Adonis Creed powrócił do ringu, tym razem mierząc się ze swoją własną przeszłością. Oceniamy, czy stoczył udany pojedynek.
Braci się nie traci
Pierwsza część Creeda to jeden z najlepszych filmów sportowych w historii. Współczesne kino potrzebowało takiej produkcji, która nie byłaby biograficznym dramatem i mogła w zgodzie z duchowym swojego wielkiego poprzednika – Rocky’ego – zaproponować widzom nieco inne podejście, zarówno do gatunku, jak i boksu, który w ostatnim czasie nie radzi sobie zbyt dobrze, a przynajmniej przyćmiewany jest przez popularniejsze MMA. To właśnie Creedem Ryan Coogler dołączył do pierwszej ligi, którego Marvel szybko sobie zaklepało. Z kolei reżyser drugiej części, Steven Caple Jr. stanął za kamerą nowej części Transformersów. Czy więc taki sam los czeka Michaela B. Jordana, który z gwiazdy serii stał się również jej głównym twórcom? Obawiam się, że nie.
Adonis Creed (Michael B. Jordan) staje się niekwestionowanym mistrzem i jednym z najlepszych pięściarzy w historii boksu. Kolejne obrony pasa nie są już tak emocjonujące, więc sportowiec postanawia odwiesić rękawice na kołku i przejść na emeryturę. Po trzech latach nieobecności na ringu jest dobrze prosperującym promotorem, którego podopieczny, Felix Chavez (Jose Benavidez), zawalczy z Viktorem Drago (Florian Munteanu) o pas mistrza świata. Spokojne życie Creeda u boku żony Biancii (Tessa Thompson) i ich głuchej córki Amary (Mila Davis-Kent) zostaje zakłócone przez nagłe pojawienie się dawnego przyjaciela Adonisa. Damian Anderson (Jonathan Majors) powraca po kilkunastoletniej odsiadce, chcąc wykorzystać znajomość z emerytowanym mistrzem do wywalczenia walki o pas. Gdy wskutek brutalnej napaści zakończonej kontuzją wypada Drago, Creed postanawia zestawić Chaveza z Andersonem. Adonis nie zdaje sobie jednak sprawy, że rozpocznie to serię dramatycznych zdarzeń, które zmuszą go do powrotu do ringu i walki o kolejne mistrzostwo.
GramTV przedstawia:
Creed dojrzał już na tyle, że nie potrzebuje u swojego boku Rocky’ego. Decyzja o zrezygnowaniu z Sylvestra Stallone’a była jak najbardziej dobra. Tym samym postać Adonisa mogła samodzielnie przejąć stery nad serią, tworząc swoją własną legendę, nie muszą już polegać wyłącznie na kultowości swojego mentora. Chyba najlepszym wyznacznikiem jest fakt, że w ogóle nie czuć, że Rocky’ego jakkolwiek brakuje, tym bardziej, że w dwóch częściach seria potrafiła określić swój własny unikatowy styl, który nie powielał rozwiązań znanych z Rocky’ego. Ale tak się jednak niefortunnie złożyło, że właśnie w filmie, w którym brakuje Sly’a, zabrakło również charakteru, bez którego trzecia część Creeda zwyczajnie rozczarowuje.
Ciężko jednak nie docenić świetnego początku, który szykuje widza na najlepszą odsłonę Creeda.Spokojne tempo pozwala poznać zarówno wątek skomplikowanej przeszłości Adonisa i wspólnej historii z Damianem, jak i jego matki, za wszelką cenę próbującej uchronić syna przed błędami, czy też rodzinnych problemów, szczególnie z młodą Amarą, która marzy o pójściu w ślady swojego ojca. Michael B. Jordan świetnie sobie poradził z rozrysowaniem wszystkich wątków, które wzbogacają nie tylko film, ale przede wszystkim samą główną postać, pokazując ją z różnych perspektyw. Dlatego ciężko mi zrozumieć, jak to wszystko mogło z impetem legnąć w gruzach, jeszcze przed zakończeniem pierwszej połowy Creeda III.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!