Wymień jednego zawodnika, a zmienisz całą drużynę
Gdyby przyznawano Oscary dla mniej potrzebnego filmu, za bieżący rok nagrodę bez wątpienia zgarnęłaby druga część Kosmicznego meczu. Rozumiem, że Warner Bros. potrzebowało wskrzesić nieco zapomniane przez widownię Zwariowane melodie z Królikiem Bugsem i Kaczorem Daffym na czele, ale z pewnością były ku temu lepsze sposoby, niż odwoływanie się do filmu z dzieciństwa dla wielu obecnych dwudziesto- i trzydziestolatków. Tym bardziej szkoda, że wytwórnia wolała zrobić sobie laurkę, zamiast stworzyć prawdziwe nostalgiczną przygodę dla starszych widzów, która wprowadziłaby nowe pokolenie w niezwykły świat animków i koszykówki. Kosmiczny mecz: Nowa era to antyreklama tego pięknego sportu, jednej z najlepszych grup animowanych postaci i samego LeBrona Jamesa. Trzymajcie się od tej produkcji z daleka.LeBron James jest największą gwiazdą NBA i pragnie zaszczepić w dwójce swoich synów tę samą pasję do kosza, którą on sam posiadał w dzieciństwie. Jednak młodszy z braci Dom (Cedric Joe) jest świetnym programistą, który samodzielnie tworzy grę o koszykówce. Marzy o letnim obozie dla graczy, zamiast godzinami szlifować swoje umiejętności rzucania do kosza. Podczas odwiedzin w siedzibie Warner Bros., wraz z ojcem zostaje porwany przez nikczemny algorytm zwany Al-G Rhythm (Don Cheadle), który pragnie sławy porównywalnej do tej, którą ma LeBron. Wyzywa koszykarza na mecz, wykorzystując przy tym grę stworzoną przez Doma, jego samego manipulując, aby udowodnił ojcu swoją wartość. James zostaje wysłany do krainy Zwariowanych melodii, w której spotyka Królika Bugsa. Razem wyruszają do najróżniejszych cyfrowych światów, aby odnaleźć pozostałe animki i pokonać groźny Goon Squad. Ważą się losy nie tylko LeBrona i jego rodziny, ale również wszystkich jego fanów, którzy nie powrócą na Ziemię, jeżeli Tune Squad przegra.
Naprawdę nie róbcie sobie tego. Rozumiem, że niektórzy widzowie będą chcieli sprawdzić, jak nowa część ma się do starej, ale lepiej powtórzyć film z 1996 roku, niż cierpieć na sali kinowej przez niemal dwie godziny. W Kosmicznym meczu: Nowej erze nie ma absolutnie nic, za co publiczność pokochała pierwszą odsłonę, chociaż film często nawiązuje do poprzedniczki. Nie broni się nawet jako osobna produkcja, ponosząc porażkę na dosłownie każdym polu. Nie dostarcza rozrywki starszym widzom, dla których nie przygotowano żadnych atrakcji, jak miało to miejsce w poprzedniej części. Nie będzie bawić nastolatków przez zbyt dużą ilość głupkowatego humoru spod znaku Zwariowanych melodii. W końcu nie spodoba się dzieciom, dla których fabuła jest zbyt poważna, a otoczka za mroczna.Twórcy wyraźnie próbowali uszczęśliwić każdą grupę wiekową, więc ostatecznie drugi Kosmiczny mecz okazuje się filmem dla nikogo. Jeszcze na etapie przedprodukcji popełniono wiele błędów. Chociażby w umiejscowieniu historii w cyfrowym świecie biblioteki filmów Warner Bros., uczynieniem głównego antagonisty zbuntowaną sztuczną inteligencją oraz w samym meczu, który ma tyle wspólnego z koszem, co ping-pong z tenisem. Jest to wszystko dodatkowo rozczarowujące, bo dałoby się uratować ten film. Może nie stworzyć dobrą produkcję, ale przynajmniej jakąś, która by nie żenowała każdą pojedynczą sceną. W wielu miejscach widać przebłyski czegoś lepszego, na czym można było zbudować dobre fundamenty, ale albo sami twórcy, albo decydenci wytwórni za każdym razem to zaprzepaścili, podążając najgorszą z możliwych ścieżek.