Czasami proste rozwiązania są najlepsze, a w przypadku Remnant II jest to super efektywne i tak, jak być powinno. Bez większego udziwniania i próby wynalezienia koła na nowo.
O tym, że Remnant: From The Ashes dobrą grą soulslike był wiecie zarówno z recenzji Harpena, jak i mojej związanej z dodatkiem Subject 2923. W międzyczasie jeszcze pojawił się (ponownie) Chronos: Before The Ashes, które zerwało z VRowym wykończeniem serwując graczom nieco bardziej tradycyjne podejście do tematu z kilkoma dodatkowymi twistami.
Chciałoby się powiedzieć, że Gunfire Games idealnie wstrzeliło się z tematem. Głownie dlatego, że tych gier z gatunku soulslike, w których wykorzystujemy głownie broń palną oraz jej przeróżne warianty jest niewiele… jeśli nie ma ich wcale. Coś, co dla wielu było czymś w postaci żartu (jak chociażby Dark Souls z karabinem) tutaj sprawdzało się znakomicie, a w połączeniu z nietuzinkowym podejściem twórców do starć z bossami oraz proceduralnie generowanymi przygodami trafiało w niszę. Dlatego też zapowiedź Remnant II oraz wszelkie materiały wypuszczane przez twórców przyjmowałem z ogromną radością. Ponieważ nie ukrywam – te dziesiątki godzin spędzonych w jedynce wspominam cholernie dobrze.
Po pokonaniu ostatniego bossa mogę powiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że jeśli chcieliście tego samego co poprzednio, ale z poczuciem gry z nieco większym budżetem – będziecie bardzo zadowoleni. Druga jest natomiast taka, iż chyba miałem nieco zbyt wysokie oczekiwania… ale o tym będzie poniżej.
Ostatni z nas…
Fabuła Remnant 2 zaczyna się mniej więcej w podobnym stylu co poprzednia gra. Z tą różnicą, że jednak wiemy nieco więcej, a bezimienny wędrowiec, w którego się wcielamy powoli poznaje to, jak zmienił się świat przez wszystkie lata po pokonaniu The Root. Mieszkańcy Ward 13 wyszli na powierzchnię starając się nie tylko ocalić to, co jeszcze da się uratować, ale również eksplorując dalsze zakamarki świata dzięki World Stone. Mieszkańcy Ziemi nie są już bowiem tylko i wyłącznie nieznanymi obcymi w innych realiach, ale również zdają sobie sprawę z tego, że każde miejsce ma swoje własne problemy, z którymi boryka się od momentu pojawienia się The Root. Pojawiają się również bohaterowie z pierwszej części Remnanta, więc warto sobie przypomnieć to i owo przed rozpoczęciem gry, bo tych znajomych twarzy również pojawi się tam trochę na czele z nowymi bohaterami.
Ostatecznie po przybyciu wędrowca sprawy wymykają się spod kontroli i główny bohater ponownie musi wybrać się w podróż, której ostatecznym celem jest pokonanie ostatecznego zła jakim jest The Root.
I tak właściwie to specjalnie pisałem tak, aby pewnych spoilerów tutaj nie wrzucać. Z drugiej strony natomiast fabularnie Remnant II jest bardzo podobny pod względem struktury oraz tego jak krok po kroku docieramy do ostatecznego starcia. Jest eksploracja biomów w poszukiwaniu odpowiedniej drogi, a proceduralnie generowane kombinacje sprawiają, iż nie zawsze jest tak, że chcąc dotrzeć do konkretnego bossa wykonamy te same zadania w tych samych lokacjach. Gra może bowiem wylosować zupełnie inny przebieg wydarzeń, co może spowodować konkretny skok trudności rozgrywki… chyba, że znajdziemy jakiś sposób, aby zrobić to inaczej.
GramTV przedstawia:
To jest prawdopodobnie najlepszy możliwy element zabawy w Remnant II – możliwości oraz nieszablonowość. O ile w innych grach z gatunku w zdecydowanej większości przypadków jesteśmy zmuszeni do pokonania danego bossa bez względu na wszystko, tak tutaj zazwyczaj jest jakaś możliwość innego podejścia. Może się okazać, że zamiast stawać do walki możemy wykonać dodatkowe zadanie poboczne, które pozwoli nam zdobyć… inną nagrodę, ale zaliczyć dane starcie. I takich przypadków, nie licząc bossów których trzeba pokonać w walce i nie są do pominięcia jest wiele. Do tego stopnia, że w przypadku jednej sytuacji spokojnie można było naliczyć z 4-5 różnych rozwiązań sytuacji z różnymi nagrodami za ich wykonanie.
Ma to jednak swoje minusy, bo prawda jest taka, że jeśli zacznie się grzebać po poradnikach, to ostatecznie na ten moment każdy z nich oferuje jedną konkretną ścieżkę przejścia. Dlatego też mimo wszystko warto pamiętać o jednym – w przypadku głównego wątku Remnant II warto iść za znakiem „!”, który pokazuje miejsce, w którym główne zadanie danej lokacji jest prowadzone. Oczywiście, fajnie jest też sprawdzić inne miejscówki na mapie głównie po to, aby pozbierać przedmioty z dodatkowych zadań np. wątku szukania zdrajcy w szeregach Fae. Natomiast jeśli totalnie nie idzie wszystko po naszej myśli, to warto skorzystać z opcji ponownego rozlosowania lokacji oraz ich układu, bo być może trafi się nieco łatwiejsza konfiguracja.
Tutaj jednak warto pamiętać o tym, że na ten moment wiele elementów nadal jest ukrytych w Remnant II i stale gracze odnajdują zupełnie nowe elementy oraz zadania, do które można wykonać. I to jest w tej grze cudowne, bo jednak czego by nie mówić – jeśli dołączymy do tego fakt możliwości grania w kooperacji z dwójką znajomych, to tak naprawdę przyjemnie jest eksplorować to multiwersum wspólnie.
Rzut kostką… i kolejny rzut kostką
Nawiązując trochę do poprzedniego wątku warto poświęcić chwilę starciom z bossami w momencie, gdy już gracz jest zmuszony walczyć. Tutaj, tak jak wspomniałem kilka akapitów wcześniej, Remnant II świetnie kontynuuje tradycję z poprzedniej odsłony serii przy okazji dorzucając kilka dodatkowych elementów do zabawy oraz zaskakujących rozwiązań w starciach z bossami. Do tego stopnia, że niektóre pojedynki to raczej łamigłówka logiczna niż rzeczywiste zadawanie obrażeń w tradycyjnym stylu.
Z drugiej strony jednak pojawia się tutaj jeden, dość upierdliwy element w postaci niedoszacowania możliwości danej lokacji z możliwościami zasięgu danego przeciwnika. Po prostu czasami niektóre areny są zbyt małe, aby móc efektywnie wykorzystywać powierzchnię do uników czy strzelania. Przez to o ile dany przeciwnik jest wymagający, to gra nie daje sprawiedliwej szansy uniknięcia ataków zajmujących spory obszar w polu rażenia. Miałem z tym problem dwukrotnie, bo w innych przypadkach o ile precyzja była wymagana, to nadal czułem, że mam jakieś okno działania, w którym powinienem wykonać konkretne ruchy. To chyba jedyny element, który mógłbym wrzucić w pole „minusy” pod tą recenzją z tą myślą, że można było to zdecydowanie lepiej zaprojektować, aby nie powodowało zbyt dużej frustracji. Z drugiej strony z kolei nadal możliwości zmiany przeróżnych buildów oraz modyfikacji broni sprawiają, że w samej grze trudno jest nie czuć wyrównanych szans między graczem a przeciwnikiem pod względem obrażeń. Tym bardziej, że wraz z postępami w zabawie tej mocy przybywa podobnie, jak punktów do wykorzystania na przeróżne cechy zdobywane za wykonywanie zadań i pokonywanie bossów.
Dlatego też warto eksplorować i szukać nowych zupełnie rozwiązań. Nawet, jeśli za pierwszym przebiegiem trudno jest pokonać ostatniego bossa w grze, to można zawsze zrobić jeszcze raz losowanie świata i poszukać innych kart czy surowców do wykonania specjalnych broni poza głównym questem. Pozostawiam z boku nagrody za pokonywanie różnych elementów zabawy na trudniejszych poziomach trudności – na to również przyjdzie czas podobnie, jak na eksperymentowanie z różnymi klasami postaci i ich mieszankami.
Z-ca Redaktora Naczelnego Gram.pl. Wielbiciel wyścigów, bijatyk i tych gier, które zasadniczo nikogo. To ja zacząłem ruch #GrajciewYakuzę. Po godzinach fan muzyki niezależnej i kuchni koreańskiej.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!