Nie potrafię zrozumieć jakim cudem Microsoft miała taką perełkę i tak nieśmiało ją reklamował. To nie jest zwykła gra. To wydarzenie w historii branży.
Nie potrafię zrozumieć jakim cudem Microsoft miała taką perełkę i tak nieśmiało ją reklamował. To nie jest zwykła gra. To wydarzenie w historii branży.
Gdybym miał wskazać gry, o które nieco się w ostatnim czasie martwiłem, Hellblade II na pewno byłby wymieniony. Powodów jest kilka. Ninja Theory zostało kupione przez Microsoft w 2018 roku. 6 lat, w czasie których od tego niezwykle utalentowanego studia otrzymaliśmy tylko małe, nikomu niepotrzebne Bleeding Edge. Prawdziwym pokazem możliwości Brytyjczyków miał być Hellblade II, ogłoszony równocześnie z Xbox Series X. Microsoft chciał nam przekazać, że to najpotężniejsza konsola na rynku, a nowy tytuł Ninja Theory to udowodni. Problem w tym, że od startu generacji minęły już 4 lata. Po drodze marketing gry był, mówiąc delikatnie, mocno oszczędny. To brzmiało jakby coś złego działo się w tą produkcją. Teraz już wszystko wiem. To nie problemy. Po prostu Ninja Theory potrzebowało tyle czasu na stworzenie gry przełomowej, która na zawsze zostanie zapamiętana jako kolejny znaczący krok w rozwoju branży. Dla Microsoftu to też pierwsza od 18 lat i premiery Gears of War gra w ich portfolio, która będzie wyznaczać nowe standardy.
Wydarzenia z pierwszej części gry zmieniły Senue. Teraz nie jest zalęknioną, pełną wewnętrznych problemów dziewczyną, a wojowniczką. Nadal towarzyszą jej psychoza, głosy w głowie i demony. Ma jednak w sobie znacznie więcej odwagi i instynktu lidera. Nowa podróż jest więc zupełnie inna. Podstawą fabuły Hellblade II jest wątek łowców niewolników, którzy porywają ludzi z plemienia protagonistki. Aby rozwiązać problem Senua postanawia dać się pojmać i od środka zniszczyć szajkę. Rozgrywkę zaczynamy kiedy związana płynie statkiem przez morze ogarnięte sztormem. Po rozbiciu się na brzegu musi pojmać lidera niewolników, a później dotrzeć do jego wioski. Cała historia oczywiście mocno się rozgałęzia i podejmuje wiele trudnych tematów jak przemiana, wewnętrzne demony czy zaufanie. Kluczową rolę odgrywają też giganci. Pewnie kojarzycie pierwszy gameplay sprzed dwóch lat i walkę z jednym z takich monstrów. Mogę Wam obiecać, że w pełnej wersji to nie jedyny tak spektakularny moment.
W porównaniu do pierwszej części narracja jest znacznie bogatsza. Przede wszystkim w czasie gry spotykamy inne postacie, które towarzyszą nam w trakcie podróży. Dialogi nie ograniczają się tylko do wewnętrznych głosów, które tym razem zeszły nieco na drugi plan. Więcej komentują czy podpowiadają niż sieją mętlik w głowie Senuy. To wyraźny symbol tego jak zmieniła się główna bohaterka. Fabułę pchają więc inni ludzie. Dialogów nie ma może szczególnie dużo, ale każdy stoi na najwyższym poziomie. Ninja Theory to mistrzowie opowiadania historii i potwierdzają to w Hellblade II. Każda rozmowa jest istotna, pozbawiona zbędnych słów i perfekcyjnie wyreżyserowana. Na najwyższym światowym poziomie stoją też animacje, nawet jeśli wiele z nich było bardzo wymagających do przygotowania. Cała opowieść o handlarzach niewolników i gigantach nie jest może szczególnie odkrywcza, ale to jak perfekcyjnie została poprowadzona sprawia, że śledziłem ją z ogromnym zainteresowaniem.
Hellblade II miał zachwycać narracją oraz światem i tak faktycznie jest. To wszystko nie byłoby jednak tak dobre gdyby nie technologia stojąca za grą. To co przygotowało Ninja Theory to jest absolutny kosmos. Aż brakuje mi słów aby opisać niebywały poziom oprawy wizualnej. To jest właśnie przełom o jakim pisałem na początku recenzji. Na przestrzeni lat mieliśmy kilka gier, które dokonywały ogromnego progresu w technologii - Crysis, Gears of War, Killzone 2, Uncharted 2, The Last of Us czy ostatnio Red Dead Redemption 2. Hellblade II to kolejny milowy krok w rozwoju grafiki komputerowej. Momentami ciężko było powiedzieć czy to nadal gra czy już film. Jeśli myśleliście, że przedpremierowe wideo z rozgrywki może być sztucznie podrasowane, rzeczywistość jest zgoła inna - finalny produkt wygląda jeszcze lepiej. To jest coś, co potwierdza że Xbox Series X to obecnie najpotężniejsza konsola na rynku. To też gra, która dzisiaj jest zdecydowanie najpiękniejszą i to ze znaczną przewagą nad konkurencją.
Grając w Hellblade II miałem wrażenie, że na początku procesu produkcji w Ninja Theory odbyło się spotkanie, na którym deweloperzy zrobili checklistę największych technologicznych wyzwań w grach wideo. Wysoka jakość animacji czy szczegółowa grafika to jedno. Inna sprawa to rzeczy takie jak natychmiastowa zmiana pogody, realistyczne zachowanie się cieczy, przejścia kamery z TPP do lotu ptaka i z powrotem, dynamiczne oświetlenie, całkowite zmiany otoczenia w ciągu kilku sekund czy przestrzenny dźwięk. Kiedy lista była gotowa ktoś uznał, że Hellblade II zrealizuje wszystkie wyzwania. Dzięki temu niemal każdy poziom to jakieś inne, technologiczne mistrzostwo świata. Większość deweloperów mając jedną taką rzecz zbudowałaby na tym całą grę. Ninja Theory nie miało jednak umiaru i uznało, że ich produkcja będzie nowym benchmarkiem dla branży w maksymalnie dużej liczbie elementów. Dzięki temu ta gra w każdym jednym momencie powoduje całkowity opad szczęki. To są rzeczy, które ciężko opisać. To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Nic dziwnego, że moja konsola brzmiała jakby uruchomiła własny program kosmiczny i właśnie odpalała rakietę na Marsa. Nie dziwi też, że twórcy zalecają granie w słuchawkach, aby nieco się odciąć od wentylatora. Momentami aż bałem się czy to technologicznie osiągnięcie nie sprawi, że mój Series X się zepsuje. Na szczęście przetrwał.
Dużo miejsca poświęciłem na historię i grafikę, bo to są rzeczy najistotniejsze w Hellblade II. Nie zapominajmy jednak o rozgrywce. Przed premierą wielu mogło się obawiać, że więcej w tej grze będzie patrzenia na oszałamiającą oprawę niż faktycznej interakcji ze światem. Prawdą jest to, że faktycznie na pierwszy plan wysuwa się zachwyt nad wizualiami. Bez tego ta gra byłaby znacznie słabsza. Nie oznacza to jednak, że pada można odłożyć na bok. W zasadzie warto powiedzieć, że pod kątem rozgrywki to z grubsza podobna skala co pierwsza część. Ta jednak miała mocne ograniczenia budżetowe, przez co momentami była nieco toporna (głównie walka). W sequelu Ninja Theory na niczym jednak nie oszczędzało, dzięki czemu pewne elementy mogły zostać perfekcyjnie dopracowane. Taką rzeczą są chociażby pojedynki. Twórcy postawili na maksymalną immersję, przez co zawsze przed nami jest tylko jeden wróg. System jest dosyć prosty, bo opiera się na unikach i blokowaniu. Ważne jest robienie tego w odpowiednim czasie, aby od razu móc zaatakować. Dzięki temu walka jest wolniejsza, ale też szalenie klimatyczna i wymagająca skupienia. Szybkie wciskanie jednego przycisku nic tutaj nie da.
System walki szczególnie skomplikowany nie jest, ale mocno zyskuje dzięki oszałamiającej oprawie. Przede wszystkim animacje, które sprawiają jakbyśmy oglądali film będący połączeniem Johna Wicka z mitologią nordycką. Wszystko jest szalenie dopracowane, krwawe i perfekcyjnie wyreżyserowane. Nie piszę tego bez powodu. W kilku miejscach faktycznie jesteśmy świadkami pojedynków, które wyglądają jakby zostały żywcem wyciągnięte z hollywoodzkiego blockubustera. Są to większe bitwy, w czasie których na polu walki znajduje się więcej postaci. Oczywiście my zawsze walczymy z jednym wrogiem naraz, ale co chwilę ktoś przebiega obok, ginie z rąk przeciwnika czy doskakuje do nas zaraz po tym jak właśnie wykończyliśmy jego towarzysza broni. Ciężko to opisać tak, aby dobrze oddać maestrię wykonania tych sekwencji. To dosłownie jak interaktywny film. W kwestii oprawy wizualnej Hellblade II to najlepsza gra jaka kiedykolwiek powstała i co do tego nie ma wątpliwości. Jeśli jednak patrzę na te największe i najbardziej spektakularne walki to jestem przekonany, że w tym obszarze również nikt nigdy nic lepszego nie zaproponował.
Na tym oczywiście nie ogranicza się gameplay w Hellblade II, chociaż na cuda nie ma co liczyć. Gdzieniegdzie twórcy proponują drobne zagadki środowisko (jak w pierwszej części), związane głównie z szukaniem ukrytych symboli runicznych odblokowujących przejście. Nic szczególnie wyrafinowanego, ale czasami pozwala się nieco oderwać od narracji. Ta jednak gra pierwsze skrzypce. Nie jest jednak tak, że Hellblade II to walking simulator ze sporadycznymi sekcjami z walką. Oczywiście dużo chodzimy i obserwujemy środowisko, ale tam dzieje się tak dużo, że ciężko narzekać na nudę. Do tego pojedynki z gigantami najczęściej związane są z dodatkowymi, specyficznymi sekcjami. Przykładowo ten boss, którego twórcy pokazali nam dwa lata temu związany jest z morzem. W czasie walki musimy więc pokonać pewną drogę w czasie sztormu. Chodzimy więc od jednego bezpiecznego miejsca do drugiego. Nie jest nim jednak skała, a uchwyt, którego możemy się złapać, aby nie dać się porwać uderzającej fali. Może nie jest to szczególnie głęboka w swojej budowie mechanika, ale dzięki towarzyszącym efektom (realistyczna woda czy trwający sztorm) robi piorunujące wrażenie.
Hellblade II jest więc, pod kątem rozgrywki, tym samym co pierwsza część. Nikt nie zdecydował się na znaczący rozwój. Twórcy mogli jednak każdy element dopracować, co widać przede wszystkim w walce. Nadal jest skromna w skali, ale już pozbawiona charakterystycznej dla jedynki drętwoty. Wszystko jest szalenie płynne i wygodne. Mimo mocno ograniczonej liczby ruchów jest w tym odpowiednia głębia. Oczywiście na papierze wszystkie mechaniki są dosyć proste i znacząco odbiegają od standardu gier action adventure. Co jednak z tego, skoro otoczka jest tak wgniatająca w fotel, że nawet przejście prostą ścieżką jest szalenie pasjonujące.
Nie zapominajmy jeszcze o jednym - na to wszystko nałożona jest dodatkowa warstwa niesamowitej jakości pod tytułem klimat. Cyfrowa Islandia wygląda oszałamiająco. Wbrew pozorom twórcom udało się stworzyć wiele różnorodnych lokacji. Do tego niesamowita muzyka i gęsta, krwawa atmosfera. Wiele nie chcę zdradzać, aby nie psuć Wam przyjemności z samodzielnego ogrywania gry. Wspomnę tylko o etapie z początku, kiedy trafiamy do wioski w której odbywał się pewien niezwykle brutalny rytuał. Przez większość czasu Senua tylko przekrada się w cieniu, ale mimo wszystko obserwowanie i słuchanie tego co tam się dzieje to niezwykłe doznanie. W kwestii klimatu dawno nie było tak szalenie dobrej gry, która pozwala przeżyć coś nieoczywistego i nigdzie indziej niespotykanego. Jeśli więc pamiętacie to co działo się w pierwszym Hellblade to musicie być świadomi tego, że Senua’s Saga to jednak 2-3 półki wyżej.
Mógłbym jeszcze długo rozpływać się nad Hellblade II, ale nie chcę zbyt wiele zdradzać. Jeśli też miałbym jakoś wytłumaczyć skromny marketing tej gry to właśnie tym, że Microsoft nie chciał dużo zdradzać. Może i ma to jakiś sens, bo dzięki temu odkrywanie nowej produkcji Ninja Theory to niezapomniana i pełna zaskoczeń podróż przez grę, która w kilku aspektach nie tylko robić coś lepiej niż jakakolwiek konkurencja, ale też odjeżdża jej na ogromny dystans. Musicie mi więc uwierzyć na słowo, że poziom Hellblade II jest aż tak wysoki.
Nie zapominajmy jednak o tym, że jest to gra skupiona głównie na historii i narracji, a nie rozgrywce. To jest rzecz, którą się głównie doświadcza i podziwia. Sam zresztą początkowo miałem drobne wątpliwości czy czasem nie jest to piękna, ale jednak gameplayowa wydmuszka spóźniona o kilka lat za rynkiem, który obecnie nie jest łaskawy dla gier narracyjnych. Im jednak dłużej grałem tym bardziej miałem problem z zebraniem szczęki z podłogi. Oprawa, efekty, udźwiękowienie, klimat i historia, a niekiedy również walka, są na tak oszałamiającym poziomie, że dzisiaj nie mam wątpliwości, że Hellblade II to jedno z najlepszych growych doświadczeń od lat, a także potężny kandydat do tytułu najlepszej produkcji 2024 roku. W to po prostu musicie zagrać!