Zasada Trójek Tomasza Spella Grządzieli to być może najbardziej ambitny polski komiks fantasy od czasów Szninkla (w zasadzie na pół polskiego, ale przygarniętego i naturalizowanego przez fandom już dekady temu).
Spell dostarcza wszystko, czego można oczekiwać od ambitnego fantasy – oryginalny, rządzący się własnymi prawami świat przedstawiony zadziwia i zachwyca; parający się przedziwnymi zawodami główni bohaterowie są przekonujący psychologicznie; a magiczne sceny akcji zapierają dech w piersi, zmuszając czytelnik do uważnego przyglądania się każdemu kadrowi.
Rzecz dzieje się w tytułowej Zasadzie Trójek, nieskończonym, przesiąkniętym magią mieście, w którym każda dzielnica wygląda dziwniej i piękniej od poprzedniej. Zaludniona przez miliony niezwykłych istot Zasada Trójek rozpościera się we wszystkich kierunkach, na każdym kroku zaskakując czytelnika (ale zdaje się, że i własnych mieszkańców) tętniącym życiem, purpurą macek, zielenią roślinności, szaleństwem architektury i pokręconymi technologiami.
Największym triumfem autora jest fakt, że Zasada trójek jest nie tylko dziwaczna i zachwycająca, ale i praktyczna. Niczym Babel z powieści Michaela Swanwicka lub Nowe Crobuzon z trylogii Chiny Mieville’a bizarność Zasady Trójek zdaje się być miastem-monstrum ujarzmionym przez prozaiczną codzienność. Magia sztukmistrzów wykorzystywana jest do rozstrzygania sporów prawnych, potężni telepaci prowadzą własne instytucje finansowe, w których środkiem płatniczym są myśli, żywe dywany kierują restauracjami, a windy, którymi ludzie podróżują do pracy, napędzane są wielkimi trąbami.
Podziwianiu Zasady Trójek towarzyszy trudny do wysłowienia, dziecięcy zachwyt. Kolorowe, bardzo drobiazgowe kadry ukazują poszczególne dzielnice i miejscówki z całym ich zróżnicowaniem i urodą. Przy niektórych planszach warto zatrzymać się na kilka minut, by wyłapać smaczki i drobnostki. Metoda Grządzieli przypomina mi tę stosowaną w słynnym studiu Ghibli prowadzonym przez Hayao Miyazakiego. Uważność na detal i pamięć, by drugi i trzeci plan także żyły, sprawiają, że miejsce akcji sprawia wrażenie prawdziwego. Obojętne, jak bardzo byłoby magiczne. To miasto - podobnie jak zaświaty w Spirited Away czy puszcza w Księżniczce Mononoke – zdaje się prowadzić niezależne, wielotorowe życie.
Po cóż jednak Grządzieli są potrzebne tak spektakularne dekoracje? By opowiedzieć intymną w sumie historię o niezaspokojonej ambicji i dysfunkcjonalnym związku. Najpierw poznajemy Drugiego Rubina – chorobliwie ambitnego sztukmistrza, zarabiającego na życie tocząc magiczne pojedynki. Dobrego w swoim fachu, ale nie wybitnego – czasem zwycięskiego, czasem ponoszącego porażki. Jego partner, empatyczny, cierpiący na depresję Ostatni Honor, czesze w pracy wspaniałe włosy olbrzymiego Bankiera, pełniącego rolę najważniejszej instytucji finansowej w okolicznych dzielnicach.
Honor jest po uszy zakochany w Rubinie, a jego marzeniem jest rzucić wszystko i wyjechać we dwójkę do innej dzielnicy – jakby możliwe było, by Rubin fizycznie uciekł od zżerającej go ambicji. Na drodze do spełnienia tego idyllicznego, niewykonalnego planu staje Alfa - dawna przyjaciółka Rubina, dziś sztukmistrzyni wielokrotnie potężniejsza od niego. Alfa namawia obu mężczyzn do pomocy w odnalezieniu profesorki z Akademii Sztuki, mającej pomóc pokonać najgroźniejsze nemezis Alfy – zagnieżdżony w niej głód.