Recenzja Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name - duchy przeszłości

Tajny Agent Joryu rozlicza się z przeszłością, ale czy to wystarczy, aby zapewnić spokojną przyszłość?

Recenzja Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name - duchy przeszłości

Ryu Ga Gotoku Studio powoli zaczyna wdrażać zupełnie nowy plan związany ze swoimi grami. Na pierwszy ogień idzie Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name, czyli swego rodzaju łącznik między wydarzeniami z Yakuza 6 oraz Yakuza: Like a Dragon. I tak, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że dla fanów Yakuzy jako takiej nazewnictwo może być niezwykle trudne do opanowania. Nawet, jeśli Like a Dragon funkcjonuje właściwie od samego początku w Japonii, a aktualne zabiegi RGG Studio to raczej kwestia ujednolicenia nazewnictwa.

Poniekąd również znak pewnej zmiany, bo i samo The Man Who Erased His Name jawi się jako tytuł, który ma pozwolić Kir… a nie, przepraszam – Joryu rozliczyć się z przeszłością oraz pogodzić się z aktualnym stanem rzeczy. Bowiem Yakuza jako taka powoli odchodzi w cień, a i rola Smoka Dojimy w tym całym uniwersum jest praktycznie zerowa, choć nadal jest on legendą Kamurocho wspominaną przez wielu. Niektórzy nawet twierdzą, że nadal żyje i ma się świetnie.

Można byłoby jednak zadać pytanie: czy rzeczywiście to pewnego rodzaju „zamknięcie” pewnych tematów było potrzebne? Z pewnego punktu widzenia tak, chociaż i tak najważniejszym elementem tej całej układanki było to, co miało miejsce pod sam koniec tej historii.

Kazimierz Kiryu? Toć to nawet nie on!

Największym problemem w przypadku historii z The Man Who Erased His Name jest fakt, ze podobnie jak w Yakuza: Like a Dragon tak właściwie… Kiryu miał zniknąć z powierzchni ziemi. Dosłownie. W ostatecznym rozrachunku nadal prowadzi swoje życie w jednej ze świątyń wypełniając zadania zlecane przez agentów Daidoji pod pseudonimem Joryu, które docelowo mają prowadzić do późniejszego rozwiązania Omi Alliance oraz Tojo Clan (tak, jak było to w wydarzeniach Yakuza: Like a Dragon). Ostatecznie jednak na każdym kroku można było mieć wrażenie, iż tak naprawdę fakt ukrywania się Kiryu jest o tyle bezsensowny… że każdy ostatecznie wie, że Kiryu to Kiryu. No chyba, że założy kapelusz i okulary, to wtedy trudno go poznać. Najmocniej to widać w ostatnim rozdziale gry, który co prawda jest naprawdę fajnym zamknięciem pewnego rozdziału w serii, ale również najbardziej dobitnie pokazuje, iż ta cała sprawa związana z ukrywaniem się Kazumy Kiryu przed całym światem jest dziwnie poprowadzona. Może nawet większą anonimowość stary Kazuma miał wtedy, gdy był kierowcą taksówki w Yakuzie 5.

Nie mniej jednak jest miejsce na sentymentalną drogę i emocje, które targają głównym bohaterem przez ten cały czas. Biorąc pod uwagę to, czego dowiadujemy się ze zwiastunów Like a Dragon: Infinite Wealth być może nawet uderza to zdecydowanie mocniej niż kiedykolwiek. Nadal jednak mogła z tego powstać zdecydowanie personalna opowieść o tym, jak Kiryu chcąc zapewnić bezpieczną przyszłość swoim najbliższym musi rozliczyć się z tym, co miało miejsce w przeszłości. I niejako ostatnie sceny z The Man Who Erased His Name mogą za takowe służyć. Jest tu bowiem miejsce na klasyczne dla serii Yakuza mordobicie i symboliczne zaznaczenie końca pewnej ery w tym uniwersum.

Jest również miejsce na to, aby połączyć innych bohaterów tego uniwersum z tym, co ma miejsce w przypadku Like a Dragon Gaiden. Nie będę zdradzał o które momenty chodzi, ale podpowiem – warto wykonywać zadania poboczne. Nie tylko dlatego, że dzięki zdobywanym punktom od Akane możemy ulepszać swoje umiejętności oraz gadżety tajnego agenta Joryu. To również dodatkowy nośnik historii, który zawsze w serii potrafił odkryć niektóre perełki. Nie zmienia to jednak faktu, że tak naprawdę przez pewien czas, aby pchnąć fabułę do przodu trzeba z jednej strony wypełniać zadania poboczne, a z drugiej walczyć na arenie w Zamku na Wodzie. Nie jest to zbyt uciążliwe, bo nie ukrywam, że walki w tym miejscu były jednym z jaśniejszych elementów zabawy w The Man Who Erased His Name i właśnie tak widziałbym zabawę Clan Creatorem z wcześniejszych prób RGG Studio. Tym bardziej, że można w międzyczasie również znaleźć kilku, naprawdę ciekawych wojowników, którzy mogą stanąć wraz z Joryu do walki, a przy odpowiednim ustawieniu się między walkami i zadaniami pobocznymi o wiele łatwiej jest zgarniać nowe umiejętności i ekwipunek.

Oczywiście wraz z The Man Who Erased His Name otrzymujemy również całą paletę różnych dodatkowych atrakcji w postaci Club Sega, karaoke czy mahjonga. Wszystko jednak jest zrobione na zdecydowanie mniejsza skalę niż w poprzednich grach z serii – co prawda nadal mamy Sotenbori oraz Zamek do eksploracji, ale mimo wszystko całość sprawia wrażenie dość ograniczonej.

Pierwsze próby na nowym silniku

GramTV przedstawia:

Like a Dragon: The Man Who Erased His Name to również przesiadka na Unreal Engine 5 i muszę przyznać, że pierwsze próby RGG Studio z tym silnikiem wypadają dość… nierówno. Co prawda nadal od strony cutscenek całość prezentuje się niesamowicie dobrze i jest to zdecydowanie najwyższa możliwa liga jeśli chodzi o przerywniki filmowe, ale przejścia między filmem a rozgrywką są tym razem zdecydowanie bardziej widoczne. Można byłoby nawet rzec, że są momenty, w których wygląda to niesamowicie… źle.

Zdaję sobie sprawę z tego, że to dopiero początek pewnej drogi z tym silnikiem, ale już trochę brakuje mi tego, co RGG Studio wypracowało korzystając z własnego Dragon Engine. Głównie dlatego, że pod względem dynamicznych przejść oraz jakości widać było zdecydowanie duży postęp względem poprzednich gier z serii Yakuza. O ile w przypadku turowych odsłon serii w przyszłości nie będzie to aż takim problemem, tak w przypadku tych brawlerowych gier RGG Studio ten kompromis będzie również mocno zauważalny.

Z kolei od strony dźwiękowej można powiedzieć, że tak naprawdę jest to pewnego rodzaju mix przeszłości z nowoczesnością, której mogliśmy już słuchać chociażby w Like a Dragon. Nadal jednak w momentach, które można byłoby uznać za doniosłe i honorowe pojedynki muzyka nadaje tonu i działa na emocje tak, jak robiły to poprzednie gry z serii Yakuza. Czego więc tutaj nie mówić pewne rzeczy się nie zmieniają i jest bardzo dobrze.

Niekoniecznie ostatni taniec, ale początek końca

Ostatecznie Like a Dragon: The Man Who Erased His Name można byłoby uznać za grę, która jest kompletnie niepotrzebna… ale z drugiej strony, biorąc pod uwagę wszelkie późniejsze wydarzenia oraz nadchodzące wielkimi krokami Infinite Wealth trudno nie mieć wrażenia, iż RGG Studio powoli przygotowuje nas na wielkie pożegnanie. Nawet, jeśli w tym momencie wygląda na to na próbę kapitalizacji pewnych zysków na legendarnym Kazumie Kiryu.

Nie mniej jednak to przejęcie pałeczki przez Kasugę Ichibana również zostało zaznaczone, a i fani serii powoli przyzwyczajają się do tego, że roztrzepany, nieco naiwny były gangster o złotym sercu będzie dobrym protagonistą w przyszłości. Dlatego też The Man Who Erased His Name traktuję głównie jako początek ostatniego rozdziału historii tego, który przez te wszystkie lata był głównym bohaterem Yakuzy, a o tym, czy w Infinite Wealth zostanie mu zaserwowany odpowiednie zakończenie dowiemy się w styczniu.

Natomiast co do samej gry to trzeba brać uwagę na to, że jest to „Yakuza w starym stylu”, ale na zdecydowanie mniejszą skalę niż do tej pory. Ukończenie głównej linii fabularnej to mniej więcej 12h biorąc pod uwagę to, że ogrywałoby się całość na poziomie normalnym z robieniem wymaganych zadań pobocznych. Czy to dużo? Jak na standardy serii niezbyt, ale z drugiej strony rozumiem jej rolę w tym całym systemie. Nadal jednak mam spore obawy czy rzeczywiście jest to odpowiedni wypełniacz między szóstką a siódemką, biorąc pod uwagę to, że zasadniczo najważniejsze wydarzenia można byłoby zmieścić w ramach dwóch ostatnich rozdziałów.

Z pewnością stosunek ceny do zawartości (nawet z nowym standardem cenowym) jest tutaj mocno zachwiany, a całość, mimo sporej dawki emocji, mogłaby być spokojnie pominięta jeśli ktoś ogrywał już Yakuza 6: The Song of Life oraz Yakuza: Like a Dragon. Innymi słowy mówiąc – starych, dobrych czasów tu nadal bardzo sporo, ale ostatecznie z takiego pomysłu można było wyciągnąć zdecydowanie więcej na wielu płaszczyznach.

7,0
Początek końca pewnej drogi dla Kiryu Kazumy wypada przyzwoicie, choć historia mogła być nieco bardziej emocjonalna.
Plusy
  • Wyjaśnienie pewnych niuansów fabularnych, które miały miejsce w Yakuza: Like a Dragon.
  • Przypomnienie tego, że Like a Dragon to była zawsze dobra bijatyka z rowerami i nie tylko.
  • Zadania poboczne oraz aktywności, które nadal są dają sporo dodatkowej zawartości poza fabułą.
  • Mimo początkowego zamieszania system umiejętności i możliwości Joryu sprawia sporo frajdy wraz z nowymi, odjechanymi gadżetami.
  • Graficznie przerywtniki filmowe to nadal topka w grach komputerowych...
Minusy
  • ... ale z jakiegoś powodu przejścia do fragmentów rozgrywki już nie wyglądają tak dobrze na silniku Unreal Engine 5.
  • Fabuła w odpowiedni sposób rozkręca się dopiero w drugiej połowie historii.
  • Mimo wszystko jeśli chodzi o skalę to tylko "mała Yakuza".
Komentarze
2
Kokomat napisał:

Myślałem, że Like A Dragon Gaiden i 8 będą jeszcze na Dragon Engine. A poza tym to spoko recka. Pozdrawiam cieplutko.

No właśnie niestety nie. Tak właściwie to od momentu wyjścia na świat Like a Dragon: Ishin Dragon Engine już nie jest wykorzystywany przez RGG Studio. A szkoda, bo to byłnaprawdę ładny silnik i pamiętam jak mi się podobał przy premierze Yakuzy Kiwami 2 oraz Yakuzy 6 :/ 

Kokomat
Gramowicz
06/11/2023 23:19

Myślałem, że Like A Dragon Gaiden i 8 będą jeszcze na Dragon Engine. A poza tym to spoko recka. Pozdrawiam cieplutko.