We kidnapped you, rozumiesz?
To był szalony rok dla Marvela i jego fanów. Nie tylko dostaliśmy rekordową liczbę filmów, które trafiły do kin, ale studio rozszerzyło swoje uniwersum o pierwsze seriale, które umilały nam czas oczekiwania na kinowe produkcje. Studiu ciężko będzie to przebić w kolejnych latach, choć już teraz widząc liczbę zapowiedzianych projektów, raczej nie będziemy narzekać na nudę w kolejnych dwunastu miesiącach. Marvel rok zakończył serialem Hawkeye, który pełny był zarówno pozytywnych, jak i negatywnych niespodzianek. I choć do formy WandaVision, a nawet Falcona i zimowego żołnierza trochę zabrakło, to produkcja okazała się sprawnym spin-offem, który dostarczył masę rozrywki.Po wydarzeniach z Avengers: Koniec gry i odzyskaniu swojej rodziny Clint Barton (Jeremy Renner) chce zakończyć ostatnią sprawę w swoim życiu. Udaje się do Nowego Jorku, gdzie próbuje odzyskać wystawiony na aukcję strój Ronina. W zadaniu przeszkadza mu Dresiarska Mafia oraz Kate Bishop (Hailee Steinfeld), młoda i utalentowana łuczniczka, której podczas bitwy z Chitauri w 2012 roku Hawkeye uratował życie. Wspólnie łączą siły, aby dowiedzieć się, kto stoi za całym spiskiem i czy rodzina Kate jest w to zamieszana. Clint obawia się, że żądna zemsty za śmierć ojca Echo (Alaqua Cox) jest tylko pionkiem w całej przestępczej układance. Hawkeye ponownie musi stanąć na wysokości zadania, aby ponownie ocalić swoją rodzinę i nową podopieczną.
Tym razem Marvel pozwala nam odpocząć od ratowania świata, całych planet, a nawet galaktyk. Hawkeye to przyziemna i mniejsza historia, ukierunkowana na konkretnych bohaterach, choć mniej intymna niż w WandaVision. Do tej pory studio nie raczyło nas wieloma „miejskimi opowieściami”, które przez kilka lat były domeną członków Defenders od Netflixa. Tkwi w nich jednak ogromny potencjał, który w serialu nie został do końca wykorzystany. Produkcje Marvela, nawet mniej rozbuchane, po brzegi wypełnione są blockbusterową akcją. Po ostatniej części Avengersów mocno liczyłem, że studio może pójdzie w produkcje gatunkowe i zaoferuje inne podejścia do opowiadania superbohaterskich historii. Nic jednak bardziej mylnego i nawet Hawkeye musi przesadnie eksponować swoją przynależność do MCU w finale serii.
Ale poza niezłą akcją, która mimo wszystko dostarcza sporo frajdy, produkcja skupia się na pozornie najmniej ciekawym Avengerze, który do tej pory traktowany był wyłącznie jako dodatek do potężniejszych i bardziej rozpoznawalnych bohaterów. Współczesna interpretacja Robin Hooda nie ma szans w starciu z ubranym w czerwono-złocistą zbroję odpowiednika Elona Muska, wielkim Zielonym Olbrzymem, czy też potężnym magiem. Zresztą w samym serialu twórcy z tego żartują, a nawet tworzą osobny wątek, w którym Kate próbuje przekonać Clinta do zwiększenia swojej rozpoznawalności. Nie tylko będąc bardziej otwartym do ludzi, ale również wykorzystując moc całkowitego zmienienia wizerunku.Rebranding nie jest jednak potrzebny Kate Bishop, która w walce z przestępczością na ulicach Nowego Jorku czuje się jak ryba w wodzie. Bohaterka jest wyraźnym odzwierciedleniem każdego fana Marvela, który wychowywał się i dorastał na kolejnych produkcjach studia. Po pierwszej części Avengersów wiele osób marzyło, aby zostać superbohaterami, podobnie jak nieco starsze pokolenia zachęcało każdego napotkanego w piwnicy czy łazience pająka do wbicia swoich zębów w miękką skórę. Nic więc dziwnego, że Kate jest zafascynowana każdą minutą obecności przy boku swojego ulubionego superbohatera. Ale jak zwykle w takich przypadkach bywa, idealizowanie bohaterów kończy się ogromnym rozczarowaniem.