Czasami doskonały świat przedstawiony zostaje przedstawiony w tak nieudany sposób, że ciężko aż nie westchnąć z rozczarowania. Tak jest niestety w przypadku obecnej już w kinach Reminescencji.
Czasami doskonały świat przedstawiony zostaje przedstawiony w tak nieudany sposób, że ciężko aż nie westchnąć z rozczarowania. Tak jest niestety w przypadku obecnej już w kinach Reminescencji.
Lisa Joy to scenarzystka i reżyserka, której w dużej mierze zawdzięczamy hitowy serial Westworld, z jego wszystkimi zaletami i wadami: z ciekawie wykreowanym, wielopłaszczyznowym światem i niebanalnie przedstawioną zasadniczą problematyką, jak również z nierówną kreacją postaci, które niemal po równi można podzielić na intrygujące i irytujące. Trochę podobnie jest z jej pierwszym filmem, który niestety dodatkowo cierpi przez szereg innych ułomności, a ponadto nie jest w stanie uratować swojej nieporadności serialową formułą, która daje twórcom wiele swobody w naprawianiu własnych błędów. O dziwo, chociaż film ma zdecydowanie więcej wad niż zalet, nie jest zupełnie pozbawiony uroku.
Świat po klęsce klimatycznej i wojnie z nią związanej nie jest już taki sam, jak ten który znamy dzisiaj. W niedalekiej przyszłości oceany pochłonęły dużą część zdatnych do zamieszkania terenów, generując konflikty i strumienie uchodźców. Główny bohater to Nick Bannister, który jest weteranem bliżej nieokreślonej wojny o granice, obecnie dorabiający sobie pozwalając ludziom przeżywać wybrane przez nich wspomnienia, a to dzięki specjalnemu urządzeniu które w połączeniu z iniekcją odpowiedniej substancji, pozwala im pogrążyć się w specyficznym śnie. Obsługujący maszynę może z kolei nagrywać i wyświetlać obraz z głowy pacjenta. W ten sposób Nick poznaje tajemniczą Mae, która pojawia się w jego gabinecie z pozornie błahym problemem zgubionych kluczy.
W świecie przedstawionym w Reminescencji jest poetyka tak silna, że wyprasza sobie wchodzenie w szczegóły. Dlaczego na przykład ludzie upierają się przy trwaniu na górnych piętrach samych centrów niegdysiejszych nadmorskich miast, co musi wiązać się z ogromnymi kosztami, zamiast po prostu udać się w głąb lądu? Nawet zupełne roztopienie się wszystkich lodowców spowodowałoby podniesienie się poziomu wody o jakieś siedemdziesiąt metrów. Ameryka faktycznie straciłaby swoje wschodnie wybrzeże i całą Florydę, aczkolwiek jej powierzchnia zmniejszyłaby się o zaledwie kilka procent. Maksymalnie dziwaczna jest też technologia, która wygląda jak połączenie mocnego sci-fi z jakimiś lampowo-neonowymi naleciałościami i przechowywaniem materiałów na nośnikach podobnych do klisz. Nie mówię już nawet o niedorzeczności systemu prawnego, który pozwala na dowód ze wspomnień danej osoby, ale już nie ze wspomnień osoby oglądającej te wspomnienia poprzez urządzenie do czytania wspomnień. Trochę mnie to drażniło, a nie jestem osobą, którą drażniłyby najbardziej absurdalne koncepcje (vide Snowpiercer), pod warunkiem zachowania pewnej koherentności.
Przez prawie dwie godziny Nick Bannister dryfuje przez ten ciekawy stylistycznie, chociaż zupełnie płaski świat, starając się rozwikłać pewną tajemnicę, jednocześnie borykając się z coraz bardziej chorobliwą fascynacją Mae. Wynika z tego fabuła, która wydaje się być posklejana z oderwanych od siebie segmentów, które są jedynie pretekstem dla pseudointeligenckich monologów głównego bohatera i generycznych wrzutek innych postaci na temat świata przedstawionego: odwołań do wojny i nierówności społecznych. Wszystko to zaprawione wątkiem romantycznym który momentami był tak żenujący, że zwijałem się w fotelu w pozycji „cringe-embrion”.
Całości nie ratuje specjalnie aktorstwo ani warstwa techniczna. Ta pierwsza po części wynika z dosyć kiepskiego castingu. Hugh Jackman próbuje grać złamanego weterana, ale stara się tak bardzo, że w zasadzie spłaszcza swoją postać do niemożliwości, sprawiając że jest po prostu irytująca. Nieco lepsza jest Rebecca Ferguson jako Mae, natomiast pozostałe dwie role drugoplanowe są po prostu kiepskie. Thandie Newton zagrała w filmie chyba tylko ze względu na współpracę przy Westworld, a Cliff Curtis wygląda jak wyjęty z niskobudżetowego serialu.
Reminejscencja cieszy mnie tym, że w Hollywood rośnie zainteresowanie klimatami neo-noir (czego dowodem niech będzie nadchodzący Batman z Robertem Pattisonem) i ciekawymi pocztówkami z dosyć oryginalnego świata. Ten świat może się podobać, dopóki go oglądamy a nie próbujemy zrozumieć czy się w niego wgłębić. Niestety, parę ładnych scenografii i niezła kolorystyka nie mogą skutecznie przykryć pęknięć i rys tego obrazu. Za dużo tutaj brakuje wszystkiego: budżetu, czasu, talentu, aby zrealizować tak ambitną wizję i nie mogę pozbyć się wrażenia, że historia lepiej sprawdziłaby się jako serial. No, ale scenarzystka/reżyserka miała parcie na wielki ekran, tak, że mamy co mamy.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!