Super(anty)bohater
Przyznaję się, że nie rozumiem fenomenu pierwszego Venoma. Film na tle ówczesnych produkcji od Marvela, a nawet DC Comics, wyglądał jak odkopana skamielina, która przypomina o złych czasach dla kina superbohaterskiego. Produkcja miała kilka zalet, chociażby świetnego Toma Hardy’ego, ale nawet on nie przysłonił wszystkich wad, przez które seans pierwszej części był niemałą udręką. Po cichu liczyłem, że druga część naprawi błędy poprzedniczki i zaoferuje coś więcej, niż leniwie napisaną historię, którą ktoś dodatkowo zmasakrował reżyserią. Niestety, Venom 2: Carnage to równie bełkotliwy i niepotrzebny film, co pierwsza odsłona.W życiu Eddiego Brocka (Tom Hardy) niewiele się zmieniło. Choć jego kariera już nie wisi na włosku, to ciężko ułożyć sobie życie z symbiotycznym kosmitą we własnym ciele. Dodatkowo zafascynowany Brockiem jest seryjny morderca Cletus Kasady (Woody Harrelson), któremu udziela ekskluzywnych wywiadów. Dla prowadzącego sprawę detektywa Mulligana (Stephen Graham) to szansa, aby wykorzystać dziennikarza do odkrycia ukrytych przez Kasady’ego ciał. W sprawie pomaga również Venom, który odkrywa istotne dla śledztwa tajemnice przestępcy. Prowadzi to do skazania Kasady’ego na karę śmierci, na wykonanie której zaprasza swojego nowego nemezis. Podczas szamotaniny wywołanej przez Venoma do krwiobiegu mordercy dostaje się DNA symbiota, która w ciele Kasady’ego przeistacza się w Carnage’a. Nowy symbiot pragnie śmierci Venoma, ale Kasady ma zupełnie inne plany na wykorzystanie swojej nowej mocy.
Praktycznie wszystkie media, od komiksów, przez seriale animowane, po gry, potrafiły odpowiednio wykorzystać postać Venoma, jako jednego z głównych i najpotężniejszych przeciwników dla Spider-Mana. W uniwersum Sony Człowieka-Pająka jeszcze brakuje, więc Venom musi sobie jakoś radzić. Wciąż jednak nie potrafię zrozumieć decyzji, aby z Eddiego Brocka i jego alter ego zrobić bohaterów. Niesamowicie ogranicza to potencjał tej postaci, z którą twórcy filmów nie wiedzą co zrobić. Z jednej strony nie może on ratować świata i przejawiać samych pozytywnych wartości, choć de facto właśnie to robi. Z drugiej zjadanie ludzi i niszczenie wszystkiego dookoła też nie wchodzi w grę, co jednak także czyni. Przez to mamy do czynienia z postacią, której brakuje własnej osobowości, a twórcy, jak i sam Tom Hardy, próbują wypełnić ją humorem, który, a jakże, również nie jest odpowiednią cechą dla Venoma.
Dlatego też w drugiej części między nim a Brockiem nie zachodzi żaden rozwój relacji. Mamy zarysowany grubą kreską konflikt obu bohaterów, przez który dochodzi do chwilowego rozłamu, ale został on potraktowany całkowicie po macoszemu, a na koniec i tak wszystko wraca do punktu wyjścia. To mogłaby być ciekawa opowieść o współzależności i nietypowej przyjaźni, ale zamiast tego otrzymujemy irytującego Venoma i nieporadnego Brocka, którzy nagle odkrywają, że są na siebie skazani. Budowanie postaci i ich rozwój jest kompletnie położony, jakby Andy’ego Serkisa zupełnie nie interesowali jego bohaterowie. Odebrano im nawet sceny komediowe, które dla niektórych stanowiły siłę pierwszej części. Tym razem najlepsze żarty zobaczycie w zwiastunie.Nie łudźcie się więc, że lepiej jest w przypadku Cletusa Kasady’ego i Carnage’a. Nie jest to para godna zapamiętania, pomimo tego, że sam Carnage jest o wiele ciekawszą postacią od Venoma. Brutalniejszy, zwinniejszy i bardziej dziki symbiot nie pokazuje w filmie swoich pełnych możliwości, jakby twórcy bali się, że zepchnie Venoma z piedestału. Inna sprawa, że film jest zwyczajnie za krótki, przez co wiele wątków nie zostaje odpowiednio rozwiniętych. Historia więc gna na złamanie karku, oferują festiwal najróżniejszych fabularnych głupot. Samo pozyskanie Carnage’a przez Kasady’ego jest policzkiem dla fanów komiksowych symbiontów, a o jakichkolwiek motywacjach dla postaci nie ma nawet mowy.