Kolejny serial Marvela dobiegł końca. Oceniamy, czy to udane wprowadzenie nowej postaci do uniwersum.
Mitologia
W swojej skarbnicy Marvel ma jeszcze wiele niezwykle ciekawych bohaterów, których można wprowadzić do uniwersum. Część z nich zasługuje na własne produkcje, ale ciężko wyobrazić sobie, aby studio wypuszczało po osiem filmów rocznie. Z pomocą przyszło Disney+ i seriale, które zapewniają nie tylko kontynuowanie historii znanych już postaci, ale również pojawienie się zupełnie nowych bohaterów. W ubiegłym roku Marvel postawił na pierwszą opcję, ale w tym roku swoimi serialami studio chce wprowadzić kolejnych przyszłych członków drużyny Avengers. Na pierwszy ogień poszedł Moon Knight, czyli jeden z najbardziej interesujących i niejednoznacznych superbohaterów. Postać miała pełny potencjał, aby jej własna produkcja stała się wyznacznikiem dla pozostałych. Z szumnych zapowiedzi twórców jednak niewiele pozostało.
Steven Grant (Oscar Isaac) jest z pozoru zwykłym pracownikiem sklepu z pamiątkami w brytyjskim muzeum. Pewnej nocy budzi się Alpach, gdzie spotyka na swej drodze kult prowadzony przez Arthura Harrowa (Ethan Hawke). Mężczyźnie udaje się uciec, ale dziwne wydarzenia nie przestają go nawiedzać. Nagle orientuje się, że posiada drugą osobowość, niejakiego Marca Spectora (Oscar Isaac), który okazuje się awatarem egipskiego boga, Khonshu (F. Murray Abraham). Gdy sprawy zaczynają nabierać nieoczekiwany obrót, Steven traci kontrolę nad sobą, którą przejmuje Marc – zdolny do przemiany w potężnego Moon Knighta. Bohaterowie przy pomocy żony jednego z nich, Layli (May Calamawy), muszą powstrzymać Harrowa, zanim ten zrealizuje plan uwolnienia bogini Ammit, której zadaniem jest osądzanie ludzi w oparciu o przyszłe zbrodnie.
Serial ma świetne, bardzo filmowe otwarcie. Gdy w poprzednich produkcjach Marvela dla Disney+ różnice między kinowymi tytułami były widoczne zarówno w formie, jak i samej narracji, tym razem dostaliśmy prawie godzinny odcinek, który z powodzeniem mógłby zostać wyświetlony na dużym ekranie i nikt by się nie zorientował, że to serialowy epizod. Dzieje się w nim naprawdę dużo, począwszy od utrat świadomości spowodowanych zmianą osobowości, które stanowią wielką tajemnicę dla Stevena, przez szalone ucieczki i pościgi, aż przez wielkie pojawienie się Moon Knighta, który bez trudu rozprawia się ze swoimi przeciwnikami. Po takim wstępie może być tylko lepiej, prawda?
GramTV przedstawia:
Jak udowadnia serial Marvela nie jest to takie oczywiste. Kolejne odcinki zwalniają tempo, koncentrując się na ekspozycji i wprowadzeniu kolejnych postaci. Twórcy dają nam również poznać obie osobowości głównego bohatera, który to problem stanowi największą atrakcję serialu. Wyszło to jednak z mieszanym skutkiem i dopiero przedostatni epizod dotyka tej kwestii w odpowiedni sposób. Zresztą to najlepszy odcinek całego sezonu, w którym nie brakuje postawienia nacisku na psychologię postaci i wynikających z tych zawiłości godnych Davida Finchera czy Martina Scorsese. Szkoda tylko, że cała reszta jest mizernie poprowadzona i zwyczajnie nieciekawa.
Największym problemem okazuje się złoczyńca, który niestety dołącza do drużyny najgorszych antagonistów z MCU. Harrow ma ciekawą przeszłość, tym bardziej że powiązana jest z Khonshu, ale jego motywacje pozostawiają wiele do życzenia i przez większość czasu Moon Knight nie ma godnego sobie rywala. Przez co bohater musi walczyć z nudnymi i nieatrakcyjnymi zlepkami efektów specjalnych. Przez co blado wypada sam finał, w którym dzieje się nawet zbyt wiele i swoją konstrukcją przypomina wiele trzecich aktów filmowych produkcji Marvela, ale traci na tym sam tytułowy bohater, który wciąż ma niewiele do roboty.
Jak to dobrze, żę nie musiałem oceniać, bo dla mnie to był chyba jeden z lepszych seriali Marvela. Fakt, początek był dość wyboisty, ale ostatecznie narzekać nie mogę. No chyba, że odcinków mogłoby być z kilka więcej, aby tej akcji było też więcej :D