Nie od dzisiaj wiadomo, że najlepsze interesy robi się cudzym kosztem. A jak weźmie się za to prawdziwa “boss bitch” to nie ma zmiłuj.
Nie od dzisiaj wiadomo, że najlepsze interesy robi się cudzym kosztem. A jak weźmie się za to prawdziwa “boss bitch” to nie ma zmiłuj.
Kto kojarzy Amy Dunne z Zaginionej dziewczyny, ten wie jak pozory potrafią mylić, zwłaszcza kiedy w rolę słodkiej uśmiechniętej blondynki wciela się Rosamund Pike. 42-letnia Brytyjka potrafi uwieść śnieżnobiałym uśmiechem, idealnie ułożonymi włosami i nienaganną stylizacją, ale nawet średnio uważny widz po niedługiej chwili dostrzega w jej oczach pazur i bezwzględność. Dysonans jaki tworzą wizerunek i czyny filigranowej, pięknej kobiety, stanowią o sile O wszystko zadbam. Film ma swoje lepsze i gorsze strony, rozwija się w różnym tempie, w różnych kierunkach i z różnym skutkiem, ale trzeba przyznać, że odtwórczyni głównej roli niezmiennie błyszczy.
Bohaterką O wszystko zadbam jest Marla Grayson, pełniąca rolę opiekuna prawnego. Instytucja ta obecna jest również w Polsce, chociaż z reguły w pierwszej kolejności ustanawia się kuratora (który nie ma aż takiej władzy). Opiekunami prawnymi w Polsce są zresztą w pierwszej kolejności najbliżsi krewni. Najwyraźniej w amerykańskim systemie sprawiedliwości wygląda to nieco inaczej, bo po tym jak lekarka rodzinna (zaprzyjaźniona i opłacana przez Marlę) kieruje do sądu wniosek w sprawie któregoś ze swoich sędziwych podopiecznych, ten szybko procedując daje głównej bohaterce prawo do niemalże nieograniczonego decydowania za osobę ubezwłasnowolnioną w każdej możliwej kwestii. Co mnie w tym wypadku zszokowało, to kolejna odrębność między polskim a amerykańskim systemem prawnym - nad Wisłą nie byłoby żadnej możliwości, żeby sąd kogoś ubezwłasnowolnił bez przesłuchania delikwenta w towarzystwie biegłych i prokuratora, który również czuwa nad prawidłowością procedury. No cóż, nie pierwszy raz przekonuję się, że Stany Zjednoczone to najbogatszy kraj trzeciego świata.
Wracając do sedna - różnymi sposobami Marli udaje się pozyskiwać kolejnych “wychowanków”, których w pierwszej kolejności umieszcza w domu opieki (z dyrektorem rzecz jasna również pozostaje w przyjaźni i go opłaca), po czym przystępuje do oskubywania takiego delikwenta do cna. Przetrzepuje rzeczy osobiste, wynajduje ukryte konta oszczędnościowe czy pakiety akcji które następnie spienięża i w różny sposób je upłynnia (na przykład na dodatkowe “niezbędne” usługi opiekuńcze czy rehabilitacyjne, których wykonanie kwitują kolejni wtajemniczeni). Wreszcie Marla trafia na Jennifer Peterson, która zdaje się być idealną, nieco już zniedołężniałą ofiarą i zarazem dobrze utuczoną świnką skarbonką, z której będzie spory zysk. Problem pojawia się, kiedy okazuje się, że ostatnia “wychowanka” powiązana jest z dosyć nieprzyjemnym towarzystwem w postaci lokalnych gangsterów. I nie mówię tutaj o drobnych dilerach, sprzedających crack na rogu ulic w słabej dzielnicy, tylko naprawdę wrednych i mających szerokie plecy typach w garniturach.
O wszystko zadbam tak naprawdę podzielone jest na dwie części. Pierwsza połowa filmu stanowi rodzaj kina moralnego niepokoju, krytyki dzikiego kapitalizmu, drapieżnej etyki (a raczej jej braku). Jonathan Blakeson, scenarzysta i reżyser w jednej osobie, pochyla się nad tym, jak łatwo przychodzi zdeterminowanym jednostkom wykorzystywanie systemu zbudowanego na założeniu dobrej woli, ale przede wszystkim jak łatwo nam przychodzi relatywizowanie i usprawiedliwianie osób, które prą do szeroko rozumianego “sukcesu”, czy to w postaci władzy nad drugim człowiekiem, czy to w postaci wielkiej fortuny, niezależnie od tego ile osób skrzywdzą po drodze. Teoretycznie już po pierwszych kilkunastu minutach filmu powinniśmy pałać awersją do głównej bohaterki, a jednak z jakiegoś powodu jej kibicujemy, a przede wszystkim rozumiemy. Wszyscy przecież chcemy tego samego. Wolności, jaką w późnym kapitalizmie dają przede wszystkim ogromne pieniądze.
Druga połowa filmu jest nieco gorsza, bo twórcy próbują przejść płynnie w thriller czy nawet kryminał, z czego niewiele wychodzi. Pomimo tego, że w pewnym momencie trup i przemoc ścielą się dość gęsto, a twórcy próbują roztoczyć przed widzem atmosferę walki o życie, to nie czułem tego klimatu. Możliwe, że to z uwagi na umiarkowanie udanego Petera Dinklage’a, który z niewielkim sukcesem wciela się w postać bossa mafii, Romana Lunyova, a może to kwestia trudności w przełamaniu konwencji, która wcześniej bardzo mocno oparta była o puszczanie oka do widza. Najlepiej bawiłem się na początku i samej końcówce, kiedy to twórcy serwują nam znany i lubiany motyw genialnego planu i bezczelnego wykonania, trochę niczym z filmów z serii Ocean’s.
Odrobina narzekania zawarta w poprzednim akapicie nie zmienia postaci rzeczy. W ostatnich scenach reżyser pozostawia nas z pytaniem, czy aby cały film nie miał na celu udowodnić nam samym, że gdybyśmy tylko mieli odwagę, to byśmy nie zachowywali się równie paskudnie co Marla, co doceniam, bo lubię przewrotne zakończenia. A postać rzeczy jest taka, że O wszystko zadbam to bardzo dobry film. Do znakomitego brakuje mu pazura i więcej błyskotliwości w humorze i wyraźniejszego kontekstu społecznego, niemniej to wciąż bardzo dobre kino. Bardzo cieszy mnie, że takiej jakości obrazy lądują prosto na streamingach. Szukajcie go na Netfliksie.