Anioły i demony
Do grona najlepszych obecnych mistrzów grozy możemy zaliczyć nie tylko Jamesa Wana czy Ariego Astera, ale również Mike’a Flanagana, który zachwycił świetnym Nawiedzonym domem na wzgórzu z 2018 roku. Swoją wysoką formę i niezwykły zmysł do kina grozy potwierdził rok później kontynuacją Lśnienia, czyli Doktorem Sen, a w zeszłym roku mogliśmy zobaczyć Nawiedzony dwór w Bly. Flanagan podejmuje się coraz odważniejszych projektów, a następnym przystankiem na tej drodze jest Nocna msza, czyli kolejny owoc współpracy twórcy z Netflixem. Co więcej, jest to jego pierwszy serial, który w całości wyreżyserował, więc ta produkcja po prostu nie mogła się nie udać i choć zdecydowanie nie jest to pozycja dla wszystkich, to warto dać jej szansę.Niewielka, odcięta od świata wyspa utrzymująca się z połowu ryb, zżyta ze sobą społeczność, którą przez lata nie oszczędzały różne tragedie oraz słabnąca rola wiary, to codzienność na Crockett Island. Wszystko zmienia się w momencie, gdy na wyspę w tym samym czasie trafia nowy, charyzmatyczny ksiądz Paul Hill (Hamish Linklater) oraz Riley Flynn (Zach Gilford), były biznesmen, który ostatnie cztery lata odsiedział w więzieniu za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu, w którym zginęła kobieta. Spokojne życie mieszkańców Crockett Island zostaje zakłócone przez makabryczne zjawiska oraz tajemnicze cuda dokonywane przez nowego duchownego. Lokalna społeczność nie zdaje sobie sprawy, w jak wielkim zagrożeniu się znalezła.
Wbrew informacjom o ramach gatunkowych Nocna msza nie jest horrorem. To religijny dramat z elementami grozy, które najwięcej dają o sobie znać dopiero w dwóch ostatnich odcinkach. Fani zjaw, duchów, niepokojącej atmosfery i jump scare’ów nie powinni oczekiwać, że nowe dzieło Mike’a Flanagana przyniesie im sporo emocji, ponieważ przez większość serialu te elementy zostały zepchnięte na drugi plan. Mylący może być pierwszy odcinek, który wypełniony jest nie tylko wieloma tajemnicami, ale również charakterystycznym dla reżysera umieszczaniem różnych elementów w tle. Wystarczy mrugnąć w nieodpowiednim momencie, a przegapicie jeden z nielicznych momentów w pierwszych odcinkach, za które Nocną mszę można nazwać horrorem.
Dla Flanagana serial ma wymiar osobisty, nie tylko dlatego, że pełniąc przez wiele lat funkcję ministranta, miał okazję poznać kościelne obrządki i zmierzyć się ze swoją wiarą, ale również ze względu na duży wpływ alkoholizmu na jego życie. Wszystkie te wątki stają się szalenie istotne w Nocnej mszy, która prowadzi nas do historii prawdziwego horroru, jakim jest religijny fanatyzm. Flanagan nie jest obrazoburcą i z szacunkiem podchodzi do kwestii religii, a nawet roli Kościoła na życie mieszkańców niewielkiego miasteczka. Wiele czasu poświęca na nakreślenie rozterek nowego księdza, równie nieśpiesznie prezentując ceremonie, nawet gdy początkowo uczestniczy w nich garstka osób.Reżyser jest natomiast bezlitosny dla wszelkich przejawów fanatyzmu i zła z nich wynikającego. Zauważa, że istnieje cienka linia interpretacji między tym co słuszne a tym co niewłaściwe i zgubne. Flanagan nie poddaje ocenie samego dobra i zła, ale ludzi, których niewłaściwa decyzja może prowadzić do zgubnego wpływu na całą społeczność. Tym bardziej, jeżeli wtórują mu w tym lojalni i bezkrytyczni poddani, którzy zrobią wszystko, aby zachować dobre imię wpływowego człowieka. Jednak Nocna msza nie jest opowieścią o sekcie, więc skojarzenia z Dniem trzecim od HBO czy mitologią Cthulhu nie są właściwe. To bardzo przyziemna historia, nawet pomimo wielu fantastycznych elementów.