Kres growych ekranizacji
Ciężko w to uwierzyć, ale pierwsze plany na przeniesienie przygód Nathana Drake’a na duży ekran sięgają jeszcze 2008 roku. Przez czternaście lat zmieniali się zarówno producenci, jak również reżyserzy i scenarzyści, o samych aktorach nawet nie wspominając. Projekt przez wszystkie te lata równie niespodziewanie się pojawiał, jak nagle znikał, aby za jakiś czas znów dać o sobie znać. Wielu już dawno przekreśliło Uncharted, twierdząc, że to przeklęta produkcja, która nigdy nie dojdzie do skutku. Sony Pictures było jednak uparte i nie dało zaginąć temu projektowi, czekając na odpowiednich twórców i aktorów, aby doprowadzić film do skutku. I wreszcie się udało. Uncharted otrzymało swoją filmową wersję, ale czy zadowoli ona graczy? Z pewnością nie, ale dla reszty widzów może stać się niespodziewaną niezobowiązującą rozrywką.Nathan Drake (Tom Holland) jest drobnym złodziejaszkiem szukającym okazji do dodatkowego zarobku podczas serwowania wymyślnych drinków klientom jednego z barów. Gdy na swojej drodze spotyka zawodowego oszusta Victora Sullivana (Mark Wahlberg), jego życia zmienia się diametralnie. Sully zachęca młodego chłopaka do kradzieży wysadzanego szlachetnymi kamieniami krucyfiksu, który jest kluczem do odnalezienia skarbu ukrytego przez załogę Ferdynanda Magellana. Pomaga im Chloe Frazer (Sophia Ali), która jest w posiadaniu drugiego klucza. Muszą się jednak śpieszyć, gdyż po piętach depcze im niebezpieczna Braddock (Tati Gabrielle), która na zlecenie obrzydliwie bogatego Santiago Moncada (Antonio Banderas), chce odzyskać oba krucyfiksy i odnaleźć wartą 5 miliardów dolarów fortunę.
Uncharted jest dokładnie takim filmem, jakim można było oczekiwać po zwiastunach i innych materiałach. To odmierzony od linijki blockbuster, który chce złapać kilka srok za ogon, nie do końca wiedząc, czy woli bardziej przypodobać się fanom growej serii, czy też stworzyć swój własny filmowy świat, poszerzając grono odbiorców przygód Nathana Drake’a. Sprawia to, że produkcja od samego początku stoi w rozkroku, nie potrafiąc zdecydować się, czy tak naprawdę woli spaść z ogromnego klifu z prawej, czy też z lewej strony. Bo Uncharted jest prostym, generycznym i opartym na schematach gatunku filmem, pozbawionym własnej tożsamości. Twórcy nie wykrzesali z siebie krzty kreatywności, aby w jakikolwiek autorski sposób urozmaicić swoją produkcję. Ale cholera, są momenty, przez które nie potrafię całkowicie skreślić tego filmu.Sceny akcji, chociaż przesadzone i naiwne, prezentują się niesamowicie, a ich odpowiednia dynamika pozwala bez reszty wsiąknąć w kolejne nieszczęśliwe przypadki, które na swej drodze napotyka główny bohater. Znana ze zwiastuna scena ze zwisającymi z samolotu skrzyniami, po których Nathan musi się wspiąć, robi w samym filmie jeszcze większe wrażenie. Podobnie jak długa finałowa sekwencja z „latającymi statkami”. Może i nie jest to techniczny kunszt na miarę Diuny (nikt tego nie oczekiwał), ani też efekty specjalne nie robią szczególnego wrażenia, ale ogląda się to z zapartych tchem, bo film potrafi w odpowiednich proporcjach wyważyć sceny akcji zarówno w mikroskali (skupiając się na bohaterach), jak i w makroskali (taranujące się w powietrzu okręty).