Ulubieniec Ameryki w roli gburowatego sąsiada stroniącego od ludzi? To oznacza zaskakujący remake szwedzkiego hitu z Tomem Hanksem.
Samozwańczy stróż osiedlowy
Tom Hanks zbił swoją aktorską karierę na graniu prawych i sprawiedliwych postaci, które ocieplały wizerunek przeciętnego Amerykanina. Aktor stał się ulubieńcem publiczności, gwarantem dobrej rozrywki i najwyższej jakości, niezależnie czy grał w komediach romantycznych, czy historycznych dramatach. Dlatego ostatnie role Hanksa mogą zaskoczyć niejednego widza, który ma okazję zobaczyć, jak radzi sobie w zupełnie innych kreacjach. W Elviie wcielił się w Pułkownika Tom Parker, antagonistę głównego bohatera, który sprawiał wrażenie przyjaciela muzyka, aby przez lata wykorzystywać go do cna. Z kolei w Mężczyźnie zwanym Otto aktor zagrał zgorzkniałego starszego mężczyznę, którego nikt nie chciałby mieć za sąsiada. Dosyć oryginalny dobór ról, gdy raptem dwa trzy wcześniej Hanks wcielił się w kultowego Freda Rogersa. Czy więc ulubieniec Ameryki przekonująco wypadł w kolejnej roli zrywającej z jego dotychczasowym wizerunkiem?
Historia opowiada o Otto Andersonie (Tom Hanks), samotnym mężczyźnie, który pół roku wcześniej stracił swoją ukochaną żonę (Rachel Keller). Bezdzietny mężczyzna, który co rano robi obchód niewielkiego osiedla składającego się z bliźniaków, pilnuje porządku, aby nikt obcy nie zakłócał mieszkańcom spokoju, postanawia pewnego dnia popełnić samobójstwo. Ale odebranie sobie życia okazuje się zadaniem niezwykle trudnym. Realizację ostatniej woli Otto przerywa nagłe pojawienie się nowych sąsiadów. Energiczna i troskliwa Marisol (Mariana Treviño) szybko zaprzyjaźnia się ze starszym mężczyzną. Pomimo napotkania na swej drodze innych wyjątkowych osób, a nawet staniem się lokalnym bohaterem, Otto nie widzi sensu w dalszym życiu. Jednak coś za każdym razem powoduje, że mężczyzna nie może odejść z tego świata na własnych warunkach. Wkrótce Otto przekona się, że wciąż ma dla kogo żyć i utrata żony nie musi oznaczać również jego końca.
GramTV przedstawia:
W przeciwieństwie do szwedzkiego oryginału Mężczyzna zwany Otto jest mniej czarną komedią, a bardziej pełnoprawnym dramatem połączonym z nurtem feel-good movie. Kolejne perypetie związane z nieudanymi próbami samobójczymi głównego bohatera nie bawią tak, jak w Mężczyźnie imieniem Ove, pomimo sporej wierności z nominowanym do Oscara filmem. Amerykańska wersja jest dużo bardziej na serio, ale pomimo sporych pokładów dramatyzmu, w gruncie rzeczy to tylko trochę dołujący film, który na końcu przeradza się we wzruszającą odę do życia. Ile to już było historii o starszych mężczyznach, którzy po stracie ukochanych nie potrafili na nowo ułożyć swojego życia? Mężczyzna zwany Otto stara się jak może, aby nie powielać schematów, nie idąc na łatwiznę i starając się za wszelką cenę nie popaść w tani melodramatyzm.
Duża w tym zasługa pobocznych wątków, w tym gentryfikacji osiedla, nieuczciwych firm od nieruchomości, sprzedaży danych osobowych, a nawet tematów LGBT+, czy ludzkiej znieczulicy, która w obliczu tragedii popycha ludzi do sięgnięcia po telefon, a nie po pomoc dla poszkodowanego. I fakt, że twórcy to wszystko załadowali do filmu bez żadnej subtelności, waląc widzów łopatami po głowach, odbiera sporo ze znaczenia każdej poruszanej problematyki, ale wciąż stanowi miłe urozmaicenie, które buduje obraz tytułowego bohatera, jako osoby, którą każdy chciałby mieć u swojego boku, a nie jedynie zrzędliwego sąsiada.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!