Dalekowschodnie produkcje mają swoje grono zagorzałych fanów, ale zazwyczaj pozostają nieprzetłumaczalne dla globalnego odbiorcy. Ze Squid Game jest inaczej, stąd fenomen, który rodzi się na naszych oczach.
Dalekowschodnie produkcje mają swoje grono zagorzałych fanów, ale zazwyczaj pozostają nieprzetłumaczalne dla globalnego odbiorcy. Ze Squid Game jest inaczej, stąd fenomen, który rodzi się na naszych oczach.
Squid Game bierze szturmem Netfliksa, Internet i prywatne rozmowy prowadzone na całej kuli ziemskiej. Ciężko stwierdzić kiedy ostatni raz mieliśmy do czynienia z fenomenem o tej skali, który wziąłby wszystkich tak bardzo z zaskoczenia. Do głowy przychodzi mi moment, w którym świat odkrył Dom z Papieru (kiedy jeszcze dostępne były tylko nienajgorsze pierwsze serie), albo wyprodukowany z niezaangażowaną lekkością debiutujący sezon Stranger Things. Co takiego jest w dramacie z Korei Południowej, że cieszy się taką popularnością wśród starszych i młodszych użytkowników najpopularniejszej usługi streamingowej na świecie?
Serial przybliża nam kolektywną historię udziału w konkursie będącym połączeniem Milionerów i Igrzysk Śmierci. Skąd to porównanie? Po pierwsze, do wygania jest ogromna suma pieniędzy, wystarczy prawidłowo wykonać szereg zadań zleconych nam przez organizatorów. Po drugie, udział w grze wiąże się z niemal pewną śmiercią, a zlecający zadania to okrutnicy, którzy kierują się sobie tylko znaną logiką i są niemal wszechmocni w warunkach prowadzonej gry. Uczestnikami są z kolei osoby zadłużone tak głęboko, że ich życia są w zasadzie skończone, albo w dużej mierze zmarnowane, przynajmniej wedle logiki ich samych. Jedynym sposobem na wyjście z matni, jest zwycięstwo w tytułowej grze, która jest niczym innym, jak drugą, bardzo dramatyczną szansą na „wygraną w neoliberalizm”, czytaj próby podejścia do zmodyfikowanego wyścigu szczurów. Różnicą jest to, że w przypadku nowej gry śmierć nie jest odwleczona, a natychmiastowa. Podobnie jak efekty wygranej. Brzmi ciekawie?
Trzeba przyznać, że Squid Game daje do myślenia. Jak mogłoby być inaczej, zwłaszcza w erze późnego kapitalizmu (optymiści mówią o „schyłkowym kapitalizmie”). Ludzie bez szans na przyszłość zostają rzuceni w tryby bezlitosnej gry. Muszą stawić czoła kolejnym sześciu zadaniom, a na końcu drogi czeka na nich ogromna nagroda (w przeliczeniu sto kilkadziesiąt milionów złotych). Jedyny haczyk? Każdy przegrany otrzymuje nagrodę pocieszenia w postaci… kulki w łeb. Przerażające jest to, że jesteśmy coraz bardziej skłonni zrozumieć osoby podejmujące wybór o wzięciu udziału w „zabawie”. Chociaż zasady rządzące grą są bezlitosne, to chętnych do udziału nie brakuje. Nawiązując do klasyka: wiele to mówi o naszym społeczeństwie. Widzowie są pewnie tym bardziej zaintrygowani, że wielu z nich, ze spauperyzowanej klasy średniej, wykonujących wymierające zawody czy po prostu pokrzywdzonych przez kolejny kryzys finansowy, sami poważnie by się zastanowili na poważnie na wzięciem udziału.
Sukces Squid Game spowodował wysyp ciekawostek na temat serialu, które jeszcze bardziej rozbudzają wyobraźnię widza i karmią świeżo powstałą społeczność fanów. Ledwie ostygła informacja, że numer telefonu z serialu jest prawdziwy i utrudnia normalną działalność biznesową jego właścicielowi, a to zza horyzontu wyjrzało widmo pozwu, który południowokoreański dostawca Internetu ma wytoczyć Netfliksowi za wygenerowanie ogromnego nadprogramowego ruchu w jego sieciach. Ostatnim z newsów jakie mi mignęły, było wyznanie twórcy scenariusza, że czekał ponad dziesięć lat na to, aż ktoś zechce zrealizować serial oparty o historię przez niego napisaną. Chociaż zwykle jestem raczej niewzruszony takimi informacjami, tak w tym przypadku wchodzę w każdego newsa. Dlaczego? Bo chcę więcej czegokolwiek, co byłoby związane z Squid Game. To sprawia, że można być niemal pewnym tego, że markę czeka świetlana przyszłość.
Serial stoi na trzech solidnych filarach: pomyśle, scenariuszu i aktorstwie. Pierwsze dwa mamy już przerobione, pora poświęcić akapit na ostatni z wymienionych. Wielu z Was pewnie niespecjalnie trawi azjatycką manierę co jest absolutnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę różnice kulturowe. Ucieszy Was pewnie zatem fakt, że maniera „teatralności” jest w przypadku Squid Game zredukowana do pewnego minimum, jednakże przy zachowaniu dalekowschodniego aromatu. Natomiast jeżeli chodzi o sam poziom gry, to ten jest najwyższych lotów, nawiązujący do koreańskich klasyków. Jak na warunki serialu, mamy tutaj naprawdę świetną robotę.
Squid Game zaskakuje oryginalnością, dobrym tempem snucia opowieści i ilością zwrotów akcji. Doskonale trzyma też w napięciu i chociaż końcówka może się nie podobać, głównie z powodu pewnej naiwności, tak nie można zaprzeczyć, że przez dziewięć odcinków dostarcza mnóstwa emocji i to w zdecydowanie pozytywnym znaczeniu. To jeden z najświeższych seriali ostatnich lat. Czy to Igrzyska Śmierci dla dorosłych? Tak. Czy to coś złego? Nie. Siadajcie i oglądajcie.