Thriller psychologiczny od Netfliksa robi świetne wrażenie, pod warunkiem że nie myślimy o nim za długo. I lubimy nie wiedzieć o co w filmie do końca chodziło.
Thriller psychologiczny od Netfliksa robi świetne wrażenie, pod warunkiem że nie myślimy o nim za długo. I lubimy nie wiedzieć o co w filmie do końca chodziło.
Przełom lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Dziwny czas dla całego świata, kiedy to królowała myśl, spopularyzowana przez amerykańskiego politologa Francisa Fukuyamę, że historia właściwie dobiegła już końca, ostateczną formą do jakiej zmierzają wszystkie społeczeństwa jest demokracja liberalna, a ludzkość czeka jedynie coraz szybszy rozwój, bogacenie się, spokojna eksploracja kosmosu i zabawa nowymi gadżetami. Ignorowano pokrzykiwania sceptyków, którzy wskazywali na nierozwiązane stare i powstające nowe problemy. Ignorowano biednych, zagubionych, przegranych, słabych. Kult neoliberalizmu miał się w najlepsze, a w Polsce jakakolwiek krytyka transformacji ustrojowej była uznawana za niesmaczne jątrzenie i popadanie w populizm, względnie resentyment komunistyczny. To było tuż przed atakami na World Trade Center, przed wojną z terrorem, która wzbudziła poczucie zagrożenia w całym “rozwiniętym” świecie. To było zanim zorientowaliśmy się w problemach, jakie mogą tworzyć nowe technologie, przed cyber-bullyingiem, wyciekami danych, alienacją społeczną. A raczej zanim zgodziliśmy się to wszystko zobaczyć, bo były osoby, które chciały mówić już wcześniej. Takie jak Sebastian, główny bohater Prime Time.
Film zaczyna się jak każdy dobry thriller, czyli od trzęsienia ziemi. Młody, szczupły człowiek w czapce z daszkiem wchodzi w sylwestrową noc do siedziby telewizji, po czym posługując się krótką bronią bierze dwóch zakładników - prezenterkę i ochroniarza. Szybko ujawnia swoje żądania - domaga się wpuszczenia na wizję. Oczywiście nie mija chwila, a na miejscu pojawiają się antyterroryści i negocjatorzy. Nikt nie chce tworzyć niebezpiecznego precedensu i dać maniakowi dostępu do największego w Polsce medium (to rok 1999/2000, o internecie jeszcze nikt na poważnie nie myślał), aczkolwiek z drugiej strony, skandal związany ze śmiercią pracowników w wyniku ataku szaleńca też nie będzie na rękę zarządowi telewizji. Mamy więc typowego “pata”.
Po niedługiej chwili okazuje się, że Sebastian to postać skomplikowana, a chęć wyjścia na wizję i wygłoszenia oświadczenia wynika z potrzeby, którą widz ma dopiero poznać. Z czasem pojawia się coraz więcej pytań, a Sebastian okazuje się być zupełnie niejednoznaczny - dostrzega to nie tylko widz, ale również jego zakładnicy. Widać, że jest wrażliwy, widać że jest inny, widać że był na swój sposób wykluczony. Jednocześnie twórcy pozostawiają dla widza mnóstwo niedopowiedzeń, którymi cały czas grają. W Prime Time równie ważne jak to co zostało powiedziane, jest to co zostało przemilczane. Momentami jest to drażniące, bo przybiera delikatnie protekcjonalną formę, aczkolwiek stanowi o charakterze filmu. Zastrzegam jednak, że nie wszystkim ta formuła będzie to odpowiadała.
Często polskim filmom zarzucam, że chociaż na poziomie koncepcyjnym są interesujące, tak twórcy wykładają się na etapie realizacji. Brakuje bądź to swobody tworzenia, bądź to warsztatu. Nie jest tak w przypadku Prime Time, który wydaje mi się jednym z lepszych technicznie polskich filmów ostatnich lat. Zaczynam też nieśmiało podejrzewać, że wreszcie skończyła się era tragicznego udźwiękowienia, bo to już któraś z kolei polska produkcja, w której rozumiałem wszystkie kwestie wypowiadane przez aktorów.
Bardzo lubię styl gry Bartosza Bieleni, chociaż z jego wypowiedzi w mediach społecznościowych można wywnioskować, że jest trochę bubkowaty. No, ale taki jest też urok polskich aktorów, zwłaszcza tych kształconych na prestiżowych uczelniach i wychowywanych w kulcie teatru oraz bohemy artystycznej (a trzeba wspomnieć, że Bielenia ukończył Akademię Sztuk Teatralnych w Krakowie). Boże Ciało to jeden z moich ulubionych filmów 2019 roku, nie tylko polskich, ale w ogóle, przy czym duża w tym była zasługa właśnie genialnego Bieleni (moja recenzja tutaj). Również w Prime Time młody aktor daje niesamowity popis, którym utwierdza mnie w przekonaniu, że moja wiara w nim pokładana nie jest bezpodstawna. O Bieleni będzie głośno jeszcze przez wiele lat, nic nie wskazuje na to, żeby osiadał na laurach.
Historia w Prime Time w pewnym momencie zaczyna tracić nieco na dynamice, skutkiem czego końcówka nie jest tak mocna, jak mogłaby być. Nie jest to też film dla wszystkich, o czym już wspomniałem. Szerokiemu gronu widzów może wydawać się niezrozumiały, pozbawiony treści, nieco pretensjonalny. Mi spodobał się jednak ze względu na uniwersalizm poprzez zabawę niedopowiedzeniami i trzymanie w napięciu przez zdecydowaną większość seansu. Nie jest to dzieło epokowe, ale na pewno przyzwoite kino. A do tego z Polski i dostępne od razu na Netfliksie.