Tytuł długi, choć to nie jest rekord w serii – czy ulubieniec fanów Yakuzy Goro Majima daje radę w swojej własnej grze?
Recenzja Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii
Nie ukrywam, że od momentu rozpoczęcia mojej przygody z (głęboki wdech) Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii byłem mocno sceptycznie nastawiony z prostego powodu – poprzedni spin-off, a może bardziej uzupełnienie wydarzeń z Yakuza: Like a Dragon czyli (jeszcze głębszy wdech) Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name… nie wypadł wcale tak dobrze, jak można byłoby się spodziewać.
O ile fabularnie potrafił zagrać czułymi melodiami w stronę fanów Yakuzy, tak cała reszta jawiła się raczej jako bardziej budżetowa odsłona serii. Podobnie jest trochę z przygodami Goro Majimy, który z mojej perspektywy zasługuje na coś więcej niż dodatkową grę… choć z drugiej strony jeśli pomyśleć o tym, że Ichiban Kasuga jest głównym protagonistą serii, to może właśnie ten kierunek jest tym odpowiednim?
Zostawiam to pod waszą rozwagę. Natomiast co do Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii mogę powiedzieć tyle, że na szczęście im dalej tym lepiej, a zabawa w poszukiwania skarbów mimo ogromnej powtarzalności potrafią uzależnić. Mimo wszystko warto pewne wysokie oczekiwania zostawić z tyłu przed wejściem na ten pokład.
Ponieważ proste zabiegi są najłatwiejsze do ogrania…
Recenzja Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii
Historia w przypadku Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii jest niebywale prosta – Goro Majima z jakiegoś powodu ląduje na hawajskiej plaży, traci pamięć i nie licząc faktu, iż lokalni piraci chcą go skroić podobnie jak i młodego Noah, to za dużo nie wiemy. Jak łatwo można przypuszczać z czasem Majima będzie przypominał sobie coraz więcej, a całość będzie okraszona piracką przygodą związaną z poszukiwaniem skarbów.
Największym jednak zaskoczeniem jest fakt, iż mimo wszystko nowa gra z serii Like a Dragon w jakimś stopniu nadal nawiązuje do tego, czego można było doświadczyć w Infinite Wealth z Ichibanem Kasugą i Kazumą Kiryu, a sama historia w porównaniu do poprzednich gier jest dość krótka i zwięzła.
Niemniej jednak nie ma co ukrywać tego, że RGG Studio w dużym stopniu zrobiło z piracką Yakuzą to samo, co właśnie z Like a Dragon Gaiden. Wiele aktywności na Hawajach to bardzo podobne aktywności, których mogliśmy doświadczyć w przygodach Ichibana (z małymi wyjątkami) i o ile w przypadku poprzednich gier to nie wadziło, tak tutaj przydałoby się co nieco charakterystycznego dla przygód Majimy. Trochę również chyba więcej spodziewałem się po roli antagonistów, którzy tak naprawdę ani to ziębią, ani to grzeją. Nawet fakt wykorzystania legendarnego zawodnika wrestlingowego jakim jest Samoa Joe (który występował również jako Sweet Tooth w serialu Twisted Metal) mam wrażenie został poprowadzony dość dziwnie. Tutaj w bezpośrednim porównaniu do przygód Kiryu w Gaidenie, gdzie sam element emocjonalny był o trzy półki wyżej tak naprawdę trudno tu mówić o dużej ekscytacji.
Recenzja Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii
Innym problemem są bitwy morskie oraz elementy związane ze statkami. Z jednej strony trzeba przyznać RGG Studio to, że udało im się stworzyć naprawdę przystępny system zabawy w bitwy morskie. Nie ma tu co prawda dużej głębi, ale całość przypomina minigry podobne do Clan Creatora w aktywnej formie. Ulepszamy łódź, zmieniamy jej wygląd, szukamy odpowiedniej ekipy na poszczególne pozycje do obsługi dział czy abordażu. Ta przystępność w zabawie sprawia, że nawet powtarzalność w bitwach morskich nie przeszkadza, a walki w Koloseum są uzależniające jak nigdy.
Z drugiej jednak strony zasady związane z kluczowymi pojedynkami morskimi oraz konieczność delikatnego grindowania sprawiają, że o ile przejście wszystkiego po najmniejszej linii oporu nie jest problemem, tak rzeżbienie w klasycznych historiach z pokonaniem kilku bossów oraz jednego uber-bossa mogą wystawić na dość trudną próbę. Trzeba jednak przyznać, iż nagroda za pokonanie tego wątku jest o tyle ważna, że później przydaje się ona w późniejszych etapach zabawy.
Pozostając w temacie grindu to również zabawnym jest fakt, iż rozgrywając wątek poboczny związany z drugą piracką grupą działającą na Hawajach pozwala na potężny zastrzyk gotówki oraz pirackiej sławy. Do tego stopnia, że wymaksowanie umiejętności Majimy czy też możliwości statku nagle staje się wręcz niewyobrażalnie łatwe, a gra sama z siebie nagle przechodzi się sama na normalnym poziomie trudności. Nie mniej jednak całość mam wrażenie, że jest o wiele lepiej przemyślana i w stylu poprzednich gier z serii niż w przypadku Like a Dragon Gaiden oraz przymusowego przytrzymywania fabuły za rangami agenta Kazimierza Kiryu.
Recenzja Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii
Przejście całości z rzeźbieniem w zadaniach pobocznych poza minigrami to jakieś od 20 do 25 godzin rozgrywki. Co prawda idąc linią głównego wątku uda się wam przejść ją może w okolicach 15 godzin, ale w odróżnieniu od Like a Dragon Gaiden ten świat chce się eksplorować i maksować to, co oddaje. Czy to urok Majimy? Być może, choć trzeba powiedzieć to jasno – mimo pewnego poczucia budżetowości Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii sprawia wrażenie produktu leżącego bliżej głównych odsłon serii. Nadal jednak jest to pewnego rodzaju wypełniacz, który ma osłodzić graczom oczekiwanie czy to na Project Century, czy to na ewentualną, kolejną odsłonę Judgment, czy to na pierwsze szczegóły odnośnie nowych przygód Ichibana Kasugi. Można byłoby to podsumować w bardzo prosty sposób – tak, nadal to bardzo dobre danie wypełniające brzuszek i grzejące duszę, ale mogło być ono o wiele lepiej doprawione czy zalane innymi sosami.
Ostatnie tchnienie Dragon Engine? Na to wygląda…
Recenzja Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii
GramTV przedstawia:
Największym problemem jednak jest fakt, że trochę jakby kolejne gry na aktualnie hulającym silniku nie były tak dopracowywane jak bywało to jakiś czas temu.
Co prawda wszelkie przerywniki filmowe wyglądają na tym silniku naprawdę świetnie i cieszą oko, tak w przypadku samej rozgrywki całość jest niezwykle nierówna. Miejscówki zacienione, które mają wiele różnych kolorowych światełek (np. Madlantis) prezentuje się przyzwoicie, ale z kolei Hawaje czy wysepki w pełnym słońcu prezentują się jak prześwietlone nawet przy dobrze dostosowanych ustawieniach gammy czy HDR. Nie mówiąc już o tym, iż podobnie jak w przypadku Gaidena różnica między tym, co na cutscence, a tym co w rozgrywce jest naprawdę ogromna.
Recenzja Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii
I właśnie dlatego też zdecydowanie bardziej podobały mi się gry korzystające czy to z Kiwami Engine, czy to z Dragon Engine w poprzednich grach z serii np. Yakuza 6: The Song of Life, które potrafiło cieszyć oko. Tutaj natomiast wszystko prezentuje się tak, jakby zrobione zostało kompletnie po łebkach. Chyba, że to celowy zabieg Japończyków, którzy to dokładniejsze szlifowanie silnika zostawiają na główne gry z serii… ale to w takim wypadku wolałbym te mniejsze gry dostać później w podobnej jakości. Inną sprawą może być fakt, że zwyczajnie RGG Studio nie ma zbyt wiele pary na to, aby to wszystko dopracowywać mając również z tyłu głowy fakt korzystania z Unreal Engine 5 w kolejnych grach.
I tak, przyznam się zupełnie bez bicia – myślałem, że ten ruch wykonali przynajmniej z dwa razy przy ostatnich grach. Zwłaszcza, że jest spora część gier, które już ten ruch wykonały i eksperymenty raz wychodziły, raz nie.
W kwestii muzyki natomiast to tutaj mimo świetnego motywu przewodniego przeplatającego się przez różne utwory w trakcie rozgrywki również czuć było delikatny brak konkretnej inspiracji chociażby do starć w trakcie eksploracji wysp. Jednakże muszę przyznać, iż Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii ma jeden z najlepszych utworów związanych z walką z legendarnym Amonem. Chyba dla niego warto przebić się przez wszystkie aktywności.
Dobrze bawi, ale mimo wszystko czuć niedosyt
Recenzja Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii
Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii to gra o tyle przedziwna, że pomimo mojego ogromnego marudzenia na samym starcie tej przygody ostatecznie bawiłem się całkiem dobrze przymykając oko na to, iż nie jest to zdecydowanie najlepsza gra RGG Studio. Postawiłbym ją spokojnie na półce obok Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name z małą różnicą – mimo nielubianych przeze mnie pirackich klimatów wypadło to wszystko nieco lepiej.
Być może dlatego, że Japończycy w przypadku tej gry totalnie odpalili wrotki i zrobili coś kompletnie poza schematem, gdzie poziom wyżej jest chyba tylko Yakuza: Dead Souls. Dlatego też niewątpliwie szanuję kreatywność oraz fakt, iż mimo wielu podobieństw do innych minigier pod względem samego zamysłu oraz całej masy ponownie użytej zawartości przygody Majimy przykuwają do monitora nawet, jeśli chodzi o czyszczenie mapy ze znaczników.
Recenzja Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii
Niemniej jednak jako wierny fan Yakuzy chciałbym widzieć gry o wiele lepiej doszlifowane pod pewnymi względami. Tylko i wyłącznie dlatego, że ostatnie lata przyzwyczaiły graczy (zwłaszcza nowych) do pewnego rodzaju jakości. A że w pierwszej kolejności patrzą oczy, a dopiero później dusza, to może się okazać, iż nie będzie to dobra wizytówka dla Like a Dragon jako takiego.
Ale koniec końców w Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii zagrać warto. Choćby po to, aby uwolnić głowę od poważniejszych tematów i oddać się szaleństwu, bo o to w grach chyba chodzi – o czystą rozrywkę, bez dodatkowych wspomagaczy. A akurat RGG Studio w to potrafi i to naprawdę dobrze.
7,5
To dość wciągająca, piracka przygoda... która z kilkoma poprawkami ustawiłaby poprzeczkę kolejnym, mniejszym grom z serii Like a Dragon
Plusy
To dość wciągająca i przyjemnie prosta gra piracka w pokręconym świecie Like a Dragon
Majima jako główny protagonista się sprawdza i cieszy fakt, że wreszcie dostał swoją własną grę!
Możliwości personalizacji łodzi, załogi, broni - jest tego sporo.
Niewielkie nawiązania do Infinite Wealth bez konieczności ogrywania całej gry.
Dla jednych forma o wiele krótszej "Yakuzy" sprawdzi się idealnie...
Minusy
... a innym będzie wadziła skondensowana forma oraz dość średni w porównaniu z innymi grami antagoniści.
Ostatnie tchnienie Dragon Engine i duża niepewność względem Unreal Engine 5 w kolejnych grach.
Spora powtarzalność w zadaniach pobocznych oraz moment, w którym poziom trudności spada drastycznie jak łodzie w Koloseum.
Z-ca Redaktora Naczelnego Gram.pl. Wielbiciel wyścigów, bijatyk i tych gier, które zasadniczo nikogo. To ja zacząłem ruch #GrajciewYakuzę. Po godzinach fan muzyki niezależnej i kuchni koreańskiej.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!