Moda, pieniądze, władza, żądze, zdrady, przyjaźnie, styl, przeciwności losu. A do tego niestety urwane wątki, brak chemii i mało wdzięczny materiał źródłowy. Witajcie w Domu Gucci.
Moda, pieniądze, władza, żądze, zdrady, przyjaźnie, styl, przeciwności losu. A do tego niestety urwane wątki, brak chemii i mało wdzięczny materiał źródłowy. Witajcie w Domu Gucci.
Ridley Scott pozazdrościł Patrykowi Vedze i postanowił zalać nas w tym roku swoimi produkcjami. No dobra, może „zalać” to sformułowanie nieco na wyrost, ale trzeba przyznać, że aż dwa poważne filmy od twórcy m.in. Obcego, to wydarzenie dosyć bezprecedensowe, szczególnie biorąc pod uwagę że reżyser ten nie wypuścił niczego do kin od 2017 (i powiedzmy sobie szczerze, Obcy: Przymierze i Wszystkie pieniądze świata raczej nie przeszły do historii kinematografii). Po świetnym Ostatnim Pojedynku, przynajmniej jeżeli wierzyć recenzji Radka, bo sam tego filmu nie widziałem, dostajemy inspirowany prawdziwymi wydarzeniami Dom Gucci. Czy leciwy już przecież wizjoner ma jeszcze w sobie na tyle ikry, żeby wypuścić dwa hity w jednym roku? Obawiam się, że…
Dobra, dobra, zanim przejdziemy do podsumowania, to muszę Was zamęczyć właściwą recenzją. Zacznijmy od tego czym jest Dom Gucci, bo zwiastuny były dosyć mylące. Z jednej strony można było się spodziewać, że to historia miłosna, z drugiej dramat, z trzeciej biograficzny, z czwartej film przekrojowy, łączący gatunki i opowiadający o wzlotach, upadkach, roztaczający życiową historię wedle chronologicznego porządku, niczym w Forrescie Gumpie (chociaż bez specyficznej, pudełkowej narracji). Najbliżej prawdzie będzie chyba do ostatniego z wymienionych, chociaż jest ona wyjątkowo krzywdząca dla kultowego dzieła z Tomem Hanksem w roli głównej, bo Domowi Gucci bardzo daleko do dzieła uniwersalnego. Stara się, pewne ramy zostają nakreślone, ale filmowi po prostu brakuje treści, wizji jak i potocznego „ładu i składu”.
Brutalna prawda jest też taka, że chociaż Dom Gucci promowany jest jako film o słynnej femme fatale, tak obraz nie oddaje zupełnie sprawiedliwości Patricii Reggiani, która była prawdziwą snobką i utracjuszką, w stopniu znacznie większym, niż ukazano to w filmie. Można nazwać ją postacią przez duże „P”, prawdziwą diwą, której łatwo nienawidzić, ale można się nią przecież zafascynować. To ona w wywiadach mówiła otwarcie, że „lepiej płakać w Rolls Royce’ie niż być szczęśliwym na rowerze” czy uskarżała się na obraźliwą propozycję chcącego się z nią rozwieść męża dotyczącą alimentów, która miała opiewać na ledwie 500 000 dolarów rocznie, równocześnie deklarując przy dziennikarce przeprowadzającej wywiad, że „nigdy nie pracowała i nie ma zamiaru teraz tego zmieniać”.
Nie do końca też podobał mi się sposób prowadzenia fabuły. W założeniach skupiać się ona miała na rodzie Guccich przez pryzmat życia wspomnianej Patricii Reggiani, która była outsiderką, jednak w pewnym momencie stanowiła dominującą figurę na rodzinnej szachownicy, przede wszystkim ze względu na wpływ, jaki miała na Maurizio Gucciego, postać zdecydowanie najinteligentniejszą ze wszystkich aktualnie odgrywających rolę w modowym biznesie. Problemem jest fakt, że wiele wątków urywa się, a twórców nie stać nawet na najbardziej szczątkowe wyjaśnienie. Innym razem trudno jest zaakceptować sposób zaprezentowania danych wydarzeń, wskutek czego widz musi sobie dopowiadać pewne elementy, pozostając bez wskazówek co do pierwotnych przyczyn. Zdarzają się filmy, w których jest to celowym zabiegiem, ale Dom Gucci do nich nie należy. To po prostu złe scenopisarstwo.
Dodatkową bolączką jest fakt, że brak jest jakiejkolwiek chemii pomiędzy aktorami odgrywającymi główne role. Lady Gagę i Adama Drivera ewidentnie nie łączy absolutnie nic. Nie chodzi tylko o nich, ale brak jest wiarygodnych relacji również pomiędzy szeregiem innych par. Najlepiej w tym zestawieniu wypadają Al Pacino i Jared Leto jako jego syn. Żeby być sprawiedliwym, jest w Domu Gucci jeszcze parę innych elementów które grają. Jeżeli wziąć pod lupę grę aktorską każdego z aktorów z osobna, to okazuje się, że radzą sobie dobrze. Nie można też odmówić uroku scenom z włoskich miasteczek, willi czy z pokazów i salonów mody.
Nie. Odpowiedź na pytanie z końcówki pierwszego akapitu brzmi „nie”. Niestety, ale Dom Gucci to film co najwyżej przeciętny. Nie jest zły, ale w kategorii modowych olśnień już lepiej wypada tegoroczna Cruella (której największą bolączką był fakt, że uparto się aby stanowiła prequel 101 Dalmatyńczyków). Nie trzyma też w napięciu, olśniewa naprawdę okazjonalnie, a brak chemii stanowi ostatni gwóźdź do trumny na wieku której widnieje okrutny wyrok. Przeciętność. Przymiot którym rodzina Gucci szczerze gardziła.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!