Najmniejszy z Avengersów powraca, aby stanąć naprzeciwko nowego wielkiego złoczyńcy. Oceniamy, czy to emocjonujący pierwszy pojedynek.
Jeden z wielu
Czwarta faza uniwersum Marvela nie należała do najlepszych. Fani superbohaterskiego świata mieli wiele powodów do narzekań, ale również zmartwień o przyszłe losy MCU. Choć studio nadal potrafiło stworzyć stojący na wysokim poziomie film, jak również zaskoczyć serialowymi produkcjami, to ciężko było nie odnieść wrażenie, że czwarta faza była jedynie przejściowa i uniwersum wróci na właściwe tory w piątej. Przynajmniej w założeniach, a Ant-Man i Osa: Kwantomania z potężnym Kangiem Zdobywcą miało być właściwym wstępem do drugiej sagi MCU. Rzeczywistość jednak szybko te plany zweryfikowała i trzecia część Człowieka-Mrówki pozostawia na tyle dużo do życzenia, ze ciężko rozpoznać w tym starego, dobrego Marvela.
Scott Lang (Paul Rudd) pełnymi garściami czerpie ze swojego życia jako członek Avengersów. Na ulicy spotykają go same uśmiechy, a jego książkowa autobiografia cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Jego życie po raz pierwszy od dawna zaczyna się układać. Próbuje również nadrobić stracony czas z nastoletnią córką Cassie (Kathryn Newton), która odziedziczyła po ojcu niezbędny do superbohaterskiej roboty altruizm, aktywnie walcząc o dobro każdego, kogo spotkały negatywne skutki „blipnięcia” Thanosa. Dziewczyna żywo zainteresowana jest również wymiarem kwantowym, który chce zgłębić za pomocą mapy umożliwiającej badanie najmniejszego ze światów, nie musząc się do niego przenosić. Przerażona projektem Cassie jest Janet (Michelle Pfeiffer), która przeżyła 30 lat swojego życia w tym nieprzyjaznym miejscu. Gdy Van Dyne niszczy urządzenie, to nagle się aktywuje, przenosząc Ant-Mana i resztę jego rodziny do wymiaru kwantowego. Tylko Janet zdaje sobie sprawę, co ich tam czeka i wie, że przed Ant-Manem i Osą (Evangeline Lilly) stoi niemal niewykonalne zadanie pokonania najgroźniejszego przeciwnika, z którym będą musieli się zmierzyć.
Marvel wychodzi naprzeciw oczekiwaniom wszystkich fanów MCU, którzy narzekali na filmy z czwartej fazy, które w żaden konkretny sposób nie rozszerzały superbohaterskiego uniwersum. I rzeczywiście, Ant-Man i Osa: Kwantomania naprawia ten problem, stając się pierwszym z filmów, który doprowadzi do wielkiej kulminacji z Kangiem piątej części Avengersów. Szkoda, że ktoś przy tym całym wstępie zapomniał, że każda produkcja studia mimo wszystko powinna być autonomicznym dziełem, w którym rozszerzanie uniwersum stanowi jedynie niewielką część. W pierwszych trzech fazach ten schemat działał bez większych zarzutów, ale tym razem Marvel wyraźnie zastosował złe proporcje, przez które ich najnowsza produkcja nie broni się przedstawioną historię, rozwojem bohaterów, czy nawet wprowadzeniem Kanga Zdobywcy, któremu daleko do potężnego i wzbudzającego grozę Thanosa.
GramTV przedstawia:
Jak pokazuje historia, Ant-Man najlepiej radzi sobie w mniejszych, bardziej przyziemnych opowieściach, w których nie ma ratowania świata, jak w pierwszej części przygód mrówczego superbohatera. Marvel na siłę próbuje zrobić z niego większego bohatera, niż w rzeczywistości jest i tym razem zamiast pozytywnego, zabawnego gościa, który nie zawsze idealnie sobie radzi z trudnościami, otrzymujemy najnudniejszą wersję Scotta Langa, którego jedynym zadaniem jest ochrona jego córki, przysparzającej mu sporo zmartwień. Marvel już teraz buduje podwaliny pod Młodych Avengersów, jak i w dalekosiężnych planach pod pokoleniową wymianę dotychczasowych gwiazd, więc sporo tu szkolenia dziewczyny na przyszłą Ant-Manównę.
Problem w tym, że Cassie nie jest ciekawą postacią. Dziewczyna nie ma zbyt wiele do zaoferowania, bo jej osobowość zbudowana jest na chwiejnych fundamentach, które mają jedynie podkreślać, jak silną jest kobietą. Kiepsko wypadają też jej relacje z innymi postaciami, co niespecjalnie dziwi, skoro reszta ma niewiele do roboty i tylko Janet jakoś wyróżnia się na tle innych, choć tylko w pierwszej, dużo lepszej połowie. Rozczarowuje też sam Ant-Man, który nie przechodzi żadnej drogi, chociaż jego życie po wydarzeniach z Kwantomanii powinno znacząco się zmienić, zamiast tego twórcy sami robią żart z tego, że Scott pozostał tym samym człowiekiem, którym był wcześniej.
Miałem nawet ochotę iść na to do kina, nowe rozdanie itd... ale niestety opinie które usłyszałem tylko potwierdziły moje obawy, że film jest słaby. Teoretycznie sam powinienem to ocenić, ale jestem na etapie gdy nie chce płacić Disneyowi (w formie biletu kinowego) za tworzenie badziewia.
- Kang, namaszczony jako nowy Thanos, po prostu nie ma ani charyzmy ani charakteru. Nie wiem czy to wina aktorów ale ani jeden ani drugi mnie nie przekonują
- przesyt głupkowatego humoru, którego kulminacją jest postać MODOKA. I tak wiem że filmy MCU zawsze charakteryzowały się głupkowatym humorem, ale potrafiły to dawkować i zręcznie wplatać między poważniejsze wątki. Z tego co usłyszałem postać te potraktowano bardzo niefajnie i bardzo mocno ją zmieniono względem oryginału
- doklejanie na siłę wątków - wątek rebeli w kwantowym świecie i rola w nim Janet wzięte z czapy
- wciąż tandetne CGI
- usilne wiązanie filmów z serialami z Disney+. Biorąc pod uwagę ich żenujący poziom naprawdę nie mam ochoty ich śledzić mimo że teoretycznie powinienem je oglądać żeby wiedzieć o co chodzi (tak jak to miało np. miejsce z WandaVision i Dr. Strange 2)