Kolejny aktorski remake Disneya i znów te same błędy. Oceniamy, czy w nowej wersji Małej Syrenki są chociaż jakieś dobre elementy.
Wypuścić krakena
Disney już od ponad dziesięciu lat regularnie dostarcza nam kolejnych swoich aktorskich remake’ów klasycznych animacji. Większość z nich ciężko uznać za udane, a lista zarzutów wobec nich jest zawsze taka sama. Najwięcej krytyki spada na samą realizację, a konkretniej przez nieuzasadnioną pogoń za realizmem, który po drodze gubi całą magię, jaką Disney zachwycał kolejne pokolenia dzieci. Nawet wielokrotnie można popełniać te same błędy, ale w którymś momencie wytwórnia musi w końcu zrozumieć, że obrana przez nich droga nie jest dobra i przynosi więcej szkód, niż pożytku. Czas najwyższy, aby Disney znów zaczął zachwycać, zamiast do znudzenia podawać widzom ten sam pozbawiony sensu korporacyjny produkt, w którym zmieniają się tylko bohaterowie i lokacje. Szkoda, że ta rewolucja nie dokonała się przed Małą Syrenką, która zatrważa wieloma nieudanymi elementami, pozostając daleko w tyle za animowanym oryginałem.
Ariel (Halle Bailey) to ciekawa ludzkiego świata nastoletnia syrena, która wiecznie sprawia kłopoty swojemu ojcu Trytonowi (Javier Bardem). Gdy pewnej nocy ratuje przed utonięciem księcia Eryka (Jonah Hauer-King), jej życie całkowicie się zmienia. Zauroczona przystojnym chłopakiem syrena pragnie odnaleźć swojego ukochanego, ale z rybim ogonem i sprzeciwem ojca jest to wykluczone. Arielka zostaje skuszona przez morską wiedźmę Urszulę (Melissa McCarthy), oddając jej swój głos w zamian za nogi. Dziewczyna zostaje przez wiedźmę oszukana i ma zaledwie trzy dni, aby rozkochać w sobie księcia i ten pocałunkiem odczynił zły urok. Jednak zadanie będzie trudniejsze, niż się wydaje, gdyż Eryk poszukuje swojej wybawicielki po pięknym głosie, który wcześniej słyszał.
GramTV przedstawia:
Mała Syrenka przedstawia z grubsza tę samą historię, którą znamy z animowanej wersji. Twórcy nie pokusili się o większe zmiany, chociaż wyraźnie widać, że mieli ku temu zakusy. Najbardziej widać to w wątku Eryka, który jak szybko się rozpoczyna, tak błyskawicznie kończy. Młody księżę, podobnie jak Arielka, rwie się do przygody, lepiej czując się wśród załogi wilków morskich, niż w pałacowych komnatach. Bohater otrzymał nawet własną piosenkę, która jednak niewiele wnosi do całości i w mgnieniu oka kończy wątek uwolnienia się spod oków oczekiwań matki i przypisanej mu roli. Co prawda mielibyśmy powielenie tego, o czym Mała Syrenka w zasadzie opowiada za sprawią Arielki, ale to zawsze druga perspektywa, która nadałaby Erykowi nieco większe znaczenie i wzmocniłoby więź z syrenką, którzy okazaliby się „ulepieni z tej samej gliny”.
Twórcy sztywno trzymają się materiału źródłowego, nie kusząc się na żadne szaleństwa, a już tym bardziej odstępstwa od schematów i klisz, które znamy z poprzednich aktorskich remake’ów Disneya. Mimo to film jest prawie godzinę dłuższy od animowanej produkcji, ale dodatkowego czasu nie udało się wykorzystać. Mała Syrenka ma bardzo męczące, powolne tempo, szczególnie w dużo gorszej pierwszej połowie, w której poznajemy podwodny świat. Na szczęście twórcy wsłuchali się w głosy widzów i podkręcili nieco kolory, dzięki czemu głębiny nie są tak szare, nudne i dołujące, jak na zwiastunach, czy innych materiałach promocyjnych. Nie oznacza to jednak, że jest tam jakiekolwiek życie.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!