Odnoszę wrażenie, że gatunek soulslike wymknął się spod kontroli i nie sposób już nad tym wszystkim zapanować. Czasem wystarczy lekko podkręcony poziom trudności, albo przewroty i kapliczki, by dana produkcja z miejsca została okrzyknięta takim mianem. Wiele niezależnych studiów romansuje z tym nurtem, starając się przemycić do swoich produkcji poszczególne mechaniki. To wszystko powoduje, że coraz ciężej jest w swoich growych wyborach polegać wyłącznie na tagu soulslike. Dolmen, autorstwa Massive Work Studio, na pierwszy rzut oka wydaje się być produkcją mocno zakorzenioną w gatunku, przez co może przyciągnąć uwagę wielu soulsowych wyjadaczy. Czy warto po nią sięgnąć?
Taktyka na Lovecrafta
Kolejną zachętą do przyjrzenia się Dolmenowi była zapowiedź fabuły inspirowanej twórczością H.P. Lovecrafta - mocno nadużywany w ostatnim czasie trik marketingowy. Projekt świata oraz warstwa fabularna prezentują się tutaj dość sztampowo, można wręcz stwierdzić, że generycznie. Opowieść zabierze nas na planetę Revion Prime, bogatą w tytułowy Dolmen. Są to kryształy o potężnej mocy, których umiejętne wykorzystanie pozwala na kontakt i podróże między wymiarami. Na planecie dochodzi do katastrofy, a naszym zadaniem jest odkrycie, co dokładnie się wydarzyło oraz zapobiegnięcie dalszym zagrożeniom.
Jak łatwo się domyślić, Revion Prime opanowane zostało przez żądne krwi monstra. Wcielając się w rolę wyszkolonego i zaprawionego w boju dowódcy zmierzymy się nie tylko z wszelakiej maści maszkarami, ale także z postaciami humanoidalnymi. Nie zabraknie tu więc plujących kwasem pajęczaków, wielkozębnych ogarów, pokrzywionych mutantów, czy wyposażonych w futurystyczne zbroje wojowników ninja. Muszę przyznać, że design gry nieszczególnie do mnie przemawia. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to wszystko już gdzieś kiedyś widziałem. W przypadku soulsów są to jednak kwestie drugorzędne, bo najważniejsza jest przecież rozgrywka.
Kotlet bez panierki i rozwodniony kompot
Twórcy z Massive Work Studio postawili sobie za cel stworzenie soulsów na małą skalę. W Dolmen znajdziemy wszystko to, co w innych przedstawicielach gatunku, ale skompresowane do skromnych rozmiarów. Dotyczy to dosłownie każdego elementu – ilości dostępnego uzbrojenia, umiejętności, opcji ataku, mechanik, liczby bossów, a nawet długości samej gry. Ja swoją przygodę z Dolmen skończyłem w mniej niż 12h, a warto zaznaczyć, że nie jestem soulsowym wyjadaczem, potrafiącym pokonać bossa samym wzrokiem.
Zabawę zaczynamy od samouczka, objaśniającego najważniejsze aspekty gry. Wyposażeni w broń białą mamy na podorędziu dwa rodzaje ataków – szybkie i silne. Do tego dochodzi możliwość ataku z wyskoku, która w moim przypadku – zdecydowałem się na wolną, ale mocarną broń dwuręczną – była całkowicie zbędna ze względu na zbytnią powolność. Ataki oraz uniki pochłaniają nam punkty z paska staminy, więc musimy unikać złapania zadyszki. Dostajemy również możliwość blokowania uderzeń, ale bossowie, czyli zdecydowanie najtrudniejsza grupa przeciwników, będą okładać nas nieblokowalnymi ciosami. Dlatego też szybko zaniechałem nauki parowania na rzecz skuteczniejszych uników.
Dolmen oferuje również możliwość korzystania z broni palnej, którą można traktować jako oręż poboczny. Jej przydatność jest jednak dyskusyjna. Obrażenia zadawane strzałami są zbyt małe, by zrobić wrażenie na standardowych przeciwnikach, nie wspominając o bossach. Za amunicję posłuży nam energia, trzeci obok zdrowia i staminy pasek, o który należy dbać. Ma on jednak więcej zastosowań. Pomaga nam doładować ataki wręcz, wzmacniając je o obrażenie od żywiołów. W przypadku korzystania z dwóch wyżej wymienionych opcji wykorzystana energia odnowi się z czasem. Sprawy komplikują się jednak, jeśli wykorzystamy ją do leczenia, gdyż wtedy spada do określonego poziomu, a odzyskać możemy ją poprzez wypicie mikstury lub walkę. Ciekawy pomysł, który w praktyce sprawdził się średnio ze względu na brak znaczącego przełożenia na rozgrywkę.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!