Kolejny serial z Gwiezdnych wojen i kolejna klapa. Oceniamy przyczyny porażki powrotu Obi-Wana Kenobiego.
Ciemna strona mocy
Najpierw Boba Fett, teraz Obi-Wan Kenobi. Dla Lucasfilm nie ma żadnej świętości i zrobią wszystko, aby po linii najmniejszego oporu zadowolić niewielką, ale najgłośniejszą grupę fanów Gwiezdnych wojen, którzy domagają się powrotu kultowych postaci. Już wystarczyło, że otrzymaliśmy sztucznego i pozbawionego wyrazu Luke’a Skywalkera w drugim sezonie Mandalorianina, ale studio poszło o krok dalej i zdecydowało się przywrócić kolejnych bohaterów znanych z kinowych filmowych. Choć twórcy lubią powtarzać, jak różnorodne i bogate jest uniwersum Gwiezdnych wojen, to w dalszym ciągu jedynie żerują na nostalgii widzów, licząc, że produkcja zyska na popularności, gdy jej głównym bohaterem będzie lubiana przez wszystkich postać. Mam jednak nadzieję, że Obi-Wan Kenobi będzie ostatecznym gwoździem do trumny takiej mentalności i w końcu coś zmieni się w samym Lucasfilm. Inaczej będziemy skazani na następne beznadziejne produkcje.
Obi-Wan Kenobi (Ewan McGregor) przesiaduje w swojej pustynnej samotni na Tatooine, ledwo wiążąc koniec z końcem, utrzymując się z pracy w fabryce. Z Jedi kontaktuje się Bail Organa (Jimmy Smits), który informuje go o uprowadzeniu małej Lei (Vivien Lyra Blair). Ben postanawia wyruszyć na poszukiwanie dziewczynki, pomimo depczących mu po piętach Inkwizytorach. Najbardziej zmotywowana, aby uchwycić mężczyznę jest Trzecia Siostra – Reva (Moses Ingram), która pragnie przypodobać się Vaderowi (Hayden Christensen) i stać się Wielką Inkwizytorką. Po drodze Kenobi poznaje nowych przyjaciół, a także ma okazję spotkać się oko w oko ze swoim byłym uczniem.
Jeżeli jednym z największych plusów serialu jest fakt, że w odróżnieniu od Księgi Boby Fetta, tym razem nikt nie próbował oszukać widzów błędnym tytułem i produkcja rzeczywiście opowiada o dalszych przygodach popularnego Mistrza Jedi, najlepiej obrazuje przykry status współczesnych Gwiezdnych wojen. Na całe szczęście w produkcji Obi-Wana Kenobiego nie brali udziału Dave Filoni i Jon Favreau, czyli twórcy poprzednich aktorskich seriali z uniwersum. Dzięki czemu w żaden magiczny sposób w historii nie pojawia się Mando, ani też Ahsoka, która i tak otrzyma swój własny serial. To rzeczywiście opowieść o Benie, która wypełnia prawie dwudziestoletnią lukę między Zemstą Sithów a Nową nadzieją.
Mogłoby się wydawać, że to świetny materiał na opowiedzenie o Kenobim, który musi radzić sobie z dala od protekcji Zakonu Jedi, a także nauczyć się żyć z osobistą porażką, jaką była strata swojego ucznia. I rzeczywiście to dostajemy, ale nie w sposób, który byłby co najmniej zadowalający. Historia w serialu nie jest zbyt porywająca i okazuje się niezwykle prosta. Wątek utraty wiary, życie z ciężkim brzemieniem, pokuta oraz wyrzeczenie się przeszłości to doskonały materiał na wciągającą opowieść. Bylibyśmy świadkami jak samotny, a przy tym upadły Jedi, odzyskuje nadzieję, która następie prowadziłaby w naturalny sposób do szkolenia Luke’a na Rycerza Jedi.
GramTV przedstawia:
Niestety twórców nie interesuje droga, jaką powinien przejść Obi-Wan, aby stać się tym samym bohaterem, którego zagrał Alec Guinness. Ten wątek potraktowany jest po macoszemu i jedynie staje się niewielkim i mało znaczącym elementem na tle zapowiedzianego wielkiego starcia z Darthem Vaderem. Absolutnie nikt nie potrzebował ich kolejnego pojedynku, nawet jeżeli mogło wydawać się inaczej. Vader to najpopularniejsza postać z Gwiezdnych wojen, którą Lucasfilm eksploatuje do granic możliwości. Niestety w serialu nie dzieje się z nim nic ciekawego, czego wcześniej byśmy już nie znali i nie widzieli. Twórcy kolejny raz marnują szansę, żeby wykreować nowe postacie, które mogłyby przejąć pałeczkę po legendarnych bohaterach.
Dlatego mam wielki żal do Debory Chow, że wprowadziła w swoim serialu aktorskie wersje Inkwizytorów, z którymi nic ciekawego nie zrobiła. Postacie snują się bez celu, jedynie rywalizując o władzę, ale między nimi nie tworzy się żadna interesująca interakcja. Reva ma ciekawe motywacje, ale są one wprowadzone zbyt późno, przez co nie wzbudzają żadnych emocji. Podobnie jak kilka zafundowanych przez scenarzystów „śmierci”, które zostają bez żadnej przyczyny odwrócone w kolejnych odcinkach, wprowadzając jedynie tanią i tandetną dramaturgię, która zostaje naprawiona, aby wszystko zgadzało się z kanonem.
Tylko że nic się nie zgadza i nikt już nawet w Lucasfilm nie udaje, że przejmuje się wiernością kanonu. Ilość absurdów i głupot zawartych w serialu przekracza dopuszczalne normy, a cały czas mowa o nieskomplikowanym, prostym, a wręcz banalnym serialu nastawionym jedynie na rozrywkę. To jest wręcz absurdalne, jak nikt nie panuje nad tą serią i każdy twórca robi sobie, co z nią chce. To frustrujące widząc, jak bardzo Gwiezdne wojny zmieniły się od czasu, gdy George Lucas zdecydował się sprzedać swoją firmę. Straciłem już wiarę, że kiedykolwiek dostaniemy jeszcze coś dobrego z tej serii.
Andor to POC i meh, z Lando już w sumie zrobili dziwaka w Solo, a Ahsoki nie ogłupią, bo kobieta.
Już im się kończą legendarne męskie postaci które mogą niszczyć na ołtarzu poprawności politycznej, na szczęście.
Xanth napisał:
No jeszcze Andor, Lando i Ashoka :D
Diluj z tym :D https://www.gram.pl/news/powstaje-19-produkcji-z-gwiezdnych-wojen-grafiki-prezentuja-zapowiedziane-projekty
Yarod
Gramowicz
24/06/2022 10:44
Napiszę jako nie-super-fan:
Serial jak dla mnie faktycznie słaby choć nie-tragiczny (widziałem gorsze), robiony jednak ewidentnie na siłę . Ratuje go trochę McGregor, reszta aktorów słabo i średnio. raktuję go rochę jak taki trailer do Fallen Order
i teraz kontrowersja (tak, znam te wszystkie ochy i achy), Mandalorian też nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, też było masę naciąganych scen, historia nie porywa (mnie Baby Yoda wkurzał). Sam protagonista też mnie nie ujął - ja jednak pamiętam Mandalorianina z pierwszego KOTORa i takiego bym chciał, a ten to taki na siłę "wrażliwiec". Ta wersja mi nie pasuje. Moim zdaniem tylko o oczko lepszy od Obi Wana, bo jednak zdecydowanie więcej znanych twarzy - aktorsko zdecydowanie lepszych.