Dwie genezy w jednym
Jeżeli miałbym wskazać na najmniej obchodzący kogokolwiek film tego roku, bez wątpienia wybrałbym Snake Eyes. G.I. Joe to twór ubiegłego wieku, który nie potrafił przystosować się do nowych czasów, w których rządzą takie marki jak Avengersi czy Szybcy i wściekli. Ale dla Hasbro jest to zbyt duża franczyza, dlatego nie mogą jej po prostu zignorować i odesłać na zasłużoną emeryturę. Przeniesienie świata zabawek na wielki ekran przed dziesięcioma laty nie wyszedł zbyt dobrze i pomimo przyzwoitych wyników finansowych, dwie części G.I. Joe nie skradły serc widzów. Ten niekorzystny trend ma odmienić pierwszy film z serii skupiający się na pojedynczym członku tytułowej drużyny, będący jednocześnie rebootem marki. Wydawałoby się, że Snake Eyes jest z góry skazany na straty, ale to całkiem dobrze skrojony blockbuster, który przedwcześnie otrzymał łatkę produkcji, której lepiej unikać.Młody Snake Eyes, zanim jeszcze przyjął ten przydomek, żyje w spokoju wraz z ojcem w leśnej głuszy. Pewnego razu napadają na nich przestępcy, którzy bezlitośnie mordują jego ojca. Chłopakowi udaje się zbiec, pragnąc jedynie, aby ukarać zabójców. Wiele lat później przeradza się to w obsesję i Snake (Henry Golding) rozpocznie pracę nawet dla japońskiej mafii, aby tylko odnaleźć i ukarać osoby, które odebrały mu rodzica. Dogaduje się z wygnanym członkiem klanu Arashikage, który obiecuje mu upragnioną zemstę. Podczas jednej z akcji jego drogi krzyżują się z Tommym (Andrew Koji), przyszłym przywódcą Arashikage, który w zamian za ocalenie życia przyjmuje go w szeregi klanu. Snake musi przejść trzy próby, nie wiedząc, że ostatnia wystawi na próbę wszystkie jego słabości. Staje przed niezwykle trudnym zadaniem kontynuowania swojej zemsty lub porzucenia jej za cenę zostania pełnoprawnym członkiem Arashikage.
Po Snake Eyes nie spodziewałem się niczego. Wystarczyłby mi prosty blockbuster, który nie popełnia rażących błędów i nie wygląda jak produkt sprzed dwudziestu lat. Co zaskakujące, właśnie to otrzymałem. Może właśnie przez brak jakichkolwiek oczekiwań najnowsza produkcja z serii G.I. Joe tak mi się spodobała, ale miło jest czasami obejrzeć niezobowiązujące, ale widowiskowe kino akcji. Nie oznacza to od razu, że Snake Eyes to dobry film, ale na tyle przyzwoity i sprawnie zrealizowanym, że z czystym sumieniem można go polecić.
Ogromnym zaskoczeniem jest nieskomplikowana, ale podana w interesujący sposób historia. Snake Eyes skupia się na tym co najważniejsze, czyli na głównym bohaterze i jego drodze do zostania przyszłym G.I. Joe. Choć pojawiają się postacie, które będą odgrywały ważną rolę w ewentualnych innych filmach z serii, jak Baronowa grana przez gwiazdę Domu z papieru, Ursulę Corber, czy Scarlett, w którą wcieliła się Samara Weaving, ale twórcy nie postawili sobie za cel nakreślenia całego uniwersum i jego rozbudowania już w pierwszym produkcji. Pozwala to odpowiednio rozwinąć historię głównego bohatera, poddać w wątpliwość jego moralność, nakreślić wewnętrzny konflikt i dać szansę na rozgrzeszenie.Główny bohater nie jest postacią, którą da się łatwo polubić. Powinniśmy mu kibicować, bo jest centralną postacią filmu, ale widzimy, jak podejmuje złe decyzje z jeszcze gorszych pobudek. Przez większość czasu ciężko jest więc utożsamić się z bohaterem, jak ma to miejsce w niemal każdym innym blockbusterze. Przede wszystkim przez to, że wyrasta on na jednego z antagonistów filmu. Dlatego też twórcy nie mogli zawieść przedstawiając jego psychologię i długą drogę od zera (przestępcy) do bohatera (G.I. Joe). I ta sztuka im się udała, dlatego kolejne wydarzenia, choć odmierzone od linijki i oparte na schematach, utrzymują zainteresowanie aż do wielkiej kulminacji.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!