Łatwo przyszło, łatwo poszło
W ostatnich latach Netflix mocno zainwestował w japoński rynek. Na platformie regularnie pojawiają się nowe produkcje anime, które mają poszerzyć grono entuzjastów tego gatunku animacji. Ale władze serwisu na tym nie poprzestają i jakiś czas temu podjęły decyzję, aby dostarczyć widzom nowe wersje kultowych seriali anime. Zamiast kontynuacji czy remake’ów, postawili na aktorskie wersje, które mają zachęcić nowych odbiorców do poznania tych historii oraz światów. W przygotowaniu jest już One Piece, a na pierwszy ogień poszedł Cowboy Bebop. W czasach, gdy mamy prawdziwy zwrot ku gatunkowi science fiction, wybór akurat tej produkcji powinien być strzałem w dziesiątkę. I nie wątpię, że Cowboy Bebop zaliczy świetną oglądalność, która zachęci twórców do stworzenia drugiego, a może jeszcze kilku kolejnych sezonów. Ale mam obawy, czy widzowie chętnie obejrzą kolejne przygody załogi Bebopa.Spike Spiegel (John Cho) i Jet Black (Mustafa Shakir), to kosmiczni kowboje, którzy na pokładzie swojego statku nazwanego Bebop, ścigając najgroźniejszych przestępców. Podczas wykonywania jednej z misji na swej drodze spotykają Faye Valentine (Daniella Pineda), która przeszkadza im w realizacji zadania. Cała trójka postanawia ze sobą współpracować, aby skuteczniej łapać bandytów. Jednak przeszłość każdego z nich szybko da o sobie znać. Jet jako były detektyw, który wpadł w sidła korupcyjnej biurokracji, może oczyścić swoje imię po wielu latach. Z kolei Faye skrywa sekret, który zaprowadzi ją do najgłębszych zakamarków swojej przeszłości. Jest jeszcze Spike, który musi ukrywać się przed niebezpiecznym Syndykatem i swoim byłym przyjacielem Viciousem (Alex Hassell). Trójka łowców nagród nie zdaje sobie sprawę, że ich życie zmieni się na zawsze.
Oryginalny Cowboy Bebop zachwycał widzów przez kolejne dziesięciolecia rewelacyjnym połączeniem gatunków sci-fi, cyberpunku, westernu i kryminału noir, które zostały ubarwione genialną jazzową aranżacją Yoko Kanno. Jeżeli ktoś szukał ambitniejszych i poważniejszych anime, to nie mógł pominąć Cowboya Bebopa. Dlatego też fani słusznie mieli obawy, czy Netflix odpowiednio podejdzie do tematu, aby nie spłycić historii, a przede wszystkim filozoficznych aspektów. Niestety mamy tu do czynienia z podobnym zabiegiem, co przy aktorskim filmie Ghost in the Shell z 2017 roku, w którym twórcy jednocześnie chcieli jak najwięcej zachować z oryginału, ale uatrakcyjnić i uprościć całość dla masowego odbiorcy. Efekt nie jest zadowalający dla nikogo.
Pierwszą złą decyzją była próba przeniesienia całych scen z anime do aktorskiej produkcji. Fani bez trudu rozpoznają te same lokacje, postacie, a nawet choreografie walk, co samo w sobie nie byłoby złe, gdyby jeszcze twórcy w jakikolwiek sposób uatrakcyjnili te fragmenty. Fani otrzymują powtórkę z rozrywki, zaś nowi widzowie będą zawiedzeni, jak to wszystko odstaje od współczesnych seriali typu premium, za który przecież Cowboy Bebop próbuje uchodzić. I tu dochodzimy do kolejnej wady Netflixowego serialu, którym jest sama historia. Pomimo dziesięciu odcinków trwających po około czterdzieści pięć minut, wiele wątków zostało skróconych, żeby inne w ogóle wypadły. Twórcy niestety nie wykorzystali tego czasu, aby rozwinąć niezwykle intrygujący i wciągający świat.
Wielkim atutem anime był barwny świat z własnym charakterem, który bez trudu można było odróżnić od wspomnianego wcześniej Ghost in the Shell, Gwiezdnych wojen, czy każdej innej produkcji z gatunku sci-fi. W aktorskiej wersji w żaden sposób nie potrafi zaimponować, zaskakując jedynie sterylnymi, nieefektownymi scenografiami i brakiem jakiegokolwiek pomysłu na jego kreację. Szkoda, bo jeżeli twórcy powinni cokolwiek kopiować z japońskiego oryginału, to właśnie światotwórstwo.Chaotyczna historia z pewnością nie pomaga w pozytywnym odbiorze Cowboya Bebopa. Pierwszy odcinek całkiem nieźle nakreśla nam bohaterów, oraz głównego antagonistę, czyli Viciousa i Syndykat, ale zamiast prowadzenia głównego wątku wraz z lekkimi naleciałościami procedurali, który pozwalałby bohaterom przeżyć w każdym odcinku inną historię, łapiąc kolejnych przestępców, zbyt dużo czasu poświęcono na przeszłość trójki głównych bohaterów. Gdy wątek Faye jest całkowicie rozrywkowy, Jeta pozwala zanurzyć się w mroczną opowieść noir, tak odcinki poświęcone Spike’owi, zwyczajnie nudzą, nie oferują dynamiki i poczucia, że historia zostaje wzbogacona o niezbędne elementy.