Nowa część Indiany Jonesa właśnie trafiła do kin. Oceniamy, czy warto wybrać się w tę ostatnią przygodę z popularnym archeologiem.
Archeolożka, profesor i nazista wchodzą do baru…
Helena to naprawdę dobrze napisana i jeszcze lepiej zagrana postać. To równorzędna bohaterka do Indiany Jonesa, która jednak nie przyćmiewa tytułowej postaci, ale wchodzi z nią w odpowiednią synergię, w której nawzajem się uzupełniają. Zresztą Helena ma coś w sobie z Indiany Jonesa, będąc bardziej jego przeciwieństwem, a nie zwykłą kopią. Phoebe Waller-Bridge wnosi do filmu wiele energii, na której korzysta Harrison Ford, który w ich wspólnych scenach zdaje się być bardziej żywszy, chcąc dorównać młodszej koleżance z planu, nie dając jej się zepchnąć na dalszy plan.
Wieku nie da się jednak oszukać i Harrison Ford nie najlepiej radzi sobie już w scenach akcji. Wyraźnie widać, gdzie zastąpiono go dublerem, a gdzie sam występował w niektórych ujęciach. Ale aktorowi absolutnie nie można odmówić wielkiej charyzmy, która wciąż magnetyzuje, nie pozwalając odwrócić wzroku od ekranu. Chociaż zmarszczek przybyło, a siwizny nie dałoby się oszukać żadną farbą do włosów, to pod tym wszystkim wciąż kryje się ten sam Harrison Ford, co te czterdzieści dwa lata temu. Wyraźnie widać to w scenach rozgrywających się w przeszłości, gdzie aktor został cyfrowo odmłodzony. Komputerowa wersja Forda wygląda świetnie, gdy jego twarz się nie rusza. Gdy jednak ma do wypowiedzenia dialogi lub zagrać coś mimiką, wyraźnie widać, że coś tu jest nie tak, a widz zastanawia się, jaki pradawny artefakt za to odpowiada. Technologia wciąż nie jest doskonała i sceny z „komputerowym” Harrisonem Fordem bardziej przypominają przerywnik filmowy z gry. Imponujący, ale ta niemal dwuipółgodzinna cut-scenka nie chce się skończyć, abyśmy mogli złapać za pada i samemu pokierować Indym.
GramTV przedstawia:
Najgorsze wrażenie z całej obsady robi Mads Mikkelsen. Jego Jürgen Voller pozbawiony jest osobowości, będąc tak archetypicznym złoczyńcą, jakiego dało się tylko stworzyć. To szwarccharakter wyjęty wprost z filmów o Jamesie Bondzie z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Fatalnie wypadają też jego sojusznicy, na czele z Boydem Holbrookiem, który również nie ma tu za bardzo nic do grania. Przez to wszystko ciężko się do końca zaangażować w nową przygodę Indiany Jonesa, gdy z jednej strony mamy trochę świeższe podejście do kina nowej przygody, a z drugiej film prezentuje nam antagonistę, który nawet w Poszukiwaczach zaginionej Arki nie zrobiłby na nikim żadnego wrażenia.
Dla Indiany Jonesa to pożegnanie, a jest ono lepsze niż Królestwo Kryształowej Czaszki. Piąta część serii ma sporo problemów, szczególnie z logiką niektórych wydarzeń, mnóstwem głupotek fabularnych, wspomnianym wyżej złoczyńcą, czy zakończeniem, które z pewnością podzieli widzów, ale Harrison Ford i Phoebe Waller-Bridge tworzą idealny duet, a scenom akcji nie można odmówić widowiskowości godnej największych blockbusterów. Mogło być lepiej, bardziej charakternie, z pazurem i domieszką autorskości, co mogłoby sprawić, że o Indianie Jonesie i artefakcie przeznaczenia pamiętalibyśmy jeszcze za dziesięć lat. A tak otrzymaliśmy miły rozrywkowy film, który nie pozostanie na długo w pamięci. Ale może to i lepiej.
Nie wiem o co tym gościom w komentarzach niżej chodzi. Jestem turbo fanem całego ‚uniwersum’ i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że reżyser dowiózł tytuł godny Indiany.
MisioKGB
Gramowicz
11/07/2023 20:08
Dzisiaj byłem w kinie i jak dla mnie kapitalne pożegnanie z seria. Świetna gra Forda, ciekawa fabuła, klimatyczne miejscówki. Tytułowy artefakt mega wpasował się w klimat kultowego kina nowej przygody. Humor tez był, a sceny akcji naprawdę świetne. Jak dla mnie o wiele lepsza cześć niż ostatnia. Daję spokojnie 9/10 i polecam obejrzeć. Świetnie się bawiłem 😁
Anik
Gość
09/07/2023 19:21
Disneyowski plastik, ostatnie pół godziny ciekawe lecz zepsute badziewną końcówką. Ogólnie nuda.