować dostępnymi unikami bez względu na klasę postaci.
Przebiłem się przez tę pierwszą warstwę Diablo IV, dotarłem do napisów końcowych i przyznam szczerze, że po raz pierwszy od dawna czułem, iż zagrałem w kawał świetnej gry i chcę więcej. Oczywiście, można byłoby tu wpisać proste „przecież to Diablo, musiało to tak się skończyć”, ale nie ukrywam, że po Diablo III miałem kolosalny niedosyt. Może właśnie dlatego te oczekiwania grają tutaj największą rolę, bo jakby nie patrzeć w stosunku do „czwórki” są one zdecydowanie mniejsze dzięki przeróżnym czynnikom i problemom poza samą grą. Być może również wypełnienie luki po Diablo II było zdecydowanie zbyt trudnym zadaniem dla „trójki”, bo jednak mierzenie się z legendą zawsze jest niewygodnym pojedynkiem. Nie mniej jednak powiem tak – jeśli Diablo IV miało być trzecią częścią cyklu, to jest spora szansa, że dałoby radę bez większych niedomówień. Klimat oraz ton opowiadanej historii jest zdecydowanie bliższy Diablo II, a cała reszta jest raczej dostosowaniem wszystkiego do dzisiejszych standardów w gatunku. Pozostaje tylko niepewność w kwestii sezonowych atrakcji, ale mimo wszystko ta pierwsza część rozgrywki związana z fabułą ma w sobie tyle zawartości, że niektórym dotarcie do kolejnej warstwy może trochę zająć.
Nie mniej jednak w przypadku tego, co można będzie ogrywać w ramach endgame mogę powiedzieć jedno – radosny grind przeplatany zbieraniem dodatkowych punktów uzbrojenia, mistrzostwa oraz zdobywaniem sławy w regionach, które dodatkowo nawiedzają dodatkowe demoniczne atrakcje. Nie ukrywam, że wciągnęło mnie dość mocno, chociaż również czuć to, iż od wejścia na trzeci poziom trudności zdobywanie poziomów doświadczenia mocno wyhamowuje. Na szczęście punkty mistrzostwa przydzielane są zdecydowanie częściej, więc to poczucie czekania na kolejny punkcik jest zdecydowanie mniejsze niż w przypadku ostatnich punktów umiejętności na wysokości 48-50 poziomu. Nadal jednak potrafią postawić wyzwanie, a dodatkowe miejsca związane z PvP oraz World Bossami sprawiają, że świat stale ewoluuje i tak naprawdę zawsze będzie coś do robienia z ciekawymi nagrodami do zgarnięcia.
To, co jednak rzuca się w oczy to fakt, że w pewnym momencie w zależności od aktywności pojawiają się pewne schematy działania wpisane w proceduralnie generowane lochy. To trochę tak, jak grając w Destiny 2 i biorąc udział w publicznym wydarzeniu wiecie, że wyląduje ten konkretny przeciwnik i do ukończenia wyzwania z wyższej półki trzeba zrobić to i to. W Diablo IV pojawia się bardzo podobny efekt, ale nie ma w tym nic złego z prostego powodu – część wydarzeń potrafi stawić czoła grając samemu, a niektóre lochy posiadając dobrze ograne zadanie potrafią zaskoczyć trudnymi przeciwnikami.
Z-ca Redaktora Naczelnego Gram.pl. Wielbiciel wyścigów, bijatyk i tych gier, które zasadniczo nikogo. To ja zacząłem ruch #GrajciewYakuzę. Po godzinach fan muzyki niezależnej i kuchni koreańskiej.
Najgorsza jest właśnie ta niepewność. Nie ma to jak grać w grę i zastanawiać się "ciekawe jak długo będzie taka dobra?" Oczywiście nastawianie się od razu na nieciekawą przyszłość jest złe, ale Blizzard ma zwyczajnie złą opinię.
Dlatego też w dużej mierze skupiłem się na czymś innym - jeśli miałbym grać w kampanię różnymi klasami tak jak za dawnych lat i bawić się w endgame bez tej otoczki sezonowej, to i tak bym grał podobnie jak grałem dużo w Diablo II.
Oczywiście zawsze z tyłu głowy mam to, że Blizzard potrafi aktualizacjami zaskakiwać wszystkich, ale koniec końców staram się po prostu być dobrej myśli.
beetleman1234
Gramowicz
31/05/2023 07:00
Najgorsza jest właśnie ta niepewność. Nie ma to jak grać w grę i zastanawiać się "ciekawe jak długo będzie taka dobra?" Oczywiście nastawianie się od razu na nieciekawą przyszłość jest złe, ale Blizzard ma zwyczajnie złą opinię.