Netflix kontynuuje eksplorowanie bogatego świata Sherlocka Holmesa, tym razem prezentując produkcję z supermocami. Oceniamy Ferajnę z Baker Street.
Klimatyczna uczta dla oczu
W ostatnim czasie Sherlock Holmes powrócił do łask. Po dwóch udanych filmach z Robertem Downeyem Jr. oraz niezwykle popularnym serialu z Benedictem Cumberbatchem, marka najsłynniejszego detektywa świata nieco osłabła. Netflix widząc potencjał w wykorzystaniu świata Holmesa, najpierw skupił się na przedstawieniu historii jego najmłodszej siostry Enoli, a teraz zaprezentował intrygujący serial kryminalny dla młodzieży z supermocami. Ferajna z Baker Street bywa czasami dziwna, niezręczna, a miejscami nawet zła, ale to zaskakująco przyzwoita produkcja. Przynajmniej w pierwszej połowie.
Na ulicach wiktoriańskiego Londynu mieszka czterech zapomnianych przez społeczeństwo wyrzutków. Ich liderem jest nieustępliwa Bea (Thaddea Graham), która chroni młodszą siostrę Jessie (Darci Shaw) przed jej mocami i wszelkimi zagrożeniami. Dziewczyna doznaje dziwnych i niepokojących wizji, które wkrótce okażą się niezwykle pomocne przy wykonywaniu misji zleconych przez doktora Watsona (Royce Pierreson). Ich pierwszym zadaniem jest odnalezienie porywacza niemowląt, który terroryzuje miasto. Do grupy dołącza Leopord (Harrison Osterfield), szlachetnie urodzony chłopak, który chce spróbować nowego, bardziej przyziemnego życia. Składająca się z pięciu osób ferajna z Baker Street musi udowodnić, że nie są tylko biednymi dzieciakami, ale jednocześnie zmierzyć się z przerażającą prawdą o swojej przeszłości.
Przez połowę ośmioodcinkowego pierwszego sezonu jesteśmy świadkami, jak tytułowa grupa rozwiązuje kolejne tajemnice, za którymi stoją osoby z nadprzyrodzonymi zdolnościami. Twórcy raczą nas awanturniczym kinem wykorzystującym dynamiczny styl narracyjny z ostatnich filmów o Sherlocku Holmesie, czy też prezentując bardziej tradycyjną konwencję klasycznego kryminału rodem z powieści Agathy Christie. W pierwszych odcinkach pomysłów więc nie brakuje, a są one na tyle dobrze wykonane, że nie rażą schematycznością, pomimo niewielkiego czasu potrzebnego bohaterom na rozwiązanie zagadek. Każdy z tych epizodów to zupełnie inna sprawa, która rozszerza nam wciągający świat, pełen sekretów i szaleństw, żeby tylko wspomnieć o wątku nawiązującym do Potwora Frankensteina.
W krok za ciekawym proceduralem idzie doskonały klimat całego serialu. W wielu produkcjach widzieliśmy wiktoriański Londyn skąpany w mroku, gdzie ulicami nie przejdzie się suchą stopą, a krajobrazu dopełniają rzezimieszki bawiący się swoimi nożami oraz złodzieje szukający okazji. Serial nie przedstawia więc w żaden sposób nowej wizji miasta, ale robi to na tyle dobrze, że łatwo zatopić się w tej atmosferze. Widać, że twórcy nie ograniczali budżetu na scenografie, kostiumy czy rekwizyty, dokonując wszelkich starań, aby żaden element nie wybijał z doskonałego klimatu.
Najgorszy Sherlock w historii
Problematyczne okazują się same supermoce, które nie do końca działają, jak powinny. Dlatego też gdy historia skręca na tory głównej opowieści, ciężko nie kryć rozczarowania, że najlepsze co Ferajna z Baker Street miała do zaoferowania, było w pierwszej części sezonu. Wątek przewodni nie jest zbytnio ciekawy, pomimo poznania historii dwójki bohaterek i ich straszliwej przeszłości. Może dlatego, że główny złoczyńca nie jest w żaden sposób interesujący, na czym traci cała emocjonalna warstwa tej opowieści.
GramTV przedstawia:
Słabo prezentuje się również Sherlock Holmes, który staje się ważnym bohaterem drugiej połowy sezonu. Nie jest to jednak ten sam detektyw, którego doskonale znamy. Daleko mu nawet do interpretacji Roberta Downeya Jr. Niestety, ale Ferajna z Baker Street przyniosła nam najgorszą wersję Holmesa. Uzależniony, sponiewierany przez życie i niepewny Sherlock jest jednym z największych minusów serialu. Rozumiem czym kierowali się twórcy produkcji, tak drastycznie zmieniając postać słynnego detektywa, ale poszli o jeden krok za daleko. To tak, jakby James Bonda stał się nagle skazańcem, który zostaje zmuszony przez brytyjską agencję do siłowego rozwiązywania każdego problemu. Kiepsko sprawdza się w tej roli Henry Lloyd-Hughes, który wyraźnie nie czuje tej postaci i nie tworzy interesującego bohatera, który ekscytowałby szerokim wachlarzem wewnętrznych rozterek.
Casting nie jest mocną stronę Ferajny z Baker Street. Przyczepić się jedynie nie można do dwóch głównych bohaterek, które zostały dobrze zagrane przez Thaddeę Graham i Darci Shaw. Aktorki tworzą świetne kreacje, które bez trudu odsuwają na boczny tor całą resztę obsady. Zawodzi więc cała reszta tytułowej grupy, których wątki nie są nawet w połowie tak ciekawe, jak ich koleżanek. Gdy o występie Jojo Macariego wcielającego się w osiłkowatego Billy’ego oraz McKella Davida, jako Spike’a, który spaja całą ferajnę łatwo zapomnieć, tak Harrison Osterfield jako Leopord to totalne nieporozumienie. Aktor przez osiem godzin prezentuje na przemian dwie miny i prawie nigdy nie trafia z wyrażaniem emocji adekwatnych do sytuacji. Szczególnie widać to we wspólnych scenach z Beą, gdzie Graham u boku Osterfielda wyrasta na niezwykle doświadczoną i nagradzaną statuetkami aktorkę.
Ferajna z Baker Street może się więc podobać w pierwszej połowie sezonu, w której twórcy wykorzystują sprawdzone pomysły, jednak na tyle dobrze je zmieniając i dostosowując do konwencji serialu, że nie odczuwa się schematyczności. Niestety druga ma mocno zarysowaną linię fabularną, która zaczyna nudzić i w żaden sposób nie angażuje, ani też nie emocjonuje. Problemem są sami bohaterowie, z których tylko dwie postacie są ciekawe i dobrze zagrane. Najnowszy serial Netflixa na szczęście do końca prezentuje wysoką jakość produkcyjną oraz świetny klimat i choćby tylko z tego względu można sięgnąć po ten tytuł.
6,0
Ferajna z Baker Street rozczarowuje na wielu płaszczyznach, ale pierwsza połowa to wciągający i niezwykle klimatyczny procedural, który spodoba się fanom wiktoriańskich kryminałów.
Jakość to są Kroniki Frankensteina. A to jest tylko kolejna netfliksowa popkulturowa kupa.
Kiedyś wiązałem wielkie nadzieje z Netflixem. Wydawało się że o to wreszcie nerdy doszły do głosu, a z dużymi budżetami wreszcie dostaniemy seriale na poziomie albo "od fanów dla fanów". Niestety takich naprawdę ciekawych rzeczy jest jak na lekarstwo (głównie seriale animowane jak Castlevania), a reszta to niemiłosierna papka. Prawdę mówiąc to Disney chyba robi 10x lepsza robotę pod tym względem. Mandalorian, Marvele itd. Jakby był dostępny w Polsce chyba bez wahania bym zrezygnował z Netflixa. I to mimo że Disney to zuoo.
Nalfein
Gramowicz
26/03/2021 13:10
Jakość to są Kroniki Frankensteina. A to jest tylko kolejna netfliksowa popkulturowa kupa.