Po pięciu miesiącach DC Comics powróciło wraz z nowym filmem. Oceniamy, czy druga część Shazama dostarcza taki sam poziom rozrywki, jak poprzedniczka.
Film DC numer 12
W momencie gdy Marvel przeżywa pierwszy poważny kryzys w piętnastoletniej historii istnienia swojego uniwersum, DC nie musiałoby się specjalnie starać, aby zachęcić widzów do swojego superbohaterskiego świata. Ale uniwersum DC ma swoje własne problemy, które nawarstwiają się od momentu istnienia, przez co w ostatnim czasie walka między Marvelem a DC przypomina raczej wyścig stetryczałych żółwi, niż widowiskowy i emocjonujący pojedynek superherosów. Miło jednak ze strony DC, że na porażkę MCU w postaci trzeciej części Ant-Mana, solidarnie odpowiedzieli swoją własną propozycją. Szkoda tylko, że padło akurat na drugą odsłonę Shazama, którego pierwsza część pozytywnie wyróżniała się na tle wszystkich produkcji z gatunku, bez względu na obóz. Niestety tym razem mowa wyłącznie o generycznym blockbusterze, który nie ma w sobie za grosz oryginalności.
Minęły dwa lata od pokonania Dr Sivana (Mark Strong), podczas których nowa rodzina Billy’ego Batsona (Asher Angel) z różnym skutkiem radzi sobie z najróżniejszymi zagrożeniami czyhającymi na mieszkańców Filadelfii. Ale Billy ma swoje własne problemy, jako że wkrótce kończy osiemnaście lat i nie będzie objęty już żadnym nadzorem, co oznacza, że w każdej chwili może zostać wykopany z zastępczej rodziny. Dlatego jako Shazam (Zachary Levi) chce spędzić każdą chwilę wraz ze swoimi obdarzonymi podobnymi mocami braćmi i siostrami. W międzyczasie do świata ludzi trafiają córki Atlasa, które chcą odzyskać moc ukradzioną ich ojcu i przywrócić swój świat do dawnej świetności. W tym celu zamierzają odszukać pradawny artefakt, po drodze pokonując Shazama i jego rodzinę.
GramTV przedstawia:
Nie rozumiem decyzji DC, aby porzucić wszystko, za co widzowie pokochali pierwszą część Shazama i zrobić z tego film dokładnie taki sam, jak każdy inny z ich uniwersum. Trochę ciemniejsza paleta barw, kilka mniej odniesień do popkultury i nikt by nawet się nie domyślił, że jest to film inny od wydanego w ubiegłym roku Black Adam. Pierwszy Shazam wyróżniał się przede wszystkim połączeniem typowego blockbusterowego kina superbohaterskiego z komedią z prawdziwego zdarzenia. Humor i familijna otoczka, która powodowała, że główny bohater był kimś normalnym, chociaż obdarzonym nadludzkimi mocami, sprawiało, że film stworzył swój własny, unikatowy styl. Dlatego jest to więc absurdalne, że gdy DC i Warner Bros. choć raz wyszło coś lepiej, niż Marvelowi, to w kontynuacji postanowili wyrzucić to do kosza i zrobić film niczym z generatora.
Druga część Shazama przeładowana jest akcją, nie dając swoim bohaterom choć chwili wytchnienia. Dopiero co uratowali dziesiątki osób z walącego się mostu, a już muszą ratować cały świat przed złymi siostrami z greckiej mitologii. I nawet, gdy przewijają się ciekawe wątki, jak chociażby strachu Billy’ego przed dorosłością i utratą rodziny, to twórcy nie poświęcają temu zbyt wiele czasu, aby w finałowej bitwie nagle powrócić do tego wątku, który nie ma w sobie żadnej emocjonalnej siły, ani tym bardziej znaczenia dla rozwoju bohatera i samej historii, która mogłaby podwyższyć stawkę wielkiego pojedynku. Niestety pozostała rodzina została potraktowana również po macoszemu i jedynie Freddy może liczyć na swój własny mały wątek, choć nie jest on szczególnie ciekawy i podobnie rozczarowuje brakiem jakiejkolwiek złożoności.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!