The Expanse zakończono ładną klamrą, pozostawiając widza na pastwę kolejnych książek, a z czasem także gier. Pożegnajmy najlepszy serial science-fiction ostatnich lat.
The Expanse zakończono ładną klamrą, pozostawiając widza na pastwę kolejnych książek, a z czasem także gier. Pożegnajmy najlepszy serial science-fiction ostatnich lat.
„Nic nie może przecież wiecznie trwać” śpiewała poetka. Rzadko kiedy zdarza się, żebym po sześciu długich sezonach tak bardzo żałował, że zgodnie z treścią tej słusznej maksymy, należy pożegnać się ze światem, z historią, bohaterami, stylem, muzyką, obrazem i wszystkim co składało się na właśnie zakończony serial. Emisja szóstej odsłony The Expanse właśnie dobiegła końca, co trzeba uczcić recenzją, ale po części również wspomnieć wrażenia które pozostawiła po sobie całość, rozpoczęta jeszcze w 2015 roku. W końcu mówimy o dziele, które bezapelacyjnie plasuje się w pierwszej dziesiątce najlepszych seriali science-fiction w dziejach. Może nawet w pierwszej piątce. Może nawet w trójce. Może nawet jest… no dobra, kwestię dokładnej klasyfikacji pozostawiam Wam.
Szósty sezon The Expanse jest bezpośrednią kontynuacją piątego, skupiając się na wojnie Marsa i Ziemi ze zbuntowanymi frakcjami OPA, które jest w pewnym uproszczeniu partyzantką/stronnictwem/organizacją terrorystyczną działającą na rzecz żyjących w szeroko pojętym kosmosie, na stacjach, asteroidach i statkach kosmicznych rozmaitego rozmiaru. Całe dekady traktowania z góry, systemowego ucisku, a nawet rasizmu skończyły się dla „Wewnętrznych” dosyć kiepsko, bo „Pasiarze” w końcu się zjednoczyli, opracowali całkiem solidny plan i obecnie dają im potężnego łupnia zrzucając na nich z kosmosu niewykrywalne asteroidy.
Ostatnia seria skupia się na tym, co zawsze stanowiło chyba najmocniejszy filar serialu. Na polityce i strategii „kosmicznej”. Dostajemy więc wojnę na wyniszczenie, prowadzoną w zasadzie bez poszanowania większości zasad, godzenie się na ludobójstwo (zwłaszcza z jednej strony), trudne rozmowy z potencjalnymi sojusznikami, opracowywanie nietuzinkowych strategii i przede wszystkim najbardziej robiące wrażenie i spektakularne bitwy kosmiczne w historii serii. Do tego pojawia się nutka tajemnicy, związana z obcymi technologiami i formami życia. Każda z postaci które do tej pory mieliśmy okazję poznać jest sobą do kwadratu. Niektóre zachowania są irytujące, ale wszystko w granicach tego, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić i przy zachowaniu pełnej spójności charakterów (jak przeempatyzowany Holden z syndromem zbawcy). Czego można chcieć więcej po finałowym sezonie?
Jeżeli miałbym wskazać na jakiś minus, to nieco zbędny wydaje mi się wątek który ma miejsce na Lakonii, tajemniczym świecie stanowiącym jedną ze świeżo założonych kolonii. System ten ma wielkie znaczenie w kolejnych książkach, natomiast w szóstym sezonie serialu, który przecież kończy telewizyjną ekranizację literackich odsłon tej historii, nie wnosi praktycznie nic. Wygląda to tak, jakby twórcy robili sobie podkład pod kolejne serie, które przecież już nie powstaną. Chyba że możemy liczyć na jakiś spin-off? To jednak też mi się do końca nie klei, bo jaki byłby sens tworzenia tego pod nową marką? Mam wrażenie, że twórcy próbowali zasugerować, że zdają sobie sprawę z istnienia książek. Tylko po co tracić na to czas antenowy?
Przed końcem recenzji chciałbym oddać jeszcze jeden akapit świetnej obsadzie aktorskiej. Bez wątpienia najbardziej zapadające w pamięć były: Shohreh Aghdashloo jako sekretarz ONZ Chisjen Avaserala, Cara Gee jako Camina Drummer i Wes Chatham jako Amos Burton. Uwielbiałem każdą scenę z nimi. Steven Strait jako Jim Holden i Dominique Tipper jako Naomi Nagata też byli nieźli, po prostu dostali mniej ciekawe (za mocno świętoszkowate) role do obsadzenia. Na dobrą sprawę można jeszcze wymieniać i wymieniać, bo godne uznania są również role drugoplanowe czy nawet epizodyczne. Zupełnie jakby każdy biorący udział w serialu wiedział, że bierze udział w tworzeniu czegoś wielkiego.
Jestem aktualnie na etapie odkrywania książek, które kontynuują historię opowiedzianą w The Expanse, do czego Was również serdecznie zachęcam (warto dodać, że akcja Wzlotu Persepolis ma miejsce 30 lat po zakończeniu wojny z Wolną Flotą!) i czekam na zapowiedzianą niedawno grę od Telltale Series, będącą pre-quelem z Caminą Drummer w roli głównej. Po cichu liczę na polskie wydanie gry planszowej. Tak, tak, zostałem fanboyem. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat. I jest mi z tym nieziemsko dobrze.