Hmm…
Pierwszemu sezonowi Wiedźmina od Netflixa daleko było do doskonałości. Growa trylogia od CD Projekt RED wyznaczyła pewne standardy jakości, do których produkcja Lauren S. Hissrich nie potrafiła nawiązać. Choć debiut był całkiem udany, co potwierdzają słupki oglądalności, to serial zmagał się z licznymi problemami. Przy produkcji drugiego sezonu naturalnym było, że pojawią się pytania, ale i wątpliwości, czy twórcy naprawią wszystkie niedoskonałości poprzedniczki, oferując produkcję taką, jaką Wiedźmin powinien być od początku. Bez trzech osobnych wątków opowiedzianych w niechronologiczny sposób, pozwalając historii na zarysowanie wiodącej linii fabularnej, która będzie również kluczowa dla rozwoju bohaterów. W końcu kwestie techniczne, które również nie przypadły do gustu wielu fanom Wiedźmina, żeby tylko wspomnieć o przeciętnych efektach specjalnych. Tym razem miało być lepiej i więcej, ale w bardziej skondensowany i przyjazny dla widza sposób. Po sześciu odcinkach udostępnionych do recenzji od Netflixa mogę potwierdzić, że Wiedźmin ma już teraz wszystkie atuty, aby stać się kultową pozycją fantasy na serialowej mapie.Jak pamiętamy z zakończenia pierwszego sezonu, zgodnie z proroctwem Geralt (Henry Cavill) napotkał na Ciri (Freya Allan) w lesie. Tułaczka dziewczynki wreszcie się zakończyła i przez chwilę mogła odetchnąć z ulgą przy swoim nowym obrońcy. Ale spokój nie trwa długo, gdy na szlaku zmierzającym do warowni Kaer Morhen, napotykają na opuszczoną wioskę. W pobliżu znajduje się dom starego przyjaciela Geralta, arystokraty Nivellena (Kristofer Hivju). Razem z Ciri udają się na spoczynek, odkrywając przerażającą prawdę o człowieku przemienionym w potwora oraz tragicznych wydarzeniach, które doprowadziły do opustoszenia wioski.
Początek drugiego sezonu jest niezwykle klimatyczny. Sceneria skąpanej w mroku wioski od razu budzi skojarzenia z horrorami. I to jest bardzo dobry trop, gdyż najwyraźniej taki był cel twórców, aby do serialu włączyć trochę gatunkowych elementów. Nie bez przyczyny potwór, z którym Geralt musi się zmierzyć w pierwszym odcinku ma ostre kły, potrafi błyskawicznie znikać, a do tego ma chętkę na trochę świeżej krwi. Gdy dodamy do tego grubą warstwę śniegu okalającą całą okolicę i ogromną, starą posiadłość, otrzymujemy odcinek pełen grozy, napięcia oraz tajemnicy. I choć w pierwszym epizodzie ponownie otrzymujemy poboczną historię, która nie wpływa na główną oś fabularną, to jest ona kluczowy dla rozwoju relacji Geralta i Ciri.
Ten sezon stoi pod znakiem zawiązywania więzi między dwójką głównych bohaterów. Nadaje to zupełnie innej dynamiki temu sezonowi, który staje się dużo bardziej intymny i osobisty. Geralt nie do końca potrafi odnaleźć się w roli ojca, ale postanawia ochraniać swoją córkę najlepiej, jak potrafi, czyli trenując ją w Kaer Morhen. Twórcy nie popełniają tu jednak błędów, wchodząc w pole minowe z wywieszoną tabliczką głoszącą: „Uwaga kapryśna nastolatka”. Ciri pomimo królewskiej krwi, nie zachowuje się jak księżniczka, zdając sobie sprawę ze swojego kiepskiego położenia. Po babce odziedziczyła również odwagę i nieustępliwość, będąc idealnym materiałem na wiedźminkę, a przynajmniej na wojowniczkę.Dzięki temu widzowie wraz z Geraltem nie są skazani na nastoletnie problemy i fochy dziewczyny. Postać Ciri została doskonale stworzona, która imponuje próbą dopasowania się do męskiego grona łowców potworów, ale pokazując również swoją wrażliwą stronę, szczególnie gdy w jej życiu pojawi się Triss. Dziewczyna próbuje nie być zależna wyłącznie od Geralta, ale musi polegać na jego sile i umiejętnościach. Jest to wszystko o tyle ważne, że niemal cały drugi sezon kręci się wokół tej postaci. Można nawet odnieść wrażenie, że Rzeźnik z Blaviken stał się więźniem wątku Ciri, tracąc własną autonomię, ale zdecydowanie przysłużyło się to historii, która angażuje od samego początku.